Kiedy
doszli do głównego pomieszczenia, będąc prowadzeni przez Hansa, ujrzeli wiszące
na ścianach marionetki, przyczepionego do cienkich, ledwo zauważalnych nitek.
Ich puste oczy przerażały, spowijając zimnej całe pomieszczenie, które wydawało
się przeklęte. Drżąc, szli przed siebie, wiedząc, że to tylko kukiełki, a nie
żywi ludzie, choć ich ciała niewiele się różniły od tych ludzkich. Nagie,
pozbawione jakiejkolwiek godności, tak swobodnie wisiały, patrząc prosto na
przechadzających się obok załogantów.
„Uwolnijcie
nas” — zdawały się mówić, lecz nikt nie miał na tyle odwagi, by do nich podejść
i zdjąć choćby jedną. Nagle jedna z głów osunęła się, zmieniając swą pozycję.
—
Aa! — krzyknął przerażony Tamaki, wskakując Hansowi na ręce.
—
Hohoho — zaśmiał się kościotrup. — Zabawni są żywi.
—
Ale te potwory już nie! — ciągnął dalej jasnowłosy.
Wyraz
Hansa spoważniał.
Członkowie
załogi zatrzymali się i spojrzeli na niego, nie rozumiejąc, skąd ta nagła
zmiana. Próbowali zmusić swoje głowy do myślenia, ale to zadanie im za dobrze
nie wychodziło. Dopiero Hughes, po dokładnym rozejrzeniu się po pomieszczeniu,
zrozumiał, o co mu chodzi.
—
To są ludzie? — zapytał mężczyzna. — To nie kukiełki, tylko żywe istoty.
— I
tak, i nie — odparł niejasno. — Faktycznie, dawniej byli ludźmi, ale teraz już
nic nie pozostało z ich człowieczeństwa.
Musica
otworzył usta, chcąc dalej prowadzić konwersację na ten temat, lecz wszyscy
spojrzeli w jednym kierunku, z którego zaczęły dobiegać odgłosy walki. Tylko
jedna osoba mogła tam być i właśnie ratować im tyłki — Lucy.
Nie
mogąc pozwolić, by jedyna przedstawicielka płci pięknej z ich załogi walczyła,
gdy oni się obijają. Natychmiast zmobilizowali się i pognali w stronę wyjścia,
pozostawiając za są marionetki, które wzrokiem próbowały im przekazać jedną,
prostą wiadomość. „Proszę, uwolnijcie nas”.
***
Lucy
otworzyła powoli oczy, nie rozumiejąc, co się z nią dzieje. Oddech miała
miarowy, lecz ciało drżało z niezrozumiałego zimna, które nagle do niej
dotarło. Była zmęczona i pragnęła po prostu położyć się w swoim łóżku, zapominając
o ostatnich miesiącach.
Przerażona
wizją, która pojawiła się w jej głowie, uklękła, po czym pochyliła się nad
podłogą, nie wstrzymując już łez. Zrozumiała, że łatwo jest osądzać ludzi, gdy
się ich do końca nie zna. Z każdą sekundą coraz bardziej pojmowała zachowanie
właścicielki i jej szaleństwo. Ona, przeżywając to samo co ta kobieta,
dotarłaby do tego samego momentu, nie wytrzymując presji, zdrady i odrzucenia.
Nie wyobrażała sobie stracić i ukochanego, i zostać porzuconą na samotne
błądzenie po świecie, dlatego decyzja nie wydawała jej się przerażająca, tylko
rozsądna.
Jednak
czuła także, że musi przerwać ten krąg nieszczęść. Za dużo już wycierpieli.
Potrzebowali odnaleźć spokój, choć z trudem przychodził jej ten werdykt, gdyż
niesprawiedliwością było pozbawiać ludzi szczęścia, których los tak okrutnie
pokarał.
Otarła
oczy, po czym wstała i ruszyła siebie, rozumiejąc, co musi zrobić.
Krwawe
oczy stąpiły na nią, pochłaniając jej serce i dusze. Była pewna do czego dąży i
jak będzie mogła wykorzystać tę moc, choć nadal pozostawała obawa, że ten duch
nieczysty zawładnie nią i stanie się kimś, kim nie będzie chciała. Lecz za
wiele razy podejmowała decyzje, które sprawiały jedynie, że potem żałowała.
Stała się zupełnie kimś innym. Kobietą, na której można teraz polegać. Osobą,
która nie waha się zaryzykować, by pomóc najbliższym.
Ruszyła
przed siebie, dumnie wypinając pierś. Długie włosy zebrały się do tyłu, falując
podczas biegu, który nie pozwalał jej zebrać w sobie niepewności. Była gotowa
na wszystko.
Delikatny
uśmiech i tak cichy wyraz twarzy… Nie sądziła, że kiedyś będzie szła na bój,
czując, że ma szansę. Jednak ta podróż ją zmieniła i dała jej szansę, której
nigdy wcześniej nie mogła uzyskać. To jest moje ciało i moja
dusza, powtarzała w myślach. Nie pozwolę ich zdobyć jakiejś
chorej manipulantce.
Wbiegła
na schody, po czym podskoczyła i, opierając się ręką o barierkę, zniknęła w
mrokach niższego korytarza.
Kiedy
tylko doleciała na sam dół, swobodnie dotknęła atłasowego dywanu. Odbiła się
jedną stopą od podłoża i wystrzeliła swoim ciałem aż na drugi kraniec
pomieszczenia, docierając pod drzwi, z których wydzielała się mroczna aura,
zwiastująca jedynie kłopoty i nieszczęście.
Lucy
kiwnęła głową, po czym pociągnęła za klamkę i wkroczyła do wnętrza dość specyficznego
pokoju, w którym młoda właścicielka rezydencji — Melody — rozwalała wszystkie
wazony, tłukąc je o podłogę. Wrzeszczała, wijąc się w szaleństwie, gdy obok
stał ten prosty wózek, przez który tak wiele osób zaufało jej i straciło życie.
—
Witaj, witaj, pierwsza przybyszko! — Odwróciła się w jej stronę, spoglądając
szyderczym, pełnym obłędu wzrokiem, przez który Lucy cofnęła się.
Jednak
drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ona została wewnątrz, wiedząc, że czeka ją
walka, którą będzie musiała wygrać.
— Melody…
to koniec — szepnęła Lucy.
—
Nie, nie, nie!!! — krzyknęła srebrnowłosa. — Ty nic nie rozumiesz!
—
Rozumiem — przerwała jej, płacząc. — Kiedy dotknęłam rękawic, ujrzałam twoją
przeszłość. Wiem, co cię spotkało i jak bardzo przeżyłaś śmierć ukochanego.
Rozumiem, dlaczego to wszystko robiłaś. Dążyłaś jedynie do szczęścia, które
zostało ci odebrane i nic więcej!
—
Ty…
—
Tak łatwo jest osądzać, gdy się nie zna całej historii — ciągnęła dalej. — Tak
łatwo nienawidzić, gdy sądzimy, że coś jest słuszne a co nie. Ale proszę…. Już
wystarczy. Ty nigdy nie będziesz w stanie być w ukochanym, gdyż wasza opowieść
się zakończyła.
Zrobiła
krok do przodu. Niepewnie podeszła do Melody, wtulając jej drobne ciałko w
swoje. Obie opadły na podłogę, nie szczędząc ani kropli łez.
Lucy
pojmowała jej ból, gdyż sama tak wiele przeżyła. Nie wierzyła, że opowieść tej
dziewczyny będzie musiała mieć tak straszny koniec, ale nic nie mogła na to
poradzić. Miała szansę dać jej jedynie spokój i nic więcej.
—
Ona nas oszukała — odezwała się Melody. — Oszukała mnie, mówiąc, że przywróci
do życia Hansa, ale gdy on ożył, okazało się, że jego ciało nie jest
nieśmiertelne. Bardzo szybko się rozpadało, aż w końcu pozostały same kości.
Chciał z sobą skończyć, ale ja zbierałam dusze, by być z nim. Uwięziłam go, by
mi nie uciekł. On…
— …
po prostu chciał, byś w końcu odnalazła spokój — szepnęła czule Lucy, kończąc
za nią zdanie.
—
Tak!
Nagle
zapanowała bezkresna ciemność.
Włosy
Lucy uniosły się wysoko, miesiąc się czarnymi kolorami, jakby sam mrok pochłaniał
ją w każdym calu.
Słyszała
głos. Cichy, lecz dość łagodny.
Sama
Melody zdawała się nie zwracać uwagi na to, co się dzieje wokół nich. Wciąż
tuląc blondynką, cicho łkała, lecz po kilku sekundach po całej przestrzeni
rozniósł się głuchy, przerażający śmiech, który odebrał Lucy mowę.
Próbując
się wyrwać z uścisku, zrozumiała, iż błędem było doprowadzać do takiej
sytuacji. Nie rozumiała, co się dzieje. Nie pojmowała zła, które nagle wstąpiło
na tak biedną dziewczynę.
Dotarło
do niej, że brakuje elementu układanki, który mógł wszystko wyjaśnić.
Bezsensownie
rozglądała się dookoła, próbując odszukać odpowiedź na dręczące ją pytanie.
Lecz jedyna łuna światła padała na ich dwójkę i nigdzie więcej. Otoczone
jaśniejącym światem, wpatrywały się w swoje oczy. Czerwone, tak beznamiętne i
szaleńczo niebezpieczne. Jakby była swoim własnym odbiciem.
—
Nie! — krzyknęła Lucy, oddychając ciężko.
Szarpała
się, wiła, lecz ciało Melody było za silne. Wiedziała, że nie da rady jej
pokonać, ani tym bardziej wyrwać się z tego tajemniczego wymiaru.
„Błagam,
uratuj mnie!” — Usłyszała czyjeś wołanie.
Nagle
uścisk zwolnił się, a ona swobodnie opadła obok.
Otworzyła
szeroko oczy, wreszcie znajdując rozwiązanie, które tak dawno było przed nią
samą.
Ktoś,
nie tylko Melody, pociągał za sznurki. Za wiele dziwnych zjawisk, za wiele
nieprawidłowości, by były one tylko przypadkiem. Czyżby Wiedźma Wymiarów, a
może dziwny zleceniodawca Rolara, a może zupełnie kto inny?
Czuła,
że jeszcze wiele będzie musiała przeżyć, by dotrzeć w końcu do prawdy, która
wydawała się tak odległa, a w rzeczywistości znajdowała się przed nią samą.
—
Kim jesteś i dlaczego to zrobisz? — krzyknęła Lucy do postaci, która zawładnęła
ciałem Melody.
—
Jestem, którą jestem. Jestem częścią nienarodzoną z czasów smoka. Jestem
zniszczeniem, które przyjdzie na ten świat. Jestem zapowiedzią apokalipsy —
wskazała palcem na blondynkę — ja.
Taka
była prawda. Lucy nie wiedziała, co ma teraz robić. Zrezygnowana, całkowicie
bezsilna nie potrafiła stawić czoła wyzwaniu, które było przed nią samą.
Walczyć
czy uciec, myślała,
spoglądając na kobietę, który nie była tą samą Melody, którą przed chwilą
poznała. Czy to żal i cierpienie sprawiło, iż powstał ten potwór, a może był
zupełnie inny ku temu powód?
Znowu
to samo?, pomyślała. Zawsze
potrzebuję ratunku. Nic się nie zmieniło od odejścia z Fairy Taila… Nic…
Sądziła,
że początkowe myśli były tylko ucieczką od rzeczywistości. Dodawała sobie
odwagi, chcąc wyjść na kogoś kim nie jest.
—
WALCZ!!! — usłyszała
czyjś głos w swojej głowie. Taki miękki i delikatny, choć męski. Pieścił jej
zmysły, zabierając strach, który tak mocno ją ogarniał. Niszczył duchy
nieczyste, które ją gnębiły, by w końcu stanąć nad nią jako obrońca. Była
to ciemność, o której mówiła Armina. Mężczyzna, do którego w przyszłości
będzie należeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)