Magnolia…
Znienawidzone miasto pozorów, rządzące się okrutnym prawem „zabij albo sam zgiń”.
Prowadzące do nieszczęścia, od którego nielicznym udało się uciec. Miejsce
zdrady i niepokoju, w którym panuje prosta zasada - nigdy nie patrzeć na
innych. Złudnie można czekać na pomoc najbliższych, widzących w sobie nawzajem
zdrajców i zakłamanych ludzi. Próżno szukać szczęścia, które jest gotowe odejść
w najmniej oczekiwanym momencie, pozostawiając po sobie jedynie gorycz porażki
i cierpienia nowego życia. Wszystko zdaje się być jedną, wielką parodią, a nie
światem realnym, w którym przychodzi żyć.
Jednak
ludzie muszą iść na przód i trwać w tej krainie, błądząc niebezpiecznie między
wirem zapowiedzi kolejnej wojny, a życiem codziennym.
Lucy
Dragneel, wcześniej Heartfilia, będąc przez tak wiele lat zamknięta między
czterema ścianami, nie była w stanie poznać do końca świata, który teoretycznie
był jej domem. Jednak wychodząc poza mur, i patrząc na każdy szczegół własnymi
oczyma, zaczęła dostrzegać rzeczy, które do tej pory były poza jej zasięgiem.
Będąc żoną z prawie przypadku, próbowała przyzwyczajać się do nowego życia,
które każdego dnia dostarczało jej nowych niespodzianek.
Kochana
na własny sposób przez męża, czuła, że w końcu może poznać wymarzone szczęście.
Choć dotarła do niego zupełnie inną drogą, niż się spodziewała, nie próbowała
uciekać przed tym, co zostało zesłane jej przez los. Natsu w jakiś sposób był
dla niej ważny. Często drwił sobie z niej, próbował skrywać tak wiele tajemnic
i nie liczył się z jej zdaniem, lecz pragnęła zachować przy sobie tego
mężczyznę, dzięki któremu po raz pierwszy poznała znaczenie słowa „dom” i
„rodzina”.
Rozkoszując
się dość ciepłym powietrzem, jak na tę porę roku, trzymała w dłoni otwartą
książkę, poprawiając co chwilę kosmyki falujące na jesiennym wietrze. Ciesząc
się z tej błogiej chwili spokoju, sądziła, że nic nie może jej przeszkodzić.
Znajdowała się daleko od domu, nie przykuwała zbyt dużej uwagi, a sama wczesna pora
nie zapraszała gości do porannego spaceru po parku.
Oddychała
cicho i miarowo, otulając się grubym swetrem, który także należał do kolekcji
ubrań, znalezionej w pokoju gościnnym.
Śmiejąc się słodko pod nosem, przewróciła
kolejną stronę powieści, zatapiając się w przygodzie, którą pragnęła przeżywać
razem z bohaterami książki.
W pewnym
momencie poczuła czyjąś obecność. Zaskoczona oderwała wzrok od liter i
spojrzała na małą dziewczynę, która mogła mieć co najwyżej cztery lata. Jednak
pierwszą rzeczą, która przykuła jej uwagę, nie była sama obecność nieznanej
panienki, a włosy o różowym kolorze, idealnie pasujące do kosmyków jej męża. Choć
nie tylko one sprawiały, iż jej serce ogarnęło wstrętne uczucie bycia oszukaną.
Ten piękny i promienny uśmiech, nie będący w stanie go pomylić z żadnym innym,
doprowadził blondynkę do tak poważnego stanu, że została zmuszona przerwać
czytanie.
– Kim
jesteś? – zapytała Lucy, nie chcąc usłyszeć odpowiedzi.
– Mam na
imię Nashi Dragneel, jestem córką Natsu Dragneela – przedstawiła się mała,
lekko ukłaniając.
Blondynka
zamarła. Trzymana przez nią książka, upadła głośno na ziemię, zamykając się na
nieznanej stronie. Myślała, przetwarzała wiadomość, lecz jedyna rzecz, która
wpadła jej na myśl, dotyczyła uronień. Nie wierzyła w to, co słyszy. A może po
prostu nie chciała? Odsuwając od siebie głupie pomysły, potrząsnęła głową i
spojrzała na dziewczynkę, lustrując ją od dołu do góry.
– Możesz
powtórzyć? – poprosiła grzecznie.
– Jestem córką Natsu Dragneela.
– Ty żartujesz?
– Nie. – Dziewczynka pokręciła głową. – Czy pani
jest moją nową mamusią? – zapytała niewinnie.
– Najwyraźniej – odparła załamana Lucy, chowając
głowę w dłoniach. – Ale co się stało z twoją matką?
– Została w innym miejscu, dlatego musisz się
mną zaopiekować – powiedziała dość poważnym głosem.
Gdyby tylko mogła, szczęka Lucy upadłaby do
samej ziemi. Nie będąc w stanie w żaden sposób zaakceptować słów Nashi,
zrozumiała, że może zrobić tylko jedną rzecz. Nie dając sobie czasu na
wątpliwości, szybko chwyciła małą za rękę i zaczęła ją ciągnąć w stronę
przystanku autobusowego.
~~~
Tupiąc nogą o podłogę, równocześnie szeroko się
uśmiechała, mając skrzyżowane ręce na piersi. I choć uśmiech był nader
spokojny, to na ciele reszty zgromadzonych pojawiały się przerażające dreszcze,
świadczące o głębokim strachu. Otworzone oczy, gapiące się prosto na twarz
męża, hipnotyzowały go, każąc powiedzieć prawdy. Mroczna aura wyłaniała się z
jej ciała, pokrywając całą powietrznię kuchni kruczoczarną powłoką, jakby sam
demon przebywał w pomieszczenia, a nie „krucha” istota ludzka.
W pewnym momencie spojrzała w stronę ściany i
westchnęła. Miała już dosyć tych głupich podchodów. Potrzebowała znać nie tylko
prawdę, ale także powód dotyczący tego, dlaczego ten debil nie powiedział jej o
tak istotniej rzeczy. Przez ostatni miesiąc zdarzyło mu się zataić przed nią
parę faktów, lecz informacja o posiadaniu dziecka była już lekką przesadą.
Nawet nie myślała, by mu wybaczyć. Było dziecko, więc musiała być też
odpowiedzialność. I nawet gdyby musiała użyć wszystkich możliwych sposobów,
zmusi go do tego, by zaopiekował się dziewczynką.
– I nie masz mi nic do powiedzenia? – zapytała
nagle Lucy, czując, że tchórzliwy mąż po raz kolejny nie zdobędzie się na to,
by jej coś wyznać. – Może bocian ją przyniósł albo nagle wyrosła z kapusty… Albo
nie – wskazała palcem ku górze – pewnie przyleciała z innej planety i podszyła
się pod twoją córkę.
– Ale to… – rozejrzał się wokoło, starając się
dobrać odpowiednie słowa – … niemożliwe.
– Niemożliwy jest fakt posiadania dziecka, czy
to co sama powiedziałam?
– I jedno, i drugie! – podkreślił Dragneel.
– Interesujące – rzekła Lucy. – Powiedz,
kochanie – zwróciła się do dziecka – czy to twój tatuś?
Nashi niepewnie kiwnęła głową, bojąc się
odpowiadać na głos.
– Jakieś jeszcze wątpliwości? – spytała surowym
głosem żona. – A może masz jakąś ciekawą teorię na to „nadnaturalne” zjawisko.
Natsu już chciał się odezwać, lecz skończyło się
tylko na tym, że kilka razy otworzył usta i zamilkł. Nie miał nic na swoje
usprawiedliwienie. Czuł, że żona mu nie uwierzy, choćby nawet przekonywał ją na
wszystkie świętości, iż to nie jego dziecko. Zmęczony ciągłymi oskarżeniami
podszedł do Nashi i chwycił ją w talii, podnosząc do góry.
– A więc niby jesteś moją córeczką?
– Tak – odpowiedziała nieśmiało.
– A mamusia? – Ciągnął przesłuchanie dalej.
Mała niepewnie wskazała na Lucy, która zamarła w
ponownym oszołomieniu.
– Mama – stwierdziła wątpliwie. – To jest teraz
moja mamusia.
„Tatuś”, czując, że nie będzie w stanie dłużej
słuchać takich nowości, bezpiecznie odstawił ją na ziemię. Zdruzgotany podszedł
do stołu i osunął się na stojące obok krzesło. Analizując całe swoje życie,
mógł być jednego pewien. To nie jest jego córka. Lecz nie miał na to żadnych
dowodów, które mogłyby przekonać Lucy do jego racji. Patrząc na jej zdeterminowaną
twarz, był świadom, iż jakiekolwiek negocjacje przyniosłyby tylko odwrotny efekt.
Dlatego podjął decyzję. Póki nie dostarczy potwierdzenia swojego zdania, będzie
udawał ojca dziewczynki.
– To w takim razie będziesz spała ze swoją mamą,
a tatuś zaraz ci przygotuje kolacje! – rzekł, głaskając ją po głowie.
– Bardziej wyrachowanej kary śmierci dla tego
dziecka nie mogłeś znaleźć? – zapytała złośliwie Lucy, odsuwając od niego małą.
– Lepiej będzie jak ja jej coś przyrządzę.
– Nie martw się, mamo – zwróciła się Nashi. –
Mam smoczy żołądek! – Poklepała się ręką
po brzuchu.
– Uwierz mi, że nie na jego talent kulinarny! –
Blondynka kiwnęła głową. – O tak.
~~~
Trzymając Nashi za rękę, prowadziła ją przez
chodnik, chcąc dojść do Galerii Handlowej, w której postanowiły zahaczyć o
kilka sklepów z ubraniami dla dzieci.
Ukochany tatuś wystawił je, wymyślając jakąś
bezsensowną wymówkę na poczekaniu, więc
musiały samotnie przemierzać ulice Magnolii. I choć mogło się wydawać, iż
rozmowa między dwoma dziewczynami będzie nadzwyczaj krępująca, to obie mówiły
dość swobodnie, tak jakby znały się już od wielu lat. Dla przechodniów, którzy
mijali ich szerokim łukiem, mogło się wydawać, iż kroczą obok siebie matka z
córką, choć sam wiek temu zaprzeczał. Radosne i pełne energii cieszyły się
swoją obecnością, wiedząc, że nadeszły chwile spokoju.
Sama Lucy traktowała dziewczynkę jako ciekawe
doświadczenie. W przyszłości pragnęła mieć dzieci, choć nie wyobrażała sobie
Natsu jako ich ojca, dlatego samo przebywanie z Nashi, która najpewniej stanie
się jej córką, było niezwykle pokrzepiające. Odnajdywała się jako opiekunka i
coraz bardziej widziała się w roli matki, ściskając szczupłą, lecz niezwykle
silną, dłoń czterolatki.
Jednak w pewnym momencie Nashi wyraźnie
posmutniała. Jej twarz pokrył dziwny cień, który Lucy nie mogła pominąć.
Mroczna aura otoczyła dziecko, wijąc się wokół jej malutkiego ciałka, jakby
próbowała udusić ją swoimi mackami. Każdy szczegół wydawał się tak realistyczny
i prawdziwy, że blondynka podniosła rękę i dłonią zaczęła wyganiać czarne
kłęby.
Czuła, że mała coś ukrywa. Puste oczy małej pragnęły
wzrokiem przekazać całą prawdę, która tak ją dręczyła. I choć Lucy chciała jej
pomóc, to nie mogła nic zrobić dopóki dziecko się jej nie zwierzy.
Myśląc o tym, kim w zasadzie jest Nashi, nagle
ujrzała dziwny zarys jakiegoś znaku, który znajdował się na jej ramieniu. Lecz
kiedy tylko zechciała dotknąć go, różowowłosa odskoczyła od niej, dając wyraźny
sygnał, że to nie są tylko przywidzenia.
– Kim ty jesteś? – zapytała w końcu Lucy. – Czy
ty aby na pewno…
Niespodziewanie Nashi ruszyła do przodu i
odepchnęła blondynkę tak, że ta poleciała na drugą stronę chodnika, uderzając o
lampę. Chcąc skarcić dziecko za tak brutalne zachowanie wobec niej, podniosła
się i… zamarła.
Widząc zniszczoną część powierzchni ulicy, nie
mogła uwierzyć, że centymetry dzieliły ją od śmieci. Wciąż topniejące kawałki
asfaltu skapywały na głową ziemię, zastygając na jej powierzchni. Domy paliły
się czerwono krwistym ogniem, który pochłaniał wszystko na swojej drodze,
wznosząc się aż do samych szczytów wieżowców, co wydawało się zjawiskiem
niemożliwym.
Ogromna dziura, która przebiegała przez tak spory
obszar, wywoływała więcej niż tylko paniczny strach. Jej widok zabierał oddech,
zabierał logiczne myślenie, które jeszcze nakazywało wstać i uciec z miejsca
ataku nieznanej potęgi.
Krzyki, łzy i błagania niosły się przez całe
ulice, zagłuszać same wybuchy, dźwięk walących się budynków czy łkania
umierających w męczarniach.
– Na… shi – szepnęła blondynka, uświadamiając
sobie, że dziecko pozostało na linii wystrzału.
– Co tu się dzieje? – zapytała jękiem.
Gorączkowo zaczęła się rozglądać, próbując za
wszelką stronę dojrzeć małą. I choć do jej świadomości docierały słowa, iż nie
miała szans, by po czymś takim przeżyć, to wciąż nie poddawała się. Nie mogłaby
sobie wybaczyć, gdyby zostawiła Nashi i uciekła.
Słyszała wrzaski i wołania o pomoc. Nie
potrafiła dostrzec tych, których głosy docierały do jej uszu. Widziała ludzi
rzucających się z wysokich budynków, którzy płonęli krwistym ogień,
pochłaniającym boleśnie ich ciała. Szukając ratunku przed niechybnym
cierpieniem, odbierali sobie ostatni minuty życia, odżegnując od siebie mękę,
która na nich spadła.
Rozwalające się budynki coraz bardziej były trawione
przez ogień, rozprzestrzeniając żywioł po coraz większej powierzchni tej części
miasta.
Jeszcze niedawno błękitne niebo, poszarzało,
przyćmiewając gorejące słońce czarnym dymem, który wił się ku górze kłębami,
dusząc nieszczęśników.
Osmaleni, poparzeni, nie widzący nadziei
błądzili bez sensu szukając pomocy u ludzi, dla których liczyli się oni sami.
Jednak nikt nie próbował oceniać.
Masakra ciągnęła się nadal, zabierając kolejnych
nieszczęśników ze sobą. W cierpieniu piekielnym, z trudem łykali ostatki
czystego powietrza, które z czasem zamieniło się w gęstwinę trucizny,
zabierającej oddech walczących.
Tylko jedno przychodziło na myśl dziewczynie,
która traciła resztki nadziei, szukając córki Natsu… PIEKŁO.
Ona sama, zmęczona i poparzona, z trudem
widziała na oczy, czując, że traci przytomność. Jej lewa ręka wyglądała na
złamaną, a z nogi sączyła się gęsta krew, zmieszana z brudem. Wokół niej
szalały małe płomyki, a każdy krok niósł za sobą niebezpieczeństwo, że zostanie
pochłonięta przez gorący asfalt.
Niespodziewanie z kłębu płomieni wyszła trójka
ludzi, ubranych w dziwne i nietypowe stroje. Czyści, bez żadnym ran i uśmiechnięci, jakby
dumni z tego, co się dzieje obok nich.
Jeden z nich, czarnoskóry o dość potężnej
posturze, strzelał palcami, spoglądając jak wściekła bestia na ocalałych ludzi.
Drugi z nich, najprawdopodobniej szef, pochodzenia chińskiego, niski, skośnooki
i ubrany w tradycyjny strój, pochodzący z tamtych rejonów. Lecz samą Lucy
najbardziej zaintrygowała trzecia osoba, która zdawała się wyglądać jak chłopak,
którego zna; Zerefa. Odziany w czarny materiał, dość luźny, z białą szarfą,
przechodzącą przez prawe ramię, spokojnym wzrokiem rozglądał się dookoła,
śmiejąc się delikatnie pod nosem z zaistniałej sytuacji.
Nagle, gdy ujrzał blondynkę, zatrzymał na niej
wzrok. Wyglądając, jakby zobaczył ducha, zaczął wolnym krokiem do niej
pochodzić, tworząc w dłoniach czarną sferę, niczym magiczne zaklęcie. Gdy
zbliżył się wystarczająco, ukląkł przed nią i położył dłoń na jej policzku.
– Lucy… –
szepnął.
– Wara od mojej mamy!
Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, kim
jest tak wrzeszcząca osoba, przed twarzą Zerefa pojawiła się różowo włosa
dziewczynka. Z największą siłą, jaką posiadała w tym małym ciele, wymierzyła
ostrego kopniaka mężczyźnie. I choć wydawało się, iż tak delikatne nogi nie są
w stanie wiele zdziałać, to czarnowłosy poleciał dość sporą odległość,
rozwalając plecami budynki, które stały mu na drodze.
Lucy, nie wierząc w to, co dzieje się przed nią,
zamarła. Lecz z amoku obudziła ją Nashi, która szepcząc „teraz mamy okazję”,
chwyciła natychmiast blondynkę za rękę i zaczęła ją ciągnąć przez całe miasto.
Uciekając przed tajemniczymi mężczyznami, ledwo
łapała oddech. Próbowała ignorować ból nogi, zagryzając silnie dolną wargę,
lecz sączącą się coraz bardziej krew,
nie dawała jej tak łatwo zapomnieć. Wysiłek i ciężkie powietrze nie sprzyjały
jej, dlatego jej stan zaczął niepokoić młode dziecko.
Dziewczynka, nie czekając, aż kobieta padnie,
chwyciła ją i podniosła. Trzymając ją w swoich ramionach jak szmacianą lalkę,
biegła przed siebie, nie zwracając uwagi na ciągłe krzyki Lucy, że to
niemożliwe, bądź że jest za ciężka. Najważniejsza była ucieczka i nic ,poza nią,
się teraz nie liczyło.
Gdy w końcu dziecko dobiegło na bezpieczną
odległość, zatrzymało się i rozejrzało w około.
Zrzuciła Dragneel na ziemię, a sama błądziła w
kółko, zaciekawiając zebranych przechodniów, którzy sądzili, że mogą teraz
kręcić jakiś film akcji.
– Co się dzieje?! – krzyknęła Lucy, chwytając
Nashi za ramiona.
– Znaleźli nas! – odpowiedziała warczącym
głosem, patrząc w stronę unoszących się kłębów dymu. – Sądziłam, że uda mi się
uratować ten świat, a jednak to było złudne marzenie. Potrzebuję zmiany planu –
mówiąc do samej siebie, niespodziewanie stanęła w miejscu. Jej oczy przybrały
dziwny kształt niczym u jaszczurki, zmieniając swój kolor na czerwony.
Lucy przyglądała się przemianie z wypisanym
zdziwieniem na twarzy. Nie wiedziała już, co ma sądzić o takim zjawisku.
Uderzyła się dłońmi w policzki, lecz kiedy obraz nadal się nie zmienił, poczuła
mdłości.
– Co do cholery?! – przeklęła, lawirując oczami to na prawą, to
na lewą stronę.
Kiedy dziecko zatrzymało wzrok na konkretnym
punkcie, chwyciło Lucy za rękę i pociągnęło ją do miejsca, w które się
wpatrywała. Nagle, gdy dotarły do pewnego punktu, rozległ się dość głośny
trzask i kawałki niby szkła opadły przez prawa grawitacji na ziemię, zamieniając
się następnie w drobny mak.
Nie było dymu, nie było nawet śladu po
wcześniejszym ataku czy śladach oparzeń na ciele. Lucy była cała, a miasto
nienaruszone. Nie rozumiejąc w zupełności, co przed chwilą się wydarzyło,
chwyciła Nashi za ramiona i z pełnym przekonaniem w głosie, rzekła:
– Musimy porozmawiać!
Dziewczynka jedynie kiwnęła głową, wiedząc, że
nie obejdzie się bez wyjaśnień.
Gdy tylko dotarły z powrotem do mieszkania, przy
wejściu natychmiast przywitał je Natsu, który przygotował kilka ciętych ripost
na niecodzienną sytuację. Jednak ku jego zdziwieniu, Lucy miała lepszy
repertuar w zanadrzu.
– Przed chwilą zostałam zaatakowana przez kogoś,
kto posługiwał się tzw. magią czy nie wiem już czym, spalił pół miasta, a gdy
przeszłam z Nashi przez – nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa – coś, to
wszystko wróciło do normy – rzekła na jednym wdechu. – Wierzysz?
– Ale czad – rzekł Dragneel, siadając na
krzesło.
I choć jego słowa początkowo zdawały się wyrażać
zachwyt, to w rzeczystości uważał on za bujdę słowa „ukochanej”.
Wyraźnie obrażona, założyła ręce na piersi i
objęła surowym wzrokiem Nashi, by pokazała mu jakąś sztukę i przekonała, że
wszystko to prawda.
Dziewczynka westchnęła, jednak od razu wykonała
zadanie, nadane przez Lucy.
Zacisnęła mocno pięść, w której natychmiastowo
pojawił się czerwono–pomarańczowy ogień. Bez żadnych słów, inkantacji, czy
wcześniejszych ruchów, które mogłaby świadczyć o jakiejś sztuczce. Tak po
prosto zjawił się przed zebranymi, płonąc równomiernie i spokojnie.
Przybliżyła palące się ogniki do zszokowanego
Natsu, by dać mu dowód na istnienie magii.
Ten przyłożył rękę do płomyków, chcąc sprawdzić,
czy będą go parzyć. Ku jego jeszcze większym zdziwieniu, nic się nie działo.
Jego skóra znajdowała się prosto w ogniu, a on nie czuł żadnego bólu, a na
miękkiej powierzchni nie został żaden ślad.
– Kim ty jesteś? – zapytał niepewnie.
– Ja… – Plątała się bez sensu, chcąc uniknąć
odpowiedzi na trudne pytanie. – Mam na imię Nashi Dragneel i jesteś moim ojcem…
a Lucy moją mamą – dodała niepewnie – ale pochodzę z innego świata.
– Innego świata? – krzyknęło równocześnie
małżeństwo, patrząc na siebie w osłupieniu.
– Wiem, że to trochę brzmi nierealnie, ale ja …
Musicie mi uwierzyć! – rzekła pełna determinacji. – Moi rodzice nie wiedzą, że
tu jestem. Są bardzo zajęci pracą, a ja przez przypadek dowiedziałam się, że
pewni ludzie będą chcieli zabić was…, ale z innego wymiaru.
Natsu i Lucy popatrzyli się na siebie, próbując
szukać oparcia w drugiej osobie. Nie mieli pojęcia, jak mają traktować nagłe
oświadczenie dziewczynki, która obwieściła im tak zaskakującą wiadomość.
Sądzili, że może to być jedynie wymysł małego dziecka, lecz to co widziała Lucy
i poważne słowa małej, za poważne słowa jak na ten wiek, świadczyły, iż mówi
prawdę.
– A dlaczego akurat nas? – zapytała blondynka,
nie rozumiejąc, dlaczego tamta trójka wybrała ich wersję z tego świata.
– Równowaga w świecie musi zostać zachowana –
zaczęła Nashi. – Jeśli zostanie zachwiana, nikt nie jest w stanie przewidzieć,
jak zareaguje cały wymiar. Tak naprawdę wy zostaliście wybrani przypadkowo,
gdyż postanowili zniszczyć każdą waszą wersję z innych światów.
– A skąd się tam wziął Zeref? – Choć widziała
się tylko raz z tym chłopakiem, to na całe życie zapamiętała jego twarz. Nie
mogła go pomylić z nikim innym, więc miała pewność, że podczas tamtej masakry
widziała jego.
– Zeref? – Natsu od razu się zainteresował. – Co
tam robił mój brat?
Nashi wstała, po czym nerwowo przeszła obok
stołu, powtarzając tę samą sytuację kilkanaście razy. Mrucząc pod nosem w
nieznanym dla małżeństwa języku, gorączkowo ocierała spocone czoło, aż
niespodziewanie przystanęła i uderzyła rękoma blat.
– Tak jak wcześniej mówiłam – rzekła ciepłym i
opanowanym głosem, niczym osoba niezwykle doświadczona. – Kogokolwiek spotkanie
z innego wymiaru, on nie ma związku z waszym światem. W jednym wymiarze, wiele planet. W jednym kosmosie, wiele wymiarów.
Nieznany jest czas czy umiar, który wiedzie przez miliony lat. Strzeż się podróży,
gdyż zgubę ona jedynie ci wróży – zacytowała. – Jest to święte prawo
przenoszenia się do innych światów i zazwyczaj ludzie mogą jedynie znaleźć się
na innej planecie, lecz równowaga została zachwiana i nie wasz Zeref jest
tutaj.
Ponownie usiadła na krześle, splatając palce u
rąk. Myślała nad wszystkim, co powiedziała, choć sama nie do końca pojmowała
zjawiska, które w ostatnich miesiącach tak przybierały na sile. Choć niezwykle
mądra i zdolna, była jeszcze dzieckiem, które przeszło przez wir wszechświatów,
pragnąc ratować swych ukochanych przed niechybną zgubą.
– Czy ktokolwiek wie, że tu jesteś? – zapytał w
końcu Natsu.
Dziewczynka przecząco pokręciła głową, majtając
różowymi włosami we wszystkie strony.
– Ewidentnie twoja córka. Głupota niemalże skopiowana.
– Lucy zaśmiała się, próbując wyobrazić sobie siebie i męża z innego świata. –
Życie naprawdę dostarcza wielu niespodzianek.
Choć obojgu trudno było zaakceptować to, co się
działo przed nimi, próbowali nie myśleć, iż wszystko jest tylko wytworem ich
własnej wyobraźni. Postanawiając, że będą szli wraz z biegiem wydarzeń, chcieli
pomóc tej małej dziewczynce, która była gotowa zaryzykować dla nich wszystko,
nawet życie.
Niespodziewanie ujrzeli, że skóra Nashi robi się
coraz bladsza. Lucy podeszła do niej i delikatnie dotknęła policzka. Z ust
dziewczynki wydobywała się para, przy każdym sapnięciu, które różnie mocno
zaniepokoiło domniemanego ojca.
Zimne, pomyślała Lucy, nie
wierząc, że ciało dziecka, które włada ogniem, może osiągnąć tak niską temperaturę.
Córeczka zamykała co rusz oczy, wyraźnie z czymś
walcząc. Zmęczona z trudem utrzymywała przytomność, choć wiedziała, z czym się
wiąże taka słabość. Nie mogła nikogo teraz uratować, a zagrożenie czyhało za
rogiem.
Jej mała rączka bezwładnie opadła, a zaraz za
nią poszły w ślad inne części ciała, kierując różowowłosą w stronę podłogi.
– Nashi! – krzyknęli równocześnie małżonkowie.
Chwycili ją w swoje ramiona, po czym pognali do
pokoju Lucy, kładąc ją na łóżku.
Oboje byli zgodni, że pójście do szpitala mogło
tylko bardziej narazić ich i dziewczynkę, choć nie mieli żadnego pomysłu, co
powinni zrobić z chorym dzieckiem.
Przerażeni spoglądali na siebie, starając się
domyśleć, co w zasadzie dolega małej.
Cała zimna, z trudem oddychająca i niezwykle
blada. Jakby gnała ku niechybnej śmierci, utrzymując się przy życie jedynie
myślą, że ma tu jeszcze zadanie do spełnienia.
– Ogień! – rzekła nagle Lucy. – Skoro umie
władać ogniem, to może potrzebujemy ją ogrzać?
– A co? Chcesz włożyć ją do ogniska czy co? –
ryknął wściekły Dragneel, wyraźnie nie potrafiąc utrzymać nerwów na wodzy. Choć
nie była to jego córka, a ją samą znał jedynie jeden dzień, to zdążył ją
polubić, a nietypowa więź wytworzyła się między nimi, nie pozwalając przejść
obojętnie obok małej.
Zirytowana Lucy uderzyła pięścią w łóżko, po
czym wyskoczyła z pokoju ze łzami w oczach. Przygnębiona i zła, że
niepotrzebnie chłopak wyżywa się na niej, postanowiła zrealizować swój plan.
Choć nie mogła przewidzieć, co się tak naprawdę wydarzy, to chciała
zaryzykować.
Równając oddech, chwyciła za kawałek szmatki i
owinęła ją wokół drewnianej łyżki, mocno przywiązując. Następnie uniosła
zapalniczkę i podpaliła kawałek własnego tworu, czekając aż ogień bardziej się
rozprzestrzeni.
Powoli zaczęła kroczyć ku pomieszczeniu, w
którym leżała Nashi. Bała się reakcji Natsu, ale musiała zaryzykować.
Nic mu nie mówiąc, wparowała do środka i
przyłożyła „pochodnię” do ciała chorej, choć utrzymując bezpieczną odległość,
by skóra nie mogła poczuć płomienia.
– CO ROBISZ?! – wrzasnął wstrząśnięty chłopak, w
pierwszej chwili próbując odsunąć żonę od dziecka.
Jednak kiedy ujrzał, że pojedyncze płomyki pędzą
ku dziewczynce, puścił Lucy i bezwładnie opadł na podłogę, w końcu mogąc
wypuścić długo trzymane powietrze.
Skóra zaczęła nabierać koloru, a
charakterystyczne różowe pyzy coraz bardziej zaczęły zdobić twarz maga, który z
ochotą pobierał moc od ognia.
– To działa – powiedziała blondynka z ulgą.
Kilkukrotne powtórzenia tej samej czynności
sprawiły, iż zagrożenie minęło. Dziewczyna spała, oddychając równo i miarowo,
choć nadal małżonkowie mocno się niepokoili, czując, że obowiązek opieki nad
dzieckiem spadł na nich.
– Przepraszam – szepnął Natsu, całując Lucy w
czoło.
Ta przysunęła się, po czym wtuliła się w jego
pierś, cicho łkając. Rozumiała jego gniew, gdyż sama miała ochotę zniszczyć
wszystko, co znajdowało się wokół niej, lecz teraz priorytetem była Nashi i nic
więcej.
– Niby to nasza córka – szepnęła.
Chłopak objął ramieniem, a następnie jeszcze raz
złożył pocałunek tym razem w policzek, nie martwiąc się, że ta zaraz go
odrzuci.
– Trochę tak, a trochę nie – odpowiedział. –
Wiesz… jak to coś się skończy, to możemy się postarać o taką małą Nashi.
Lucy wychyliła głowę, i choć sądził, że jej
wzrok będzie gotowy zabić, to był niezwykle ciepły i spokojnie. Patrzyła na
niego z migocącą radością w oczach, która mieszała się z lękiem, który objawiał
się lekkimi drgawkami. Trzymała ręce na jego torsie, naprawdę dokładnie
zastanawiając się nad jego słowami, choć wcześniej zawsze odpowiadała
jednoznacznie.
– Ja już sama nie wiem, kim dla mnie jesteś –
obwieściła spokojnym głosem. Jej usta lekko zadrżały, jakby chciała coś jeszcze
dodać, lecz zamilkła.
Natsu nic nie rozumiał z jej zachowania, choć
pojmował swoje uczucia. Od kiedy tylko ją poznał, łączyła ich więź, której
dziewczyna zdawała się nie dostrzegać. Niedawno dopiero zrozumiał, że jego
codzienność zmieniła się. Lód, za którym skrywało się serce, powoli topniał,
choć jeszcze wiele brakowało, by całkowicie znikł.
Jednak teraz patrząc na swoją żonę, nie potrafił
się powstrzymać. Jej oczy, jej usta, jej policzki, jej włosy… każde z nich
chwytało go w swoje szpony, aż pod wpływem emocji pochylił się nad nią i wbił w
te miękkie usta. Powieki miał zamknięte, a dłonią przytrzymywał głowę
ukochanej, nie pozwalając jej uciec podczas delikatnego pocałunku.
Nagle otworzył szeroko oczy i odsunął się od
niej, pojmując co zrobił.
– Przepraszam! – krzyknął momencie, gdy przewrócił się na podłogę. –
Ja…
Prawą rękę trzymała przy sercu, słabo drżąc. Po
jej policzkach płynęły łzy, a usta skrywała za lewą dłonią. Zaskoczona zrobiła
krok do tyłu, po czym odwróciła się i pognała na koniec korytarza, zostawiając
Natsu samego.
– Cholera! – zaklął, uderzając się pięścią w
czubek głowy. – Idiota, głupi idiota!!!
Westchnął.
Nie chciał żałować tego, co zrobił i nie
zamierzał. Uczynił to, bo pragnął. Nie chciał się oszukiwać, ani Lucy. Choć
trudniej było z akceptacją tej drugiej strony – jego żony.
Przeczesał rękoma włosy, a następnie podniósł
się, postanawiając, że porozmawia z dziewczyną.
Nagle usłyszał stukot. Jakby ktoś otworzył na
szerz okno.
Zaniepokojony ruszył od razu w stronę pokoju, w
którym odpoczywała wcześniej Nashi. Nie próbował dopuszczać do siebie myśli, że
mogło jej się coś stać. Pełny przerażenia wskoczył do pomieszczenia, kierując w
wzrok na łóżko; było puste. Odsunięte na bok prześcieradło, otwarte okno i
unosząca się firanka były wystarczającymi dowodami na to, co się wydarzyło.
Natsu pognał na drugą stronę pokoju i wyjrzał na
zewnątrz, choć wysokość, na której się znajdował, nie pozwalała mu ujrzeć
choćby zarysu dziecka, które najprawdopodobniej wyskoczyło przez okno.
– Lucy!!! – wrzasnął, choć nie spotkał się z
odzewem. – Nashi znikła.
– Co? – odpowiedziała mu natychmiast.
Słysząc jej kroki, wyszedł na korytarz, łapiąc
ją, gdy ta biegła ku swojemu pokojowi.
– Co się stało?! – krzyknęła zatrwożona.
– Nie wiem, ale po prostu jej tam nie ma. Chyba
wyskoczyła przez okno – wytłumaczył jej.
Nie czekała. Wyskoczyła z objęcia męża i pognała
w stronę wyjścia, chwytając w ostatniej chwili jedynie płaszcz. Nie obchodziło jej, że na nogach ma jedynie
zwykłe, domowe ciapy. Musiała odnaleźć dziewczynę, choćby nawet cały świat był
przeciw niej. Ryzykowała, ta mała dla nich ryzykowała, więc nie mogła siedzieć
i czekać, aż pozwoli ujrzeć dziecku tej drugiej Lucy.
Biegnąc po ulicach Magnolii, rozglądała się za
jakimkolwiek miejscem, które mogłoby świadczyć o tym, że tam jest Nashi. Gorączkowo błądziła
wzrokiem we wszystkie strony, choć jedynie przyciągała uwagę innych, a sama nie
potrafiła znaleźć choćby śladu po dziewczynce.
Nie wstrzymując łez, płakała jak oszalała,
powtarzając na okrągło „gdzie jesteś”.
Nagle usłyszała donośny huk. Zatrzymała się i
spojrzała w kierunku miejsca, z którego dobiegał dźwięk. Krzyki ludzi zdawały
się nie mieć końca. Niczym mrówki biegli w jednym kierunku, jakby od czegoś
uciekali.
Lucy była pewna, że to tam toczy się walka. Nie
czekając ani chwili dłużej, wbiegła w tłum, przeciskając się przez szwadrony
obywateli, którzy uciekali w przeciwnym kierunku. Uderzana, bita, popychana, a
jednak pełna dumy kroczyła przez siebie, olewając całkowicie ból, którego
doświadczała.
– Błagam, nie giń! – powtarzała co chwilę,
wlepiając wzrok w sług ognia, który wił się ku niebu dokładnie naprzeciw niej.
Czerwonokrwisty, stworzony z tysięcy małych ogników wirował jak tornado,
porywając za sobą wszystko. Czuła na swoim ciele gorąc, który przenikał do najgłębszych
zakamarków jej organizmu. Dusił ją,
palił wewnątrz, jednak nie zatrzymała się nawet na moment.
Gdy dotarła w końcu do wyznaczonego miejsca,
przystanęła i oparła się o najbliższy budek. Choć jej umysł krzyczał, by
ruszała dalej, organizm całkowicie odmawiał posłuszeństwa.
Widząc w oddali jakieś sylwetki, wyciągała ku
nich ręce, pragnąc znaleźć się obok Nashi i zabrać ją z tego piekła.
Wtedy dopiero zrozumiała, jak głupio postąpiła.
Bo przecież co mogła zrobić? Słaba, nie potrafiąca władać magią… całkowicie
bezsilna. Bez żadnego pomyślunku ruszyła przed siebie, podstawiając siebie na
tacy dla ludzi, którzy pragnęli ją zabić.
– Nie… – szepnęła, nie wiedząc, co ma czynić. Z
jednej strony nie chciała usłyszeć o śmieci dziecka, ale z drugiej nie mogła
pozwolić, by całe jej poświęcenie poszło na marne. Miała tylko dwie drogi i
żadna nie dawała jej rozwiązania, którego pragnęła.
Spojrzała ku niebiosom i wzięła haust gorącego
powietrza. Zrobiła krok do przodu i ruszyła w stronę walczących ludzi. Nie
wiedziała, czy była to dobra decyzja, ale tą uważała za słuszną.
– Przepraszam – rzekła na głos.
Jej oczom ukazały się zniszczone budynki, martwe
ciała walające się po niegdyś pięknych i zatłoczonych ulicach Magnolii i
ludzie, którzy toczyli bitwę, w której jedynie zwycięzca mógł wyjść z niej
żywy. Odór palącego się mięsa odrzucał ją, lecz nie dawała po sobie poznać, że
w jakikolwiek sposób to miejsce powoduje u niej obrzydzenie.
Tak wyglądała wojna, tak wyglądało piekło, które
czterokrotnie spadło na jej świat. Niczym się nie różniła ta sceneria od tego,
co przeżyli jej rodzice, dziadkowie, a nawet pradziadkowie. W czym ona miała
być słaba?
– UWAŻAJ!!! – ryk rozniósł się po całej okolicy.
W pierwszej chwili nie pojęła, o co chodzi
Nashi, która ze łzami w oczach gnała w jej stronę, trzymając w dłoniach
zakrwawiony sztylet. Dopiero dziwny chłód, który przeszył jej ciało, dał jej do
zrozumienia, co się dzieje.
Ciemność… Czarna kula śmierci gnała ku niej,
zabierając i niszcząc za sobą wszystko, co stało jej na drodze. Była tak blisko
niej. Milimetry dzieliły ją tylko od niechybnej śmierci, na którą tak głupio
się naraziła.
Zaśmiała się.
Nie chciała umierać ze łzami w oczach. Uśmiech
całkowicie objął jej twarz, posyłając ostatnie chwile radości dziewczynce,
która dokładnie zrozumiała wiadomość.
– Przepraszam
– pomyślała Lucy. – Natsu… Ja chyba
naprawdę cię pokochałam…
Zamknęła oczy…..
…
…
…
Choć powinna była umrzeć, czuła, że ktoś trzyma
ją w swoich ramionach. Wątpliwie uniosła powieki, nie wierząc w to, że żyje.
Lecz to nie był sen. Nic jej się nie stało, jednak nie to najbardziej ją
zdziwiło. Osobą, która tak mocno trzymała ją w swoich objęciach, była ona sama.
Trochę starsza i piękniejsza, lecz na pewno ona. Dobrze umięśniona, z
pojedynczymi bliznami na twarzy i szyi. Pełna dumy i chwały. Choć jej twarz
była pełna gniewu, cichy uśmiech – taki tajemniczy i niepojęty – sprawiał, iż
wszystkie lęki odchodziły w niepamięć.
– Nie martw się – rzekła surowym głosem ona
sama, kładąc swoją kopię na ziemię. –
Mamusia zabije ludzi, którzy próbowali skrzywdzić moje dziecko! – syknęła,
strzykając palcami. Gniewnie, niczym bestia idąca do boju, stawiała donośnie
kroki, sycząc: – Kurwy, rozszarpię was!
Zacisnęła
dłoń w pięść i zadała jeden cios… Taki niepozorny i zwyczajny, a jednak wystarczył.
Zmiatając z powierzchni ziemi ostatnie budynku, całkowicie zniszczyła
przeciwników, którzy nie zdążyli odmówić ostatniej modlitwy. Nic z nich nie
zostało. Nawet pyłki kurzów nie ostały się przy potędze siły, którą posiadała
ta kobieta, matka.
W ogóle nie zmęczona, jakby ta moc była dla niej
tylko małą rozgrzewką, a nie poważną walką. Zniszczyła przeciwnika w sekundę,
choć sama dziewczynka nie była w stanie nic zrobić przez tyle czasu.
Lucy z tego świata patrzyła na swoje drugie „ja”
z nieokiełznanym podziwem i pragnieniem bycia kimś takim jak ona. Choć nie
próbowała sobie wyobrażać, co musiała dać w zamian, by osiągnąć taki poziom.
– Ma… – cichy pisk rozniósł się pustej
przestrzeni – …mo!!! – Nashi rzuciła się na swoją rodzicielkę, ze łzami w oczach
owijając się rękoma wokół jej szyi.
– No i już córeczko, no już… – Głaskając małą po
głowie, sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby niż przed kilkoma sekundami.
Taka ciepła i spokojna. Prawdziwa matka,
która za najważniejsze uważa swoje własne dziecko.
Choć wokół niej panowało całkowicie zniszczenie,
zdawała się nie zwracać uwagi na otoczenie. Jakby normalnym było to, co
znajdowało się obok niej.
Sama Lucy z tego świata nie potrafiła do końca
pojąć, w jak absurdalnej sytuacji się znalazła. Widziała w tym wszystkim tylko
złudzenie lub wymysł jej umysłu, ale coś podpowiadało jej, że myślenie to jest
błędne.
– Ja… – zaczęła wątpliwie, wystawiając przed
siebie dłoń.
Matka Nashi puściła dziecko i podeszła do swojej
dublerski, chwytając ją za wystawione ręce. Uklękła, pociągając za sobą
zdezorientowaną kobietę. Patrząc prosto w jej oczy, cicho nuciła jakąś melodie,
aż w pewnym momencie po prostu rzekła:
– Zaśnij i zapomnij.
Energicznie podniosła się, sapiąc, jakby dopiero
przed chwilą skończyła poranny jogging. Po jej skórze spływały kropelki potu, a
oddech miała nierównomierny. Z trudem chwytała kolejne łyki powietrza. Głowa
pękała na drobne kawałki, przypominając sobie o zdarzeniach, które niby działy
się tylko w jej głowie.
Lucy odrzuciła na bok kołdrę i wybiegła z
pokoju, wparowując do kuchni w samej pidżamie. Chwytając za rączkę od lodówki,
otworzyła ją, po czym wyjęła z jej wnętrza butelkę wódki, którą niedawno
kosztował Natsu.
Nie przejmując się obrzydliwym smakiem alkoholu,
odkręciła zakrętkę i wlała w siebie dobrą szklankę napoju, krzywiąc się przy
tym niemożebnie. Osunęła się na zimną podłogę i cicho załkała.
– To prawda, to nie był sen – powtarzała, nie
chcąc posądzać siebie o kolejne szaleństwo.
Uderzyła się otwartą dłonią w czoło, puszczając
wiązankę słów, których nie pogardzili by się najwięksi przestępcy.
– Lucy? – Usłyszała głos dobiegający za stołu.
Niepewnie wyjrzała z dołu, domyślając się, że to
Natsu zaczyna się o nią martwić.
– Hej. – Pomachała mu butelką. – Nashi –
wypowiedziała to pojedyncze słowo.
– Czyli to jednak prawda – szepnął, kucając
przed swoją żoną.
On też pamiętał, więc nie było to tylko ich
wyobrażeniem. Lucy uśmiechnęła się, po
czym uniosła butelką, chcąc się jeszcze napić, lecz chłopak od razu jej wyrwał
alkohol, stawiając daleko od niej. Na początku odpowiedziała jedynie złością,
lecz z czasem powoli rozumiała, jak rozsądnie postąpił jej mąż; była mu za to wdzięczna.
Nagle przypomniała sobie fragment z tajemniczego
zdarzenia, który wydawał się dość nieistotny, patrząc przez pryzmat innych
wydarzeń. Jednak dla niej miał ogromne znaczenie. Natsu pocałował ją i nie było
to przypadkowe zderzenie, a prawdziwy pocałunek, pełen uczuć.
Zarumieniona spoglądała prosto na niego,
zastanawiając się, gdzie tak naprawdę teraz jest. To jej dom, jej mąż i jej
rodzina. Broniła się przed tymi słowami, ale były one prawdą.
– Natsu… – wypowiedziała jego imię, po czym
podskoczyła i zawiesiła się na jego szyi, wbijając się namiętnie w jego usta.
Chłopak złapał ją w talii, lecz prawa natury
wygrały i oboje polecieli na podłogę, uderzając w nią z hukiem (choć to
różowowłosy był tym najbardziej poszkodowanym). Jednak nie skarżył się. Z
równie wielkim zaangażowaniem oddawał pocałunki, nie zamierzając już nigdy
puścić ukochanej. Pieścił jej usta, zabierając każdy oddech. Lecz Lucy także z
wielkim oddaniem walczyła z nim, pragnąc pochwycić każdy dotyk, każdą
pieszczotę, którą jej sprawiał. Zatraceni we własnym kochaniu, powoli podnieśli
się, nadal nie przestając walczyć w grze namiętności.
Chłopak sunął ustami po gładkiej i bladej skórze
Lucy, napawając się każdym jękiem, który wydawała ze swoich ust. Niczym jak w
tańcu, kroczyli ku pokojowi Natsu, nie odrywając się od siebie ani na moment.
Aż nagle padli na łóżko, nie czekając już ani
chwili dłużej. Kolejne warstwy ubrań spadały na podłogę, tworząc mały stosik z
materiałów, które okazały się całkowicie zbędne. Nadzy rozkoszowali się swymi
ciałami, smakując każde skrawki miejsc, które zazwyczaj skrywali przed drugą
osobą.
Natsu bez żadnego skrępowania trzymał w swej
dłoni pierś dziewczyny, delikatnie ją ściskając, gdy na drugiej składał długie
pocałunki. Czując na swej skórze twarde sutki ukochanej, pomrukiwał słodko,
słysząc jej ciężki oddech.
Nie potrafiła z nim wygrać. Całkowicie zawładną
nią, zdominował nad biedną dziewczyną, choć nie czuła się z tym źle. Jego
pragnienia, były także jej miłością, która przybrała wyraz erotycznego poranka,
na który oboje się w końcu zgodzili.
Był nad nią. Męski i silni, choć zarazem taki
delikatny w tym co robił. Jego ogromne dłonie błądziły po jej udach, docierając
do miejsc, przez które nie potrafiła wstrzymać krzyków pełnych spełnionej
rozkoszy. Ta przyjemność była doznaniem, które sprawiło, iż postanowiła nie
cofać się.
Pełna determinacji chwyciła go, zdejmując
ostatnią warstwę ubrania, która dzieliła ją od osiągnięcia szczytu.
Wygodnie ułożyła się i rozszerzyła przed nim
nogi, dając wyraźny znak, na co jest gotowa.
Natsu nie trzeba było wiele. Nabrzmiałym
członkiem wbił się w nią, zapominając, że to jej pierwszy raz. I choć w
pierwszej chwili doznała bólu, to z każdą sekundą docierały do niej impulsy
zaspokojenia, którymi całkowicie się delektowała. Nie powstrzymywała go.
Objęła go nogami, mówiąc cicho:
- Kocham cię…
Musnął jej usta, energiczniej wbijając się w tak
piękne ciało swojej żony. Trzymał ją za dłoń, pozwalając cichym jękom kochanki
dotrzeć do uszu. Sam napawał się każdą chwilą, która po tak długim okresie w
końcu nadeszła. Kochał ją całym swoim sercem. W końcu byli razem, spełniając
się nawzajem. Połączeni w jedno, kochali się, nie przejmując się czasem, który
tak nieuchronnie mijał.
„Mam nadzieje, że opowiadanie się podobało.
Mniej więcej starałem się wpleść wątki fantasy i scenę, którą powinniście znać
z Waszej pierwszej nocy.
Kochany i oddany, Happy J”
Lucy Dragneel
zmięła w dłoniach plik kartek, które wcześniej znajdowały się w zwyczajnej,
niebieskiej teczce, którą jakiś czas temu wręczył jej nauczyciel, podczas
spotkania na placu przy parku.
Wściekła
ruszyła w stronę kuchni, rozrywając opowiadanie na najmniejsze kawałeczki,
starając się zniszczyć jakikolwiek dowód istnienia twórczości Happyego.
Wiedząc, co ma
zrobić, pochyliła się nad zlewem, po czym chwyciła za zapalniczkę, a większość podartych
skrawków wrzuciła do środka. Niczym diabeł spojrzała na płomyk, przybliżając go
do małej karteczki, którą następnie wrzuciła na cały stos. Patrząc jak wszystko
płonie, nie potrafiła wyjść z tej ucieszy, że niszczy istnienie tak haniebnego
tworu. Jedyne, co jej pozostało, to pozbyć się reszty, choć wiedziała, że
będzie to trudniejsze zadanie.
- Lucy? –
Usłyszała wołanie męża, który właśnie wszedł do pomieszczenia. – Co robisz? –
zapytał dość mocno zaskoczony.
- Palę w
piecu.
- Ale my nie
mamy pieca.
Uśmiechnęła
się złowieszczo, po czym przekręciła głowę i spojrzała wzrokiem pełnym
nienawiści. Wylewając z siebie szatański pomiot, cichutko śmiała się,
zapełniając kuchnię mrokiem i złem.
- Już mamy…
KONIEC
Akurat wróciłam na stancję i udało mi się złapać!
Mam nadzieję, że spodobał Wam się one-shot. Bardzo się przy nim starałam i jakby ktoś nie zrozumiał, o co chodzi z Happym, to zapraszam do rozdziału 21 i fragmentu mniej więcej po środku tekstu.
Ogólnie mam nadzieję, że tym opowiadankiem zachęciłam może kogoś do wejścia w świat Paranormal Activity Club. Będę szczera. Nie jestem w pełni zadowolona z tego czegoś, ale i tak lepiej wyszło niż sądziłam.
A na koniec i najważniejsze.
Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną. Sama bym nie wstukała 100tys. wyświetleń, 153 lajków czy 91 czytelników. Jestem przeogromnie szczęśliwa, że jesteście ze mną i mam nadzieję, że Was nie zawiodę i zostaniecie z moimi wypocinkami do końca!
Kocham Was i do zobaczenia w kolejnym rozdziale!
PS. Rozdział WoC i SK w niedzielę
Uhuhuhuhuhuuu *_*
OdpowiedzUsuńIle się tu dzieje! Najpierw Nashi z innego świata, potem jakieś nawalanki magiczne, a na końcu dzikie seksy! No żyć, nie umierać! xD Mimo wszystko najlepsza była sama końcówka. Wszyscy jeszcze dochodzą do siebie po +18 a tu nagle taki ZONK! To wszystko nie wydarzyło się naprawdę! (A szkoda...)
Hehehe, liczę na więcej takich łanszocików <3
Pozdrowionka!
Shori
Kiedy może naprawdę się wydarzy :)
UsuńAle powiesz? Naprawdę Was zaskoczyłam. Oj, tryb Oli-diablicy się uaktywnia :)
Może liczyć, ale nie będzie. Może dopiero po licencjacie :(
Dzięki i cieszę, że one-shot się spodobał!
Pozdrawiam
zapraszam na mojego bloga http://anj13.blogspot.com
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie piszesz. Przeczytałam twojego wcześniejszego bloga i ten czytam i mówię serio naprawdę fajnie piszesz! Pozdrawiam i ślę wenę!
UsuńDziękuję bardzo. I proszę następnym razem zaproszenia dawać do SPAMIARNI
UsuńBardzo fajny one-shot.
OdpowiedzUsuńWidać że sporo kosztowało cię czasu, by go napisać. Różnorodności zmiany akcji sprawiła, że nie czytam a oglądam dobry film.
Ogólnie przeczytałem go wczoraj, gdzieś koło północy gdy wróciłem prosto z pracy. Lecz nie miałem siły na pisanie komentarza, więc piszę ko teraz.
Co do Paranormal Activity Club, zacząłem go wcześniej czytać i skończyłem na 5 rozdziale. Potem poszedłem do pracy i do liceum, ogólno kształcącego. Więc mój czas wolny zmniejszył się prawie że do zera. Gdy tylko znajdę więcej czasu, planuję właśnie zacząć spowrotem go czytać.
Lecz wracając do one-shota.
Tak jak wcześniej napisałem, ta zmienność akcji była najleprza. Tak jak sama końcówka. Nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń.
To tyle o demnie, życzę dużo weny i pozdrawiam.
Karol Anonim.
Ja oczywiście serdecznie zapraszam do czytania PACa, a brak czasu całkowicie pojmuję, więc się nie martw, a wiem, że sporo tego PACa już jest. Razem już chyba prawie 300 stron, więc porządna książka już się wytworzyła :)
UsuńZaskoczyłeś mnie. Ja byłam przekonana, że właśnie ta zmienność akcji się nie spodoba, a tutaj szok. Chciałam żeby było dynamicznie i właśnie tak jak filmie. Naprawdę sporo rzeczy sobie wyobrażam i gdy przychodzi do pisania to 1/100 nie potrafię zobrazować przez słowa.
Bardzo dziękuję za komentarz i powodzenia w pracy i w szkole!
Nieeeee XDDDDDD Rozwaliłaś mnie totalnie i zniszczyłaś do końca mą psychikę xDD
OdpowiedzUsuńPierwsze - spotkanie Nashi Och, takie słodkie <3 ^^
Drugie - cała akcja też kawaii ^^
Trzecie - .... sen, rzeczywistość i seks XDDDD skisłam XDDD
Czwarte - Happy już nie żyje XDD Tak sobie pewnie Lucy pomyślała xDD
No cóż, nie powiem źle. Podobało mi się bardzo, ale dość pokręcone xDDD w pozytywnym tego słowa znaczeniu XD
Czekam na więcej takich fajnych one-shotów ;)
Przesyłam wenę (choć sama jej za wiele nie mam :/) i pozdrawiam ^^
Wiem, szalenie pokręcone, ale szykuję Was na to, co mam zaplanowane na wszystkie blogi. Moje historie są mega pokręcone, więc to, co znalazło się w tym one-shocie, to tylko część tego, co szykuję.
UsuńFajnie, że ci się spodobało i fakt, Happy już nie żyje :)
Ja tam wenę mam, gorzej z czasem. Dlatego muszę wszystko sobie ogarnąć do 11 listopada, bo inaczej wymięknę zanim cokolwiek zacznę :(