4 listopada 2016

Rozdział 33

Kiedy doszli do głównego pomieszczenia, będąc prowadzeni przez Hansa, ujrzeli wiszące na ścianach marionetki, przyczepionego do cienkich, ledwo zauważalnych nitek. Ich puste oczy przerażały, spowijając zimnej całe pomieszczenie, które wydawało się przeklęte. Drżąc, szli przed siebie, wiedząc, że to tylko kukiełki, a nie żywi ludzie, choć ich ciała niewiele się różniły od tych ludzkich. Nagie, pozbawione jakiejkolwiek godności, tak swobodnie wisiały, patrząc prosto na przechadzających się obok załogantów.
„Uwolnijcie nas” — zdawały się mówić, lecz nikt nie miał na tyle odwagi, by do nich podejść i zdjąć choćby jedną. Nagle jedna z głów osunęła się, zmieniając swą pozycję.
— Aa! — krzyknął przerażony Tamaki, wskakując Hansowi na ręce.
— Hohoho — zaśmiał się kościotrup. — Zabawni są żywi.
— Ale te potwory już nie! — ciągnął dalej jasnowłosy.
Wyraz Hansa spoważniał.
Członkowie załogi zatrzymali się i spojrzeli na niego, nie rozumiejąc, skąd ta nagła zmiana. Próbowali zmusić swoje głowy do myślenia, ale to zadanie im za dobrze nie wychodziło. Dopiero Hughes, po dokładnym rozejrzeniu się po pomieszczeniu, zrozumiał, o co mu chodzi.
— To są ludzie? — zapytał mężczyzna. — To nie kukiełki, tylko żywe istoty.
— I tak, i nie — odparł niejasno. — Faktycznie, dawniej byli ludźmi, ale teraz już nic nie pozostało z ich człowieczeństwa.
Musica otworzył usta, chcąc dalej prowadzić konwersację na ten temat, lecz wszyscy spojrzeli w jednym kierunku, z którego zaczęły dobiegać odgłosy walki. Tylko jedna osoba mogła tam być i właśnie ratować im tyłki — Lucy.
Nie mogąc pozwolić, by jedyna przedstawicielka płci pięknej z ich załogi walczyła, gdy oni się obijają. Natychmiast zmobilizowali się i pognali w stronę wyjścia, pozostawiając za są marionetki, które wzrokiem próbowały im przekazać jedną, prostą wiadomość. „Proszę, uwolnijcie nas”.

***

Lucy otworzyła powoli oczy, nie rozumiejąc, co się z nią dzieje. Oddech miała miarowy, lecz ciało drżało z niezrozumiałego zimna, które nagle do niej dotarło. Była zmęczona i pragnęła po prostu położyć się w swoim łóżku, zapominając o ostatnich miesiącach.
Przerażona wizją, która pojawiła się w jej głowie, uklękła, po czym pochyliła się nad podłogą, nie wstrzymując już łez. Zrozumiała, że łatwo jest osądzać ludzi, gdy się ich do końca nie zna. Z każdą sekundą coraz bardziej pojmowała zachowanie właścicielki i jej szaleństwo. Ona, przeżywając to samo co ta kobieta, dotarłaby do tego samego momentu, nie wytrzymując presji, zdrady i odrzucenia. Nie wyobrażała sobie stracić i ukochanego, i zostać porzuconą na samotne błądzenie po świecie, dlatego decyzja nie wydawała jej się przerażająca, tylko rozsądna.
Jednak czuła także, że musi przerwać ten krąg nieszczęść. Za dużo już wycierpieli. Potrzebowali odnaleźć spokój, choć z trudem przychodził jej ten werdykt, gdyż niesprawiedliwością było pozbawiać ludzi szczęścia, których los tak okrutnie pokarał.
Otarła oczy, po czym wstała i ruszyła siebie, rozumiejąc, co musi zrobić.
Krwawe oczy stąpiły na nią, pochłaniając jej serce i dusze. Była pewna do czego dąży i jak będzie mogła wykorzystać tę moc, choć nadal pozostawała obawa, że ten duch nieczysty zawładnie nią i stanie się kimś, kim nie będzie chciała. Lecz za wiele razy podejmowała decyzje, które sprawiały jedynie, że potem żałowała. Stała się zupełnie kimś innym. Kobietą, na której można teraz polegać. Osobą, która nie waha się zaryzykować, by pomóc najbliższym.
Ruszyła przed siebie, dumnie wypinając pierś. Długie włosy zebrały się do tyłu, falując podczas biegu, który nie pozwalał jej zebrać w sobie niepewności. Była gotowa na wszystko.
Delikatny uśmiech i tak cichy wyraz twarzy… Nie sądziła, że kiedyś będzie szła na bój, czując, że ma szansę. Jednak ta podróż ją zmieniła i dała jej szansę, której nigdy wcześniej nie mogła uzyskać. To jest moje ciało i moja dusza, powtarzała w myślach. Nie pozwolę ich zdobyć jakiejś chorej manipulantce.
Wbiegła na schody, po czym podskoczyła i, opierając się ręką o barierkę, zniknęła w mrokach niższego korytarza.
Kiedy tylko doleciała na sam dół, swobodnie dotknęła atłasowego dywanu. Odbiła się jedną stopą od podłoża i wystrzeliła swoim ciałem aż na drugi kraniec pomieszczenia, docierając pod drzwi, z których wydzielała się mroczna aura, zwiastująca jedynie kłopoty i nieszczęście.
Lucy kiwnęła głową, po czym pociągnęła za klamkę i wkroczyła do wnętrza dość specyficznego pokoju, w którym młoda właścicielka rezydencji — Melody — rozwalała wszystkie wazony, tłukąc je o podłogę. Wrzeszczała, wijąc się w szaleństwie, gdy obok stał ten prosty wózek, przez który tak wiele osób zaufało jej i straciło życie.
— Witaj, witaj, pierwsza przybyszko! — Odwróciła się w jej stronę, spoglądając szyderczym, pełnym obłędu wzrokiem, przez który Lucy cofnęła się.
Jednak drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ona została wewnątrz, wiedząc, że czeka ją walka, którą będzie musiała wygrać.
— Melody… to koniec — szepnęła Lucy.
— Nie, nie, nie!!! — krzyknęła srebrnowłosa. — Ty nic nie rozumiesz!
— Rozumiem — przerwała jej, płacząc. — Kiedy dotknęłam rękawic, ujrzałam twoją przeszłość. Wiem, co cię spotkało i jak bardzo przeżyłaś śmierć ukochanego. Rozumiem, dlaczego to wszystko robiłaś. Dążyłaś jedynie do szczęścia, które zostało ci odebrane i nic więcej!
— Ty…
— Tak łatwo jest osądzać, gdy się nie zna całej historii — ciągnęła dalej. — Tak łatwo nienawidzić, gdy sądzimy, że coś jest słuszne a co nie. Ale proszę…. Już wystarczy. Ty nigdy nie będziesz w stanie być w ukochanym, gdyż wasza opowieść się zakończyła.
Zrobiła krok do przodu. Niepewnie podeszła do Melody, wtulając jej drobne ciałko w swoje. Obie opadły na podłogę, nie szczędząc ani kropli łez.
Lucy pojmowała jej ból, gdyż sama tak wiele przeżyła. Nie wierzyła, że opowieść tej dziewczyny będzie musiała mieć tak straszny koniec, ale nic nie mogła na to poradzić. Miała szansę dać jej jedynie spokój i nic więcej.
— Ona nas oszukała — odezwała się Melody. — Oszukała mnie, mówiąc, że przywróci do życia Hansa, ale gdy on ożył, okazało się, że jego ciało nie jest nieśmiertelne. Bardzo szybko się rozpadało, aż w końcu pozostały same kości. Chciał z sobą skończyć, ale ja zbierałam dusze, by być z nim. Uwięziłam go, by mi nie uciekł. On…
— … po prostu chciał, byś w końcu odnalazła spokój — szepnęła czule Lucy, kończąc za nią zdanie.
— Tak!
Nagle zapanowała bezkresna ciemność.
Włosy Lucy uniosły się wysoko, miesiąc się czarnymi kolorami, jakby sam mrok pochłaniał ją w każdym calu.
Słyszała głos. Cichy, lecz dość łagodny.
Sama Melody zdawała się nie zwracać uwagi na to, co się dzieje wokół nich. Wciąż tuląc blondynką, cicho łkała, lecz po kilku sekundach po całej przestrzeni rozniósł się głuchy, przerażający śmiech, który odebrał Lucy mowę.
Próbując się wyrwać z uścisku, zrozumiała, iż błędem było doprowadzać do takiej sytuacji. Nie rozumiała, co się dzieje. Nie pojmowała zła, które nagle wstąpiło na tak biedną dziewczynę.
Dotarło do niej, że brakuje elementu układanki, który mógł wszystko wyjaśnić.
Bezsensownie rozglądała się dookoła, próbując odszukać odpowiedź na dręczące ją pytanie. Lecz jedyna łuna światła padała na ich dwójkę i nigdzie więcej. Otoczone jaśniejącym światem, wpatrywały się w swoje oczy. Czerwone, tak beznamiętne i szaleńczo niebezpieczne. Jakby była swoim własnym odbiciem.
— Nie! — krzyknęła Lucy, oddychając ciężko.
Szarpała się, wiła, lecz ciało Melody było za silne. Wiedziała, że nie da rady jej pokonać, ani tym bardziej wyrwać się z tego tajemniczego wymiaru.
Błagam, uratuj mnie!” — Usłyszała czyjeś wołanie.
Nagle uścisk zwolnił się, a ona swobodnie opadła obok.
Otworzyła szeroko oczy, wreszcie znajdując rozwiązanie, które tak dawno było przed nią samą.
Ktoś, nie tylko Melody, pociągał za sznurki. Za wiele dziwnych zjawisk, za wiele nieprawidłowości, by były one tylko przypadkiem. Czyżby Wiedźma Wymiarów, a może dziwny zleceniodawca Rolara, a może zupełnie kto inny?
Czuła, że jeszcze wiele będzie musiała przeżyć, by dotrzeć w końcu do prawdy, która wydawała się tak odległa, a w rzeczywistości znajdowała się przed nią samą.
— Kim jesteś i dlaczego to zrobisz? — krzyknęła Lucy do postaci, która zawładnęła ciałem Melody.
— Jestem, którą jestem. Jestem częścią nienarodzoną z czasów smoka. Jestem zniszczeniem, które przyjdzie na ten świat. Jestem zapowiedzią apokalipsy — wskazała palcem na blondynkę — ja.
Taka była prawda. Lucy nie wiedziała, co ma teraz robić. Zrezygnowana, całkowicie bezsilna nie potrafiła stawić czoła wyzwaniu, które było przed nią samą.
Walczyć czy uciec, myślała, spoglądając na kobietę, który nie była tą samą Melody, którą przed chwilą poznała. Czy to żal i cierpienie sprawiło, iż powstał ten potwór, a może był zupełnie inny ku temu powód?
Znowu to samo?, pomyślała.  Zawsze potrzebuję ratunku. Nic się nie zmieniło od odejścia z Fairy Taila… Nic…
Sądziła, że początkowe myśli były tylko ucieczką od rzeczywistości. Dodawała sobie odwagi, chcąc wyjść na kogoś kim nie jest.
— WALCZ!!! — usłyszała czyjś głos w swojej głowie. Taki miękki i delikatny, choć męski. Pieścił jej zmysły, zabierając strach, który tak mocno ją ogarniał. Niszczył duchy nieczyste, które ją gnębiły, by w końcu stanąć nad nią jako obrońca. Była to ciemność, o której mówiła Armina. Mężczyzna, do którego w przyszłości będzie należeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)