*Rok później po
rozpoczęciu przez Lucy treningu*
W
budynku „Fairy Tail” zawrzało. Większość członków gildii zebrała się już w głównym
pomieszczeniu po skończonych misjach i jedynie nieliczni pozostali w terenie. Jednak
i ci mieli wkrótce wrócić.
Rozległ
się trzask. Drzwi od budynku stanęły otworem. W progu stanęła kipiąca ze złości
Levy. Podeszła do Gajeela, wsadzając mu w rękę jednoroczne dziecko. Założyła
ręce na piersiach i tylko odfuknęła, odwracając od niego wzrok. Zdezorientowany
mężczyzna najpierw spojrzał na dzieciątko, a potem na Jeta i Droya — ci byli
równie zaskoczeni, co on.
—
Kobieto — westchnął ciężko — proszę cię łaskawie o wyjaśnienia. Co tym razem
zrobiłem? I czym sobie na to zasłużyłem? — Wskazał na maleństwo, w której w tym
samym momencie puściło bąka. Skrzywił się, odsuwając od siebie dzieciaka. W
takich momentach wzywał samego diabła i przeklinał moc Pogromcy Smoków.
Nadludzki węch przydawał się, ale nie w takich sytuacjach.
Levy
przytupnęła. Juvia podeszła do nich i cicho zachichotała.
—
Panie Gajeelu, chyba zapomniał pan o tym, że dzisiaj miał zostać cały dzień z Gale’m
— powiedziała, dotykając lekko zaokrąglonego brzuszka.
—
Właśnie! — krzyknęła oburzona. — Przecież wiesz, że miałam iść dzisiaj z
dziewczynami wybierać sukienkę dla Erzy.
Gajeel
przewrócił oczami.
—
Ty wiesz, że wciąż go karmisz? — zapytał żonę. — Ja tu nie mam mleka. — Wskazał
na swoją klatę.
—
Butelka? — zaproponowała, kręcąc głową.
—
Jasne. — Prychnął. — A potem zafundujesz mi półtoragodzinny wykład na temat
tego, że nasze ukochane dziecko nie napiło się mleka o wystarczającej
temperaturze albo że dostało zamiast smoczka kawałek żelaza.
—
Żelazo?! Dziecko?! — wrzasnęła na całą gildię, lecz nikt się zbytnio nie
przejął jej słowami.
—
Każdemu się mogło zdarzyć — rzekł na swoją obronę. — Poza tym synuś po tatusiu
ma walory smakowe i zjadł z przyjemnością — oświadczył dumnie.
Levy
załamała się. Machnęła tylko ręką i odeszła, łapiąc Juvię za rękę.
—
Jak się czujesz? — zapytała ją.
—
Cudownie, panicz Gray dzisiaj wraca! — krzyknęła pełna radości. Nagle zgięła
się. Silna kolka chwyciła ją u pasa. Pochyliła się nad podłogę, po czym wzięła
kilka, głębokich wdechów, po których przeszło jej.
—
Nie to miałam na myśli — dodała ciszej, czekając, aż przyjaciółce przejdzie.
Do
gildii weszła Erza, cała roztrzęsiona i jakby zdezorientowana tym, co się wokół
niej dzieje. W dłoniach trzymała niewielki talerzyk z ciastem truskawkowym,
którego nawet nie skosztowała. Jej ręka zatrzęsła się. Podeszła do jednej z
ławek i usiadła, uderzając się czołem o drewniany blat.
—
Chcę umrzeć — wyszeptała.
Levy
złapała się za skronie i rozmasowała je. Nie wierzyła, że już trzydziesty piąty
raz w tym tygodniu musi wysłuchiwać lamentów Erzy. Cierpliwie zniosła
poprzednie sytuacji, więc i tym razem powinna dać sobie radę.
Przysiadła
się do przyjaciółki. Poklepała ją po ramieniu, potajemnie krzywiąc się na samą
myśl o tym, co za moment usłyszy. Erza podniosła się, przecierając dłońmi
załzawione oczy.
—
Coś się stało? — spytała wątpliwie Levy.
—
Nie, nic. — Pokręciła głową.
Tak,
słyszała to po raz czterdziesty trzeci…
—
Co tym razem, powiedz mi, proszę? — spróbowała jeszcze raz.
—
Pewnie znowu nie może się dogadać z Jellalem co do koloru kwiatów! — rzucił
Gajeel z końca sali.
Levy
spojrzała na niego najostrzej jak tylko potrafiła. Wyrażało więcej niż tysiąc
słów. A tym razem mówiło jedno: dzisiaj śpisz na kanapie. Skupiła się jednak na
Erzie. Z własnym mężem umiała już sobie radzić, ze Scarlet jeszcze nie. Erza po
prostu nie była jej mężem.
Makarov
zakaszlał donośnie, przykuwając uwagę niektórych osób. Mirajane okryła mistrza
kocem, łagodnie klepiąc go po plecach. Przybliżyła mu filiżankę z ziołami, na
których sam zapach mężczyzna się skrzywił.
—
Proszę się położyć. To dobrze zrobi na zdrowie — poprosiła grzecznie.
—
I tak przeżyję was wszystkich.
Machnął
ręką od niechcenia, „przy okazji” zahaczając o okrągłe pośladki dziewczyny.
Uderzyła go w dłoń. Gniew spowił ją. Wyprostowała się, zakładając ręce na
piersi. Pot spłynął po twarzy Makarova. Skulił się, udając niewinnego, jak
dziecko, które zaraz miało dostać karę za to, co zrobiło.
—
Dziadek, zachowuj się! — skarcił go Laxus. — Znajdź sobie kobietę stosowną do
twojego wieku.
—
Właśnie to robię. — Zaśmiał się pod nosem.
—
Mi—strzu! — Spojrzenie Mirajane niemal zabijało.
—
Przepraszam — wyseplenił posłusznie. — To nie moja wina, tylko…
Drzwi
otworzyły się gwałtownie. Podmuch wiatru zamknął je następnie z trzaskiem, a w
całym pomieszczeniu nastał mrok. Klucze Lucy uderzyły o siebie, niosąc po
gildii melodyjny stukot. Klucz Loki’ego zaiskrzył w mroku. Chłopak przeniósł
się ze świata gwiezdnych duchów. Jego pięść zajaśniała w ciemnościach.
Wszyscy
zmobilizowali się, będąc gotowi na atak — ten jednak nie nastąpił. W jednej
chwili wszystko ucichło. Jasność powróciła do wnętrza gildii.
Mały
Gale zaśmiał się radośnie, zajadając się właśnie metalową łyżką, którą znalazł
w sorbecie Droya. Pomachał do swojej mamy. Levy ze łzami w oczach rzuciła się
na maleństwo, wtulając w zaokrąglone pyzy.
—
Loki, co się stało? — Erza podeszła do Gwiezdnego Ducha. Zdjęła klucze Lucy z
wieszaka znajdującego się tuż nad barem, oglądając je ze wszystkich stron. Nie
wyczuwała z nich magii. Nie mogły zareagować na prawowitą właścicielkę, a mimo
to lśniły tajemniczym blaskiem, jakby na nowo zaczęły żyć.
—
Magia się zmienia — odezwał się Loki, siadając obok Makarova.
—
Co masz na myśli? — spytał starzec, tym razem poważnie i z pełnym szacunkiem do
rozmówcy.
—
Zauważyliśmy już to od pewnego czasu, ale nic nie mówiliśmy. — Wypił resztkę
drinku znajdującego się w szklance. — Król nam zabronił. Teraz zmienił rozkaz.
Magia oszalała. Jakby jakaś bańka z mocą wybuchła i rozprzestrzeniła się po
całym świecie.
—
Czy zauważyliście jakieś inne anomalie?
—
Nie. — Pokręcił głową. — Magia szaleje —
to jedyna rzecz, która ma miejsce w ostatnim czasie. A tym samym… — Zawiesił
głos.
Wbił
wzrok w plik kluczy, które ponownie poruszyły się na wietrze, brzęcząc cichą piosenkę.
Loki posmutniał. Każdy widok tych przeklętych kluczy, przypominał mu o Lucy.
Był Gwiezdnym Duchem, a pozwolił jej ot tak zginąć. Nie dostrzegał jej magii,
nie wzywała go.
—
Loki, wszystkim nam brakuje i Natsu, i Lucy, ale już to przerabialiśmy — zaczęła
cicho Erza. — My… — Wbiła paznokcie w skórę. — My musimy iść dalej.
Oparła
się o kolumnę i osunęła na podłogę. Zasłoniła twarz dłonią. Nie chciała, by
ktokolwiek ujrzał jej ból i rozpacz. Długo trzymała w sobie wyrzuty sumienia,
bezsilność. Wypłakiwała się w nocy w poduszkę, ale nigdy nie okazywała słabości
przy innych. Aż do teraz.
— Minęło już pięć lat! — wykrzyczała,
uderzając pięścią w kamień. — Lisanna miała rację, jesteśmy tchórzami. Nawet
nie potrafiliśmy zemścić się. Generał Katumi wciąż żyje! Rada bawi się nami i
śmieje pod nosem. Jacy z nas przyjaciele?! Chronimy rodzinę, ale… — Pociągnęła
nosem. — To tchórzostwo. Co jeśli jeszcze raz będą nam chcieli coś wmówić?! Co
jeśli jeszcze raz nam kogoś odbiorą!
Nastała
cisza. Nikt nie potrafił wydusić z siebie choćby słowa. Dusili w sobie wiele
słów przez lata. Czasem potajemnie żalili się między sobą, lecz nigdy nie
wygłaszali tak gorzkich słów przy wszystkich. Uznawali te słowa za jad
nienawiści, którym mogli się tylko karmić, aby zaspokoić własne pragnienia
zemsty i oddania sprawiedliwości. Każdy znał zakończenie historii, gdyby ktoś
się jednak wyłamał i wyznał wszystko, co dusił w swoim sercu. Erza właśnie tego
dokonała. I stało się to, co przewidywali. Makarov uderzył pięścią o blat
barku, Mirajane zalała się łzami, Levy wbiła pusty wzrok w stół, a Laxus był
gotowy na kłótnie…
I
wtedy ktoś zapukał.
Drobna uwaga: Tom 2 nie skończy się na 85 rozdziale, a we wtorek kolejny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)