Lądowanie
nie należało do najprzyjemniejszych, jednak nie mogli na nie narzekać. Nikt nie
zginął i nie odnieśli poważnych obrażeń, dzięki czemu mogli bez żadnych
problemów ruszyć na poszukiwanie Świętej Broni.
Lucy,
Natsu i Musica, gdy tylko usłyszeli rozkaz Kurtisa, natychmiast wyskoczyli ze
statku, biegnąc w kierunku gór, gdzie najprawdopodobniej znajdowało się
narzędzie — a przynajmniej tak czuła Lucy. Nie mając jednak innych opcji do
wyboru, zaufali oczom dziewczyny, pędząc na złamanie karku, aby jak najszybciej
wydostać się z piekła.
Pokonując
kolejne odcinki wiecznej zieleni, mieli wrażenie, że nawet natura jest
przeciwko nim. Z trudem unikali ostrych kolców wystających z niskich, szerokich
drzew, z których sączył się zielony jad. Każdy nieodpowiedni krok mógłby być
ostatnim. Nierówny grunt sprawiał, iż jeden nieuważny ruch i tundra
pochłonęłaby nieszczęśnika, nie pozostawiając po nim najmniejszego śladu.
—
Uważaj! — powtarzał na okrągło Natsu, martwiąc się o swoją żonę.
Jednak
ta była ciągle czujna. Szła na przedzie kompanii, prowadząc przyjaciół
najbezpieczniejszą ścieżką. Choć wydawało się, że to ona jest narażona na
największe niebezpieczeństwo, było to mylne wrażenie. Jej moc pozwalała omijać
miejsca, w których znajdowało się największe skupisko magii i tym samym
największa groźba śmierci.
—
Już jesteśmy blisko! — zawołała, dostrzegając przed sobą zaśnieżone pasmo bez
najmniejszego cienia drzewa czy rośliny. Byli już blisko góry, którą widzieli
jeszcze podczas lotu.
Jednak
właśnie w tym miejscu zaczynały się pierwsze problemy. Przejście przez dzicz
było najmniejszym ze zmartwień, gdyż teraz docierali do miejsca, w którym
panowała wieczna zima. Chłód zdawał się zbliżać do nich nieuchronnie, a ciepłe
ubrania, które na siebie założyli, powoli przestawały działać. Z trudem
wytrzymywali obecną temperaturę, więc nawet nie próbowali sobie wyobrażać, jak
przeżyją dalsze poszukiwania broni.
—
Żałuję, że nie mam już mocy — szepnął Natsu, próbując ukryć przed towarzyszami
swój ból.
—
Żałuj później, teraz rób, co masz robić! — skarcił go Musica. Nie próbował w
żaden sposób urazić tym Natsu, tylko dać chłopakowi do zrozumienia, że użalanie
się nad sobą niczego nie zmieni. Jakby chciał cofnąć czas i zmienić bieg
wydarzeń, nie mógł tego uczyć.
—
Przestańcie! — krzyknęła Lucy. — Zachowujecie się jak dzieci i tracicie
niepotrzebnie energię!
—
Mów za siebie — szepnęli równocześnie.
Westchnęła,
mając nadzieję, że jak cała przygoda się skończy w końcu uzyska upragniony
spokój.
Nagle
zatrzymała się. Przez jej ciało przeszły nieogarnięte dreszcze. Złapała się
jedną ręką za głowę, mając wrażenie, że ktoś próbuje przedostać się do jej
umysłu. Dokąd kroczysz — mówił głos w jej myślach.
—
Lucy, co się dzieje? — zapytał zatroskany Natsu.
—
Nic — odpowiedziała, ruszając dalej. Nie był to czas na słabości. Wokół nich
szalała zamieć, mróz przenikał przez najgrubsze warstwy ubrań, a Święta Broń do
tej pory nie raczyła się ujawnić.
Kiedy
już doszli do góry, przed ich oczyma ukazała się cieśnina między dwoma
szczytami, która znajdowała się dokładnie naprzeciw nich. W pierwszym odruchu
pragnęli pójść w jej stronę, lecz po chwili ręka Lucy zatrzymała ich.
Dziewczyna jako jedyna mogła ujrzeć to, czego inni nie. Choć wydawało się, że
to jedyna ścieżka prowadząca do dalszej części kontynentu, Lucy rozumiała, że
unoszący się w oddali dym i nietypowy kolor śniegu na samym krańcu drogi nie
zwiastują niczego dobrego.
—
Zgubiłam się — odparła Lucy. — Ja naprawdę nie wiem, gdzie może znajdować się
Święta Broń.
Podniosła
dłoń i zasłoniła nią część twarzy, nie potrafiąc spojrzeć na przyjaciół.
Zawiodła ich, choć tak bardzo się starała. Teraz pozostało jej tylko wierzyć,
że bogowie ześlą na nich łaskę i odnajdą przedmiot, zanim Kurtis zakończy
walkę.
Jednak
jeszcze nie mogła się poddać. Zrobiła krok na przód, rozglądając się wokoło, w
nadziei, że to nie koniec jej możliwości. Wściekła ruszała się energicznie, nie
zwracając uwagi na prośby przyjaciół.
Kroczyła,
szukając wejścia czy jakiegokolwiek miejsca, które jednak tu istniało.
Kiedy
jednak doszła niemal pod sam koniec wielkiej przestrzeni lodowej, poczuła żar,
który się na nią wylewał. Zasłoniła dłońmi twarz, lecz nadal ogień wbijał się w
jej skórę. Przełknęła ślinę i spojrzała przed siebie, wiedząc, iż to jedyny
sposób na poznanie prawdy. Nigdy nawet nie podejrzewała, że ujrzy przed sobą
ognistą kotlinę. Magma buchała we wszystkie kierunku. Znajdowała się jakby w
niecce, w której gotowała się nieustannie wrząca substancja.
—
To jakieś żarty! — syknęła.
W
tej samej chwili dołączyli do niej Musica i Natsu. Czekała na ich reakcje,
podejrzewając jeszcze, że może mieć omamy, ale twarze chłopaków pełne zdziwienia
powiedziały już wszystko.
—
Wohoho! — krzyknął Musica. — Kolejny sen? — spytał, wskazując na nieckę.
Natsu
wymierzył mężczyźnie porządny cios w łydkę, mówiąc:
—
Jeśli to sen, to wiedz, że jest on bolesny.
Oboje
zaśmiali się, lecz Lucy, jako jedyna, była świadoma, iż nie jest to moment, w
którym należy tak reagować. Zgubili się i wyraźnie przed nimi ani za nimi nie
było żadnej ścieżki, która mogłaby prowadzić do ukrytego przejścia.
Obracała
się energicznie, sprawdzała każdy kawałek lodu, aż nagle agresywnie uderzyła
nogą w śnieg. W tym że momencie pisnęła, jak opętana. Lód pod nią załamał się i
wpadła do otworu, w który mógł się zmieścić rosły mężczyzna. Sądziła, że był on
głęboki jedynie na dwa metry, jednak zaczęła powoli sunąć się po niekończącej
się zjeżdżalni. Pędziła ku czarnej marze, krzycząc. Ręce miała wyciągnięte po
góry. Podejmowała nieudolne próby pochwycenia jakiekolwiek wystającego sopla,
ale gładka powierzchnia otworu sprawiała, iż jej prędkość nie zmieniła się.
—
Ratunku! — krzyknęła, a jej głos obił się echem.
Nagle
ujrzała blask światła. Jej źrenice poszerzyły się. Droga kończyła i pozostała
jedynie modlitwa o bezpieczny upadek.
Zamknęła
oczy, wzięła głęboki wdech i wyskoczyła w otworu. Leciała jak ptak — z tą
różnicą, że nie posiadała skrzydeł. Czuła, że zbliża się do podłoża. Lodowej
skorupy, która dostarczy jej bolesnych wrażeń.
Jednak
kiedy dotknęła ciałem powierzchnię, zrozumiała, że jest ona miękka. Wręcz puszysta, pomyślała. Zamknęła
jeszcze raz oczy i otworzyła, dłonią głaszcząc przedmiot, który zdawał się
posiadać coś na wzór rybich łusek.
Nigdy
wcześniej nie widziała tak tajemniczego i niezwykłego cudu. Jednak największe
zaskoczenie przyszło, gdy obróciła się niepewnie dostrzegając nietypowy zarys
cienia. Podeszła bliżej i wtedy ujrzała, że cała płaszczyzna kończy się przy
ogromnym łbie.
Głowa
bestii wydawała się trzykrotnie większa od samej dziewczyny. Ostro jak brzytwa
kolce wystawały niby z policzków. Szkliste gały, przypominające dwie
kryształowe kule, gapiły się prosto na nastolatkę. Bestia obnażyła swe zęby,
które były gotowe rozszarpać ofiarę w ciągu kilku sekund.
—
Witam — szepnęła grzecznie, licząc, że ma do czynienia z istotą inteligentną.
Gatunek,
rasa czy cokolwiek innego przestawały mieć znaczenie, gdy Lucy zaczęła powoli
dostrzegać zarysy czegoś, co przypominało skrzydła. Bestia ukłoniła się w tym
czasie. Wtedy Dragon do końca zrozumiała, że przed nią stoi jeden z ostatnich
przedstawicieli smoczej rasy…
—
Witaj, Lucy — szepnęła bestia. — W tych ostatnich dniach mego życia było jednak
mi dane poznać cię, dziecko. Me imię, Weiloria.
—
Nie wierzę — rzekła, zasłaniając usta z wrażenia. — Myślałam…
—
Wiem, co myślałaś, ale to nie czas na takie rozmowy. Wiedz, że pragnę jedynie
ostrzec cię, Lucy.
Przełknęła
ślinę i zaczęła wsłuchiwać się w słowa smoka. Nadal nie wierzyła w widok, który
był przed jej oczyma, ale co innego miała uczynić? Wiele przeżyła i może
właśnie ten moment miał zmienić kolejne etapy podróży.
—
Trzy ostrzeżenia dla trzech twarzy. Idź przed siebie i się nie zatrzymuj. Kiedy
dotrzesz do pokoju ciemności, wsłuchaj się w głos, który do ciebie przemówi.
Ufaj wiedźmie, której piękność okrywa brzydotę duszy Nie zmieniaj swojego
życia, gdyż inna postać skaże cię na potępienie. Naucz się zabijać, gdy
przyjdzie czas na zabijanie.
Weiloria
uśmiechnął się blado. „W tych ostatnich dniach mego życia” — wspominając jego
słowa, Lucy zamarła. Przybliżyła się do pyska bestii, ale dmuchnęła chłodnym
powietrzem, odsuwając ją od siebie. Delikatny szron pokrył ciało nastolatki,
ale ta nadal pragnęła podejść do smoka.
Miała
tak wiele pytań. Pragnęła znać dalsze odpowiedzi, ale najbardziej bolało ją
pożegnanie. Czuła, że odchodząc, większe cierpienie zstąpi na jej dusze.
Spotkała tego smoka po raz pierwszy w życiu, a jednak miała nieodparte
wrażenie, że był on bliższy jej sercu niż ktokolwiek inny.
—
Nie próbuj — szepnął smok.
Dziewczyna
załkała. Weiloria zamknął powieki i wydała cichy, ale dość spokojny odgłos
konania i zasnęła. Nie oddychała, nie ruszała.
Lucy
zeskoczyła ze smoka i odsunęła się kawałek, odwracając co jakiś czas głowę.
Mierzyła się z lękami, ale nawet to nie przywróciło życia bestii.
Za
którymś razem jednak usłyszała ciche stukanie, jakby kropelki wody uderzały o
twardą powierzchnię. Przystanęła i spojrzała na Weilorię, która najzwyczajniej
topniała w jej oczach. Sopelki z ciała opadły na lód, głucho odbijając się od
swojego przyjaciela. Nie miała organów, skóry czy krwi… Cała stworzona z lodu.
Jakby się z niego narodziła i w nim umarła.
—
Niech twoja dusza spoczywa w spokoju — szepnęła i ruszyła ku kolejnej części
lodowej jaskini.
Trzymała
się blisko ścian, uważając na każdy krok w obawie, iż stanie na kolejnej z
pułapek. Zaczekałaby na Musicę i Natsu, ale skoro nie dotarli podczas rozmowy
ze smokiem, teraz istniały na to jeszcze mniejsze szanse.
Przeszła
do kolejnej części jaskini. Zauważyła, iż konstrukcja różni się od miejsca, w
którym przed chwilą jeszcze przebywała. Było bardziej obszerne, ale i zarazem
niebezpieczniejsze. Lodowe sople opadały z sufity, krzycząc, że pojedynczy ruch
może je zrzucić.
Szła
ostrożnie, a nagle ziemia zatrzęsła się. Chwyciła się najbliższego kawałka
lodu, spodziewając się najgorszego, ale trzęsienie ustało. Niedowierzając,
podniosła się i rozejrzała się wokoło. W tymże momencie przeleciał obok nie
niewielki nóż, wbijając się w lodową skałę.
Przerażona
zaczęła biec przed siebie, ale w ciągu ułamku sekundy przejście, które obrała
za cel, zostało zasłonięte przez mężczyznę. Był to człowiek, którego niezbyt
dobrze znała, ale nie potrafiła pomylić go z nikim innym. Trzęsąc się, podeszła
do niego. Musiała to być mara, skoro widziała go przed sobą. Jednak kiedy
rzucił nożyk, podobny do tego, co wcześniej, a jej skórę twarzy przecięło
ostrze, uwierzyła.
—
Edward, ja przepraszam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)