22 kwietnia 2018

Rozdział 81


*Rok później po rozpoczęciu przez Lucy treningu*

W budynku „Fairy Tail” zawrzało. Większość członków gildii zebrała się już w głównym pomieszczeniu po skończonych misjach i jedynie nieliczni pozostali w terenie. Jednak i ci mieli wkrótce wrócić.
Rozległ się trzask. Drzwi od budynku stanęły otworem. W progu stanęła kipiąca ze złości Levy. Podeszła do Gajeela, wsadzając mu w rękę jednoroczne dziecko. Założyła ręce na piersiach i tylko odfuknęła, odwracając od niego wzrok. Zdezorientowany mężczyzna najpierw spojrzał na dzieciątko, a potem na Jeta i Droya — ci byli równie zaskoczeni, co on.

— Kobieto — westchnął ciężko — proszę cię łaskawie o wyjaśnienia. Co tym razem zrobiłem? I czym sobie na to zasłużyłem? — Wskazał na maleństwo, w której w tym samym momencie puściło bąka. Skrzywił się, odsuwając od siebie dzieciaka. W takich momentach wzywał samego diabła i przeklinał moc Pogromcy Smoków. Nadludzki węch przydawał się, ale nie w takich sytuacjach.
Levy przytupnęła. Juvia podeszła do nich i cicho zachichotała.
— Panie Gajeelu, chyba zapomniał pan o tym, że dzisiaj miał zostać cały dzień z Gale’m — powiedziała, dotykając lekko zaokrąglonego brzuszka.
— Właśnie! — krzyknęła oburzona. — Przecież wiesz, że miałam iść dzisiaj z dziewczynami wybierać sukienkę dla Erzy.
Gajeel przewrócił oczami.
— Ty wiesz, że wciąż go karmisz? — zapytał żonę. — Ja tu nie mam mleka. — Wskazał na swoją klatę.
— Butelka? — zaproponowała, kręcąc głową.
— Jasne. — Prychnął. — A potem zafundujesz mi półtoragodzinny wykład na temat tego, że nasze ukochane dziecko nie napiło się mleka o wystarczającej temperaturze albo że dostało zamiast smoczka kawałek żelaza.
— Żelazo?! Dziecko?! — wrzasnęła na całą gildię, lecz nikt się zbytnio nie przejął jej słowami.
— Każdemu się mogło zdarzyć — rzekł na swoją obronę. — Poza tym synuś po tatusiu ma walory smakowe i zjadł z przyjemnością — oświadczył dumnie.
Levy załamała się. Machnęła tylko ręką i odeszła, łapiąc Juvię za rękę.
— Jak się czujesz? — zapytała ją.
— Cudownie, panicz Gray dzisiaj wraca! — krzyknęła pełna radości. Nagle zgięła się. Silna kolka chwyciła ją u pasa. Pochyliła się nad podłogę, po czym wzięła kilka, głębokich wdechów, po których przeszło jej.
— Nie to miałam na myśli — dodała ciszej, czekając, aż przyjaciółce przejdzie.
Do gildii weszła Erza, cała roztrzęsiona i jakby zdezorientowana tym, co się wokół niej dzieje. W dłoniach trzymała niewielki talerzyk z ciastem truskawkowym, którego nawet nie skosztowała. Jej ręka zatrzęsła się. Podeszła do jednej z ławek i usiadła, uderzając się czołem o drewniany blat.
— Chcę umrzeć — wyszeptała.
Levy złapała się za skronie i rozmasowała je. Nie wierzyła, że już trzydziesty piąty raz w tym tygodniu musi wysłuchiwać lamentów Erzy. Cierpliwie zniosła poprzednie sytuacji, więc i tym razem powinna dać sobie radę.
Przysiadła się do przyjaciółki. Poklepała ją po ramieniu, potajemnie krzywiąc się na samą myśl o tym, co za moment usłyszy. Erza podniosła się, przecierając dłońmi załzawione oczy.
— Coś się stało? — spytała wątpliwie Levy.
— Nie, nic. — Pokręciła głową.
Tak, słyszała to po raz czterdziesty trzeci…
— Co tym razem, powiedz mi, proszę? — spróbowała jeszcze raz.
— Pewnie znowu nie może się dogadać z Jellalem co do koloru kwiatów! — rzucił Gajeel z końca sali.
Levy spojrzała na niego najostrzej jak tylko potrafiła. Wyrażało więcej niż tysiąc słów. A tym razem mówiło jedno: dzisiaj śpisz na kanapie. Skupiła się jednak na Erzie. Z własnym mężem umiała już sobie radzić, ze Scarlet jeszcze nie. Erza po prostu nie była jej mężem.
Makarov zakaszlał donośnie, przykuwając uwagę niektórych osób. Mirajane okryła mistrza kocem, łagodnie klepiąc go po plecach. Przybliżyła mu filiżankę z ziołami, na których sam zapach mężczyzna się skrzywił.
— Proszę się położyć. To dobrze zrobi na zdrowie — poprosiła grzecznie.
— I tak przeżyję was wszystkich.
Machnął ręką od niechcenia, „przy okazji” zahaczając o okrągłe pośladki dziewczyny. Uderzyła go w dłoń. Gniew spowił ją. Wyprostowała się, zakładając ręce na piersi. Pot spłynął po twarzy Makarova. Skulił się, udając niewinnego, jak dziecko, które zaraz miało dostać karę za to, co zrobiło.
— Dziadek, zachowuj się! — skarcił go Laxus. — Znajdź sobie kobietę stosowną do twojego wieku.
— Właśnie to robię. — Zaśmiał się pod nosem.
— Mi—strzu! — Spojrzenie Mirajane niemal zabijało.
— Przepraszam — wyseplenił posłusznie. — To nie moja wina, tylko…
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Podmuch wiatru zamknął je następnie z trzaskiem, a w całym pomieszczeniu nastał mrok. Klucze Lucy uderzyły o siebie, niosąc po gildii melodyjny stukot. Klucz Loki’ego zaiskrzył w mroku. Chłopak przeniósł się ze świata gwiezdnych duchów. Jego pięść zajaśniała w ciemnościach.
Wszyscy zmobilizowali się, będąc gotowi na atak — ten jednak nie nastąpił. W jednej chwili wszystko ucichło. Jasność powróciła do wnętrza gildii.
Mały Gale zaśmiał się radośnie, zajadając się właśnie metalową łyżką, którą znalazł w sorbecie Droya. Pomachał do swojej mamy. Levy ze łzami w oczach rzuciła się na maleństwo, wtulając w zaokrąglone pyzy.
— Loki, co się stało? — Erza podeszła do Gwiezdnego Ducha. Zdjęła klucze Lucy z wieszaka znajdującego się tuż nad barem, oglądając je ze wszystkich stron. Nie wyczuwała z nich magii. Nie mogły zareagować na prawowitą właścicielkę, a mimo to lśniły tajemniczym blaskiem, jakby na nowo zaczęły żyć.
— Magia się zmienia — odezwał się Loki, siadając obok Makarova.
— Co masz na myśli? — spytał starzec, tym razem poważnie i z pełnym szacunkiem do rozmówcy.
— Zauważyliśmy już to od pewnego czasu, ale nic nie mówiliśmy. — Wypił resztkę drinku znajdującego się w szklance. — Król nam zabronił. Teraz zmienił rozkaz. Magia oszalała. Jakby jakaś bańka z mocą wybuchła i rozprzestrzeniła się po całym świecie.
— Czy zauważyliście jakieś inne anomalie?
— Nie.  — Pokręcił głową. — Magia szaleje — to jedyna rzecz, która ma miejsce w ostatnim czasie. A tym samym… — Zawiesił głos.
Wbił wzrok w plik kluczy, które ponownie poruszyły się na wietrze, brzęcząc cichą piosenkę. Loki posmutniał. Każdy widok tych przeklętych kluczy, przypominał mu o Lucy. Był Gwiezdnym Duchem, a pozwolił jej ot tak zginąć. Nie dostrzegał jej magii, nie wzywała go.
— Loki, wszystkim nam brakuje i Natsu, i Lucy, ale już to przerabialiśmy — zaczęła cicho Erza. — My… — Wbiła paznokcie w skórę. — My musimy iść dalej.
Oparła się o kolumnę i osunęła na podłogę. Zasłoniła twarz dłonią. Nie chciała, by ktokolwiek ujrzał jej ból i rozpacz. Długo trzymała w sobie wyrzuty sumienia, bezsilność. Wypłakiwała się w nocy w poduszkę, ale nigdy nie okazywała słabości przy innych. Aż do teraz.
 — Minęło już pięć lat! — wykrzyczała, uderzając pięścią w kamień. — Lisanna miała rację, jesteśmy tchórzami. Nawet nie potrafiliśmy zemścić się. Generał Katumi wciąż żyje! Rada bawi się nami i śmieje pod nosem. Jacy z nas przyjaciele?! Chronimy rodzinę, ale… — Pociągnęła nosem. — To tchórzostwo. Co jeśli jeszcze raz będą nam chcieli coś wmówić?! Co jeśli jeszcze raz nam kogoś odbiorą!
Nastała cisza. Nikt nie potrafił wydusić z siebie choćby słowa. Dusili w sobie wiele słów przez lata. Czasem potajemnie żalili się między sobą, lecz nigdy nie wygłaszali tak gorzkich słów przy wszystkich. Uznawali te słowa za jad nienawiści, którym mogli się tylko karmić, aby zaspokoić własne pragnienia zemsty i oddania sprawiedliwości. Każdy znał zakończenie historii, gdyby ktoś się jednak wyłamał i wyznał wszystko, co dusił w swoim sercu. Erza właśnie tego dokonała. I stało się to, co przewidywali. Makarov uderzył pięścią o blat barku, Mirajane zalała się łzami, Levy wbiła pusty wzrok w stół, a Laxus był gotowy na kłótnie…
I wtedy ktoś zapukał.


Drobna uwaga: Tom 2 nie skończy się na 85 rozdziale, a we wtorek kolejny ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)