Otworzyła oczy, po
czym przeciągnęła się na twardym łóżku, poprawiając zaraz białą koszulę, która
zsunęła się z jej wychudzonych ramion. Jasne włosy wysunęły się z koków,
zasłaniając sine zasinienia na skórze. Lu Xi pogładziła zaatakowane przez
chorobę miejsce. Przybierało na sile, tak samo jak u jej matki. Machnęła na to
ręką, okrywając się dokładnie koszulą. Lekarze nie zdążą uporać się z
wynalezieniem odpowiedniego leku. Nie dali rady w przypadku jej matki, to i
teraz sytuacja się powtórzy.
Li Li weszła do
pokoju, kłaniając się na samym początku. Położyła na łóżku mały pakunek, a na
jej policzkach zaraz pojawiły się rumieńce. Lu Xi rozwinęła woreczek, wyjmując
ze środka figurkę przedstawiającą smoka światła. Obejrzała ją ze wszystkich
stron. Nie wyglądała na drogą, wykonano ją raczej z żelaza, niedokładnie
pokrywając złota farbą.
— To prezent, królowo
— powiedziała Li Li, masując nerwowo dłonie. — Zrobiłam to. Wszystkiego
najlepszego. Oczywiście z okazji szesnastych urodzin.
Lu Xi zmrużyła oczy z
zaskoczenia. Popatrzyła jeszcze raz na figurkę, zauważając nierówną prawą łapę
i trochę wykrzywiony łeb smoka. Jednak robota została wykonana całkiem
sprawnie. Nigdy nie podejrzewała Li Li o takie zdolności.
— Musisz poprawić
kilka rzeczy. — Zakaszlała. — Dziękuję. Nie jest idealne, ale doceniam twoje
starania. Przepięknie udało ci się odzwierciedlić skrzydła smoków. Solidne i
potężne. Ale łapy i sama głowa wymagają dalszej nauki. Za rok zrób dla mnie
lepszy.
— Tak jest, królowo!
Postawiła figurkę na
szafce stojącej tuż pryz łóżku.
— Na razie tu ją
postawię. Li Li?
— Tak, królowo. —
Podeszła bliżej. — Rozumiem, że chcesz poznać plan dnia.
— Zgadza się.
— Dopiero kiedy
słońce osiągnie najwyższy punkt na niebie, ludzie zaczną świętować twe
urodziny.
— Do tego czasu mam
wolne?
— Zgadza się.
— Ri Han — zwróciła
się do mężczyzny leżącego na drugim łóżku, tuż przy samym oknie.
— Słucham.
Przewrócił się na
bok, nie zasłaniając narzutą ciała aż do samego pasa. Li Li pisnęła,
zasłaniając oczy. Lu Xi parsknęła śmiechem, zastanawiając się, ile razy będzie
świadkiem tego typu sytuacji.
— Przejdziemy się do
smoczego gaju? — zaproponowała, choć nie spodziewała się usłyszeć odnowy.
Ri Han wstał,
nakładając na siebie bordowy płaszcz. Wziął z szafy złotą suknię Lu Xi i podał
jej. Odwrócił się w kierunku okna. Li Li pomogła królowej ubrać się. Tym razem
strój nie wymagał większego wysiłku. Rękawy sięgały jedynie do kolan, wydając
się jednocześnie lżejsze i wygodniejsze. Li Li nie ścisnęła pasa tak mocno jak
zawsze. Za to włożyła za niego sztylet, zawijając warstwą grubego materiału.
— Na zaś — wyjaśniła.
— Zawsze to dla mnie
robisz — odparła Lu Xi, doceniając troskę służącej.
— Może spakujesz też
coś do jedzenia? — zaproponował Ri Han, przegryzając białe jabłko.
— Nie — rzekła Lu Xi.
— Nie potrzebny dodatkowy balast. Musimy porozmawiać, Ri Hanie.
— Oczywiście, jak
zawsze. — Prychnął pod nosem. — W takim razie przygotuję przejście. Spalę
pajęczyny i… — Wszedł do drugiego pomieszczenia.
Lu Xi i Li Li
pozostały same. Li Li nieśmiało poprawiła rękaw królowej, po czym odwróciła się
i poszła w stronę wyjścia. Chwyciła za klamkę i zatrzymała się, nawet nie
uchylając drzwi. Ścisnęła usta i obróciła się ku Lu Xi, jakby chciała jej coś
powiedzieć. Wbiła wzrok w podłogę.
— Królowo, mam złe
przeczucia — odparła w końcu, wypuszczając trzymane powietrze z ulgą. — Mam
bardzo złe przeczucia.
— Zawsze może coś się
zdarzyć, Li Li.
— Królowo… — Urwała,
kręcąc głową. — To nie tak, wydarzy się coś przerażającego. Czuję to w
kościach. Mój ogień to czuje. Smoki stają się niespokojne.
— Nie bój się. Mamy
przecież podpisany pakt — uspokoiła służącą, nie rozumiejąc jej obaw.
— Pakt nic nie znaczy
— odpowiedziała szczerze.
Lu Xi oniemiała,
słysząc, z jak wielkim brakiem szacunku zwraca się do niej Li Li.
— Jestem głupia. —
Łypnęła złotymi oczami ku Li Li. — Może wyjaśnisz mi dlaczego…
— Gdyż to tylko
dokument i, o królowo, wybacz…
— Cii. — Przyłożyła
palec do ust. — Nie proś o wybaczenie, tylko mów dalej. Chętnie posłucham
czyjejś opinii.
— Oj, królowo moja
droga, to tylko pakt, papier, który można rozedrzeć. — Ognisty warkocz zapłonął
bardziej. — Wystarczy, że zmieni się jeden smoczy król i rozpocznie się wojna.
A ludzie… — Zawiesiła głos. — Ludzie zawsze chcą więcej niż mają. U smoków
panuje siła, u ludzi chęć zdobycia więcej i więcej. Poprzedni rok przyniósł pokój,
ale co z kolejnymi?
Lu Xi przysłoniła
dłonią twarz, zastanawiając się. Trudno było nie przyznać służącej racji. Faktycznie
mogła nie zauważać rzeczy, które działy się wśród ludzi i relacji panujących
między ludźmi a smokami.
Przystanęła przy
oknie, palcami muskając o kamień. Wyjrzała przez otwór pałacowej ścianie.
Ludzie szykowali się na świętowanie jej urodzin. Wóz z fajerwerkami przybył pod
magazyn, a kucharka przeszła z tacą pełną świeżo wypieczonego chleba. Ślinka
podeszła Lu Xi do gardła. Na sam widok chleba, przypomniał jej się ten
rozkoszny dla nozdrzy zapach. Rozbrzmiał dźwięk kruszonego pieczywa, kiedy go
gniotła. Niewolnik chwycił konia, zaprowadzając go do stajni. Młode smoki
rozwieszały właśnie ozdoby, równocześnie bawiąc się z przeszkadzającymi
dziećmi. I to miasto ma złamać pakt?, pomyślała,
uznając, że to największa głupota.
— Nie jestem zła za
twe słowa — zwróciła się do Li Li. — Rozumiem twoje zmartwienia, ale nie bój
się. Póki jestem królową, smoki będą bezpieczne — oświadczyła i poszła za Ri
Hanem.
***
Pojedyncze wróżki
przemknęły obok Lu Xi, pozostawiając na jej sukni złoty pył, który zaraz z
siebie strzepnęła. Wróżki tylko zachichotały, znowu obsypując swoje skrzydełka.
Lu Xi zacisnęła szczękę, próbując utrzymać nerwy na wodzy. Ri Han machnął nad
królową, odganiając niechciane stworki.
— Dziękuję.
— Jeszcze nie
dziękuj, królowo, to dopiero początek — ostrzegł ją, wskazując przed siebie.
Drzewo wróżek
wyłoniło się zza magicznej mgły, ukazując kolonie wróżek, które założyły swe
gniazda wśród gałęzi drzew. Lu Xi westchnęła ciężko, powoli akceptując
mieszkańców, którzy wydawali się czekać specjalnie na ich przybycie. Jednak
zanim wykonały pierwszy ruch, naprzeciw królowej wyszedł Zeref. Mężczyzna
spojrzał na nią czarnymi, pustymi oczami, przerażając ją, jak zawsze zresztą.
Okrążyła go i usiadła na kamiennej ławce, w duchu zmawiając smoczą modlitwę.
— Dzisiaj musiałaś
przyjść? — spytał ostrym tonem Zeref.
— Wczoraj, dzisiaj
czy jutro… — Wzruszyła ramionami. — Czy to naprawdę ma jakieś znaczenie, kiedy
przyjdę, strażniku gaju?
— Nie. — Kąciki jego
ust uniosły się. — Ale Eric pragnął się z tobą widzieć, więc nie odpoczywaj
tutaj zbyt długo, o królowo. Poza tym mam nowego pomocnika, Ko Mui — dodał
szybko. — Młody, całkiem solidny chłopak, który rwie się do pracy. Choć te
zielone włosy wcale do niego nie pasują — skomentował, wskazując na własne
kosmyki, czarne jak jego cień.
— Godny zaufania?
— Oczywiście, że nie.
— Zaśmiał się. — Dlatego to ja jestem strażnikiem — szepnął, po czym ukłonił
się i odszedł.
Lu Xi podsunęła
sukienkę, machając nogami w przód i w tył jak małe dziecko. Słońce grzało dziś
wyjątkowo przyjemnie, skóra przestała piec, a delikatny wiaterek pieścił jej
włosy. Czuła się jak w raju — krótkim, może i złudnym, ale jej własnym.
— Siądź obok mnie —
poprosiła Ri Hana.
Wykonał prośbę jak
rozkaz.
— Naprawdę jesteś mi
wierny.
— Obiecałem ci,
królowo, że spełnię każdy twój rozkaz — powiedział. Wydawało jej się, że
szczerze.
— A jeśli bym ci
rozkazała skoczyć w ogień?
— Bez problemu. —
Parsknął śmiechem. — Przyznam, że kusząca propozycja.
— A wysłuchasz mnie i
nikomu nic nie powiesz?
— Oczywiście, że tak.
Rozchyliła wargi,
lecz zaraz je zamknęła. Wzięła głęboki haust powietrza. Ufała Ri Hanowi, ale
sobie już nie. Pragnęła mu wyznać wszystko, co ostatnio zaprzątało jej głowę,
ale bała się… Nie tylko jego reakcji. Gdyby świat się dowiedział, rozpętałaby
prawdziwą wojnę.
— Wydaje mi się, że
kogoś kocham — wyznała, wierząc, że w tej sposób nie zaszkodzi ani sobie, ani
ludowi.
— Król Eric
pozazdrościłby królowej — rzekł, drapiąc się po głowie. Zmieszał się. Unikał
jej wzroku. — Ale królowa wie, że…
—… nie mogę ziścić
tej miłości? — dokończyła za niego. — Oczywiście. Jestem królową, nawet nie
liczę na to, by być z kimś, kogo kocham. Ri Hanie, ja naprawdę mam do spełnienia
wielką misję. Władza, pozycja pozwala mi na coś, do czego inne kobiety nie są
zdolne. Nie zmarnuję tego, ale… — Głos ugrzązł w gardle. — Umieram. Nie zdążę.
Potrzebuję potomka.
— Potomka? —
powtórzył z niedowierzaniem.
— Tak, potomka —
odparła stanowczym tonem. — Silnego, silniejszego niż ja. — Zacisnęła pięść ze
złości. — Potrzebuję silnego ojca dla mojego dziecka, który w razie… — Zaczęła
płakać. — Który po prostu weźmie odpowiedzialność za swój czyn i po mojej śmierci
uczyni z naszego dziecka wielkiego władcę. Władcę, który dokończy moje dzieło.
Lu Xi pogładziła
materiał na rękach, szukając nici, za które ktoś pociągałby odpowiednie
sznurki. Słowa przechodziły przez usta, choć sprzeczne z myślami, z tym, co
tkwiło w jej głowie.
— Królowo — chwycił
za jej dłonie — ty już dokonałaś wielkich czynów. Co innego mogłabyś jeszcze
uczynić?
— Ja nienawidzę ludzi
— zwierzyła się zbyt łatwo.
— Słuchacha… — Nie
mógł dokończyć.
— Kocham smoki ponad
życie — podkreśliła to jeszcze mocniej. — Kocham i chcę, aby ludzie też je
pokochali. Nikt nie może złamać paktu, nikt nie może sprzeciwić się mnie. A
jednak dzisiaj Li Li… — Serce zakołatało w piersi. Chwyciła się za nią, czując,
jakby miało zaraz rozsadzić ją od wewnątrz. Strach czy objaw choroby? — Li Li
ostrzegła mnie przez moimi własnymi ludźmi, Ri Hanie.
— Słyszałem — odparł.
— Oj, wiem — rzekła
ostrym tonem. — Zawsze podsłuchujesz. Nadal odpowiedziałabym jej tak samo. Tak
samo — podkreśliła. — Ale jeśli istnieje minimalna szansa, że to prawda, wolę
nie okazać się głupcem. Chcę dziecko. Nie — pokręciła głową — ja go potrzebuję.
— Królowo — odsunął
się — jesteś szalona. Przecież smoki wyczują, że nie jesteś… czysta, że
przeżyłaś swój pierwszy raz.
— Poproszę Li Li, by
mnie nasmarowała odpowiednimi olejkami. Ona sama ich używa, by…
— Nie!
Zadrżała, słysząc
stanowczy ton mężczyzny. Nie spodziewała się usłyszeć odmowy. W głębi serca
pojmowała kategoryczny sprzeciw Ri Hana, ale w tych okoliczność potrzebowała
sługi bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
— Czy ty w ogóle
wiesz, dlaczego jestem tak bezcenna? Dlaczego stałam się królową?
— Królowo…
— Ri Hanie, ja jestem
nikim — dokończyła, nie dając dojść smokowi do głosu. — Urodziłam się tylko ze
świadomością smoczą, umysłem smoczym. Dopiero później zrozumiałam dlaczego… — Wspomnienie
dawnej rozmowy z Ericiem doprowadziło ją do dreszczy. — Wojna między ludźmi a
smokami była okrutniejsza niż mogliśmy to sobie wyobrazić. I kiedy wydawało
się, że wszystko przepadnie, niebo otworzyło się, a prorocy przyrzekli
narodziny królewskiego dziecka, które będzie znakiem pokoju. Wraz z końcem ich
przepowiedni, ja się narodziłam. Mój krzyk rozbrzmiał po całym świecie. Rosłam
szybciej, dojrzałam szybciej, ale ja nie posiadam żadnej mocy. Nie kontroluję
smoków, nie kontroluję ludzi. Ja po prostu jestem królową, bo tak nakazało mi
przeznaczenie.
Ri Han wstał.
Podbiegł przerażony do wróżkowego drzewa, plecami opierając o kruchy pień. Z jego twarzy lał się pot.
Nawet z odległości dostrzegła, że się trzęsie. Schowała twarz w dłoniach, paląc
się ze wstydu. Wzięła kilka wdechów. Podniosła się i przysiadła tuż obok Ri
Hana, kładąc głowę na jego ramieniu.
— Proszę, to nie jest
rozkaz.
Chwyciła go za dłoń,
czekając na odpowiedź.
— Nawet gdybyś
rozkazała mi — przetarł oczy — ja bym tego nie zrobił, królowo. Oszalałaś —
stwierdził, jakby szukał odpowiedzialności za to, co powiedziała, w jej umyśle.
Lu Xi zadygotała.
— Daj mi dziecko —
rzekła stanowczo. — To rozkaz — wycedziła przez zęby, nie znajdując w tym
momencie innego wyjścia.
— Ja…
Przysłoniła mu usta,
nie pozwalając wypowiedzieć choćby słowa więcej. Wystarczająco wielu wymówek
się nasłuchała, by dostać jeszcze jedną. Podwinęła suknię i usiadła na kroczu
mężczyzny, wbijając beznamiętny, lodowaty wzrok w Ri Hana. Sięgnęła do
supełków, rozwiązując je.
— Obiecałeś, że
zrobisz dla mnie wszystko. Wszystko — powtórzyła ostro. — Wszystko… —
wyszeptała, odruchowo wtulając się w jego tors.
— Błagam, nie rób
tego…
— Smok ognia to
symbol namiętności i płodności. — Zrzuciła z siebie materiał. — Jesteś smokiem
ognia.
— Jestem tylko w poł…
Lu Xi wbiła się w
jego usta, nie pozwalając, by dokończył zdanie, by nie wypełnił rozkazu. To nie
tych ust szukała, pragnęła dotknąć i zatracić się w uczuciu, które ukrywała
przed światem w sercu. Jednak istniała różnica między tym, co chciała zrobić, a
co powinna…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)