29 kwietnia 2017

Rozdział 40

Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, jednak nie mogli na nie narzekać. Nikt nie zginął i nie odnieśli poważnych obrażeń, dzięki czemu mogli bez żadnych problemów ruszyć na poszukiwanie Świętej Broni.
Lucy, Natsu i Musica, gdy tylko usłyszeli rozkaz Kurtisa, natychmiast wyskoczyli ze statku, biegnąc w kierunku gór, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się narzędzie — a przynajmniej tak czuła Lucy. Nie mając jednak innych opcji do wyboru, zaufali oczom dziewczyny, pędząc na złamanie karku, aby jak najszybciej wydostać się z piekła.
Pokonując kolejne odcinki wiecznej zieleni, mieli wrażenie, że nawet natura jest przeciwko nim. Z trudem unikali ostrych kolców wystających z niskich, szerokich drzew, z których sączył się zielony jad. Każdy nieodpowiedni krok mógłby być ostatnim. Nierówny grunt sprawiał, iż jeden nieuważny ruch i tundra pochłonęłaby nieszczęśnika, nie pozostawiając po nim najmniejszego śladu.
— Uważaj! — powtarzał na okrągło Natsu, martwiąc się o swoją żonę.
Jednak ta była ciągle czujna. Szła na przedzie kompanii, prowadząc przyjaciół najbezpieczniejszą ścieżką. Choć wydawało się, że to ona jest narażona na największe niebezpieczeństwo, było to mylne wrażenie. Jej moc pozwalała omijać miejsca, w których znajdowało się największe skupisko magii i tym samym największa groźba śmierci.
— Już jesteśmy blisko! — zawołała, dostrzegając przed sobą zaśnieżone pasmo bez najmniejszego cienia drzewa czy rośliny. Byli już blisko góry, którą widzieli jeszcze podczas lotu.
Jednak właśnie w tym miejscu zaczynały się pierwsze problemy. Przejście przez dzicz było najmniejszym ze zmartwień, gdyż teraz docierali do miejsca, w którym panowała wieczna zima. Chłód zdawał się zbliżać do nich nieuchronnie, a ciepłe ubrania, które na siebie założyli, powoli przestawały działać. Z trudem wytrzymywali obecną temperaturę, więc nawet nie próbowali sobie wyobrażać, jak przeżyją dalsze poszukiwania broni.
— Żałuję, że nie mam już mocy — szepnął Natsu, próbując ukryć przed towarzyszami swój ból.
— Żałuj później, teraz rób, co masz robić! — skarcił go Musica. Nie próbował w żaden sposób urazić tym Natsu, tylko dać chłopakowi do zrozumienia, że użalanie się nad sobą niczego nie zmieni. Jakby chciał cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń, nie mógł tego uczyć.
— Przestańcie! — krzyknęła Lucy. — Zachowujecie się jak dzieci i tracicie niepotrzebnie energię!
— Mów za siebie — szepnęli równocześnie.
Westchnęła, mając nadzieję, że jak cała przygoda się skończy w końcu uzyska upragniony spokój.
Nagle zatrzymała się. Przez jej ciało przeszły nieogarnięte dreszcze. Złapała się jedną ręką za głowę, mając wrażenie, że ktoś próbuje przedostać się do jej umysłu. Dokąd kroczysz — mówił głos w jej myślach.
— Lucy, co się dzieje? — zapytał zatroskany Natsu.
— Nic — odpowiedziała, ruszając dalej. Nie był to czas na słabości. Wokół nich szalała zamieć, mróz przenikał przez najgrubsze warstwy ubrań, a Święta Broń do tej pory nie raczyła się ujawnić.
Kiedy już doszli do góry, przed ich oczyma ukazała się cieśnina między dwoma szczytami, która znajdowała się dokładnie naprzeciw nich. W pierwszym odruchu pragnęli pójść w jej stronę, lecz po chwili ręka Lucy zatrzymała ich. Dziewczyna jako jedyna mogła ujrzeć to, czego inni nie. Choć wydawało się, że to jedyna ścieżka prowadząca do dalszej części kontynentu, Lucy rozumiała, że unoszący się w oddali dym i nietypowy kolor śniegu na samym krańcu drogi nie zwiastują niczego dobrego.
— Zgubiłam się — odparła Lucy. — Ja naprawdę nie wiem, gdzie może znajdować się Święta Broń.
Podniosła dłoń i zasłoniła nią część twarzy, nie potrafiąc spojrzeć na przyjaciół. Zawiodła ich, choć tak bardzo się starała. Teraz pozostało jej tylko wierzyć, że bogowie ześlą na nich łaskę i odnajdą przedmiot, zanim Kurtis zakończy walkę.
Jednak jeszcze nie mogła się poddać. Zrobiła krok na przód, rozglądając się wokoło, w nadziei, że to nie koniec jej możliwości. Wściekła ruszała się energicznie, nie zwracając uwagi na prośby przyjaciół.
Kroczyła, szukając wejścia czy jakiegokolwiek miejsca, które jednak tu istniało.
Kiedy jednak doszła niemal pod sam koniec wielkiej przestrzeni lodowej, poczuła żar, który się na nią wylewał. Zasłoniła dłońmi twarz, lecz nadal ogień wbijał się w jej skórę. Przełknęła ślinę i spojrzała przed siebie, wiedząc, iż to jedyny sposób na poznanie prawdy. Nigdy nawet nie podejrzewała, że ujrzy przed sobą ognistą kotlinę. Magma buchała we wszystkie kierunku. Znajdowała się jakby w niecce, w której gotowała się nieustannie wrząca substancja.
— To jakieś żarty! — syknęła.
W tej samej chwili dołączyli do niej Musica i Natsu. Czekała na ich reakcje, podejrzewając jeszcze, że może mieć omamy, ale twarze chłopaków pełne zdziwienia powiedziały już wszystko.
— Wohoho! — krzyknął Musica. — Kolejny sen? — spytał, wskazując na nieckę.
Natsu wymierzył mężczyźnie porządny cios w łydkę, mówiąc:
— Jeśli to sen, to wiedz, że jest on bolesny.
Oboje zaśmiali się, lecz Lucy, jako jedyna, była świadoma, iż nie jest to moment, w którym należy tak reagować. Zgubili się i wyraźnie przed nimi ani za nimi nie było żadnej ścieżki, która mogłaby prowadzić do ukrytego przejścia.
Obracała się energicznie, sprawdzała każdy kawałek lodu, aż nagle agresywnie uderzyła nogą w śnieg. W tym że momencie pisnęła, jak opętana. Lód pod nią załamał się i wpadła do otworu, w który mógł się zmieścić rosły mężczyzna. Sądziła, że był on głęboki jedynie na dwa metry, jednak zaczęła powoli sunąć się po niekończącej się zjeżdżalni. Pędziła ku czarnej marze, krzycząc. Ręce miała wyciągnięte po góry. Podejmowała nieudolne próby pochwycenia jakiekolwiek wystającego sopla, ale gładka powierzchnia otworu sprawiała, iż jej prędkość nie zmieniła się.
— Ratunku! — krzyknęła, a jej głos obił się echem.
Nagle ujrzała blask światła. Jej źrenice poszerzyły się. Droga kończyła i pozostała jedynie modlitwa o bezpieczny upadek.
Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i wyskoczyła w otworu. Leciała jak ptak — z tą różnicą, że nie posiadała skrzydeł. Czuła, że zbliża się do podłoża. Lodowej skorupy, która dostarczy jej bolesnych wrażeń.
Jednak kiedy dotknęła ciałem powierzchnię, zrozumiała, że jest ona miękka. Wręcz puszysta, pomyślała. Zamknęła jeszcze raz oczy i otworzyła, dłonią głaszcząc przedmiot, który zdawał się posiadać coś na wzór rybich łusek.
Nigdy wcześniej nie widziała tak tajemniczego i niezwykłego cudu. Jednak największe zaskoczenie przyszło, gdy obróciła się niepewnie dostrzegając nietypowy zarys cienia. Podeszła bliżej i wtedy ujrzała, że cała płaszczyzna kończy się przy ogromnym łbie.
Głowa bestii wydawała się trzykrotnie większa od samej dziewczyny. Ostro jak brzytwa kolce wystawały niby z policzków. Szkliste gały, przypominające dwie kryształowe kule, gapiły się prosto na nastolatkę. Bestia obnażyła swe zęby, które były gotowe rozszarpać ofiarę w ciągu kilku sekund.
— Witam — szepnęła grzecznie, licząc, że ma do czynienia z istotą inteligentną.
Gatunek, rasa czy cokolwiek innego przestawały mieć znaczenie, gdy Lucy zaczęła powoli dostrzegać zarysy czegoś, co przypominało skrzydła. Bestia ukłoniła się w tym czasie. Wtedy Dragon do końca zrozumiała, że przed nią stoi jeden z ostatnich przedstawicieli smoczej rasy…
— Witaj, Lucy — szepnęła bestia. — W tych ostatnich dniach mego życia było jednak mi dane poznać cię, dziecko. Me imię, Weiloria.
— Nie wierzę — rzekła, zasłaniając usta z wrażenia. — Myślałam…
— Wiem, co myślałaś, ale to nie czas na takie rozmowy. Wiedz, że pragnę jedynie ostrzec cię, Lucy.
Przełknęła ślinę i zaczęła wsłuchiwać się w słowa smoka. Nadal nie wierzyła w widok, który był przed jej oczyma, ale co innego miała uczynić? Wiele przeżyła i może właśnie ten moment miał zmienić kolejne etapy podróży.
— Trzy ostrzeżenia dla trzech twarzy. Idź przed siebie i się nie zatrzymuj. Kiedy dotrzesz do pokoju ciemności, wsłuchaj się w głos, który do ciebie przemówi. Ufaj wiedźmie, której piękność okrywa brzydotę duszy Nie zmieniaj swojego życia, gdyż inna postać skaże cię na potępienie. Naucz się zabijać, gdy przyjdzie czas na zabijanie.
Weiloria uśmiechnął się blado. „W tych ostatnich dniach mego życia” — wspominając jego słowa, Lucy zamarła. Przybliżyła się do pyska bestii, ale dmuchnęła chłodnym powietrzem, odsuwając ją od siebie. Delikatny szron pokrył ciało nastolatki, ale ta nadal pragnęła podejść do smoka.
Miała tak wiele pytań. Pragnęła znać dalsze odpowiedzi, ale najbardziej bolało ją pożegnanie. Czuła, że odchodząc, większe cierpienie zstąpi na jej dusze. Spotkała tego smoka po raz pierwszy w życiu, a jednak miała nieodparte wrażenie, że był on bliższy jej sercu niż ktokolwiek inny.
— Nie próbuj — szepnął smok.
Dziewczyna załkała. Weiloria zamknął powieki i wydała cichy, ale dość spokojny odgłos konania i zasnęła. Nie oddychała, nie ruszała.
Lucy zeskoczyła ze smoka i odsunęła się kawałek, odwracając co jakiś czas głowę. Mierzyła się z lękami, ale nawet to nie przywróciło życia bestii.
Za którymś razem jednak usłyszała ciche stukanie, jakby kropelki wody uderzały o twardą powierzchnię. Przystanęła i spojrzała na Weilorię, która najzwyczajniej topniała w jej oczach. Sopelki z ciała opadły na lód, głucho odbijając się od swojego przyjaciela. Nie miała organów, skóry czy krwi… Cała stworzona z lodu. Jakby się z niego narodziła i w nim umarła.
— Niech twoja dusza spoczywa w spokoju — szepnęła i ruszyła ku kolejnej części lodowej jaskini.
Trzymała się blisko ścian, uważając na każdy krok w obawie, iż stanie na kolejnej z pułapek. Zaczekałaby na Musicę i Natsu, ale skoro nie dotarli podczas rozmowy ze smokiem, teraz istniały na to jeszcze mniejsze szanse.
Przeszła do kolejnej części jaskini. Zauważyła, iż konstrukcja różni się od miejsca, w którym przed chwilą jeszcze przebywała. Było bardziej obszerne, ale i zarazem niebezpieczniejsze. Lodowe sople opadały z sufity, krzycząc, że pojedynczy ruch może je zrzucić.
Szła ostrożnie, a nagle ziemia zatrzęsła się. Chwyciła się najbliższego kawałka lodu, spodziewając się najgorszego, ale trzęsienie ustało. Niedowierzając, podniosła się i rozejrzała się wokoło. W tymże momencie przeleciał obok nie niewielki nóż, wbijając się w lodową skałę.
Przerażona zaczęła biec przed siebie, ale w ciągu ułamku sekundy przejście, które obrała za cel, zostało zasłonięte przez mężczyznę. Był to człowiek, którego niezbyt dobrze znała, ale nie potrafiła pomylić go z nikim innym. Trzęsąc się, podeszła do niego. Musiała to być mara, skoro widziała go przed sobą. Jednak kiedy rzucił nożyk, podobny do tego, co wcześniej, a jej skórę twarzy przecięło ostrze, uwierzyła.

— Edward, ja przepraszam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)