Mężczyzna
rozłożył mapę na środku biurka, i dokładnie badając jej poszczególne fragmenty,
starał się dokładnie obliczyć pozycję, w jakiej aktualnie się znajdują. Choć
minęło kilka, dobrych tygodni zdawało się, że nawet nie zbliżają się do celu.
Bezkresny ocean ciągnął się przez niezmierzone mile, nie zwiastując choćby
cienia lądu, na którym mogliby wylądować. Załoga, jak i on sam, cierpieli z
powodu zbyt długiego pobytu na niebie, lecz nie pozostawało im nic innego, jak
tylko dobrzeć szybko na Trzeci Kontynent.
Każdego
dnia Lucy zapewniała ich, że podróż nie będzie trwała długo, lecz z trudem
każdemu przychodziła wiara w te słowa. Musica wiedział o nadzwyczajnych
umiejętnościach jej oczu, a także o potajemnych treningach z Tamakim, ale
wątpił, że tak mocno wykształciła swoje umiejętności, by teraz dawać im złudną
nadzieję.
—
Chyba nie mam wyboru — rzekł mężczyzna, przeciągając się.
Zwinął
mapą w rulon, po czym włożył go do stojaka wraz z resztą. Poprawił surdut i
wstał, kierując się w stronę pokładu. Pragnął zbadać sytuację, a także nastrój
załogi, który z dnia na dzień się pogarszał. Wiedział, że jeśli nie dotrą na
stały ląd w przeciągu kilkunastu dni, mogą się pojawić komplikacje, które tylko
utrudnią dalszą podróż.
Wychodząc z kajuty, zamknął za sobą drzwi i
wyszedł na długi korytarz, na którym znajdowały się wejścia do reszty kwater
załogantów. Spojrzał na metalowe drzwi, zastanawiając się, gdzie podziewają się
Tamaki i Lucy. Słyszał ostatnio ich rozmowy dobiegające z pokoju pięknisia, ale
nigdy nie zdołał usłyszeć pełnej wymiany zdań, a nie ukrywał, iż intrygowała go
ona.
Jednak
nie chciał robić niczego podejrzanego. Ruszył pewnym krokiem przed siebie,
wychodząc zaraz z przyciemnionego miejsca, by dotrzeć na pokład. Letnie słońce
grzało niemiłosiernie, rażąc w oczy i nie dając na spokojnie spoglądać przed
siebie.
—
Czy coś się stało kapitanie? — zapytał Hughes, siedzący dokładnie bok wejścia
do części sypialnej.
—
Nic — odparł jedynie Musica.
Nie
miał dzisiaj humoru na zwierzanie się. Po prostu chciał już dotrzeć na
przeklęty kontynent i znaleźć broń, a nie żyć w niepewności, zastanawiając się,
co tak naprawdę mogą tam zastać.
Zaniepokojony
ruszył pod sam dziób statku, opierając się łokciami o barierkę. Westchnął, po
czym wychylił się, spoglądając ku dołowi. Uśmiechnął się gorzko i potrząsnął
głową, wracając do wcześniej pozycji.
—
Wysoko — skomentował jedynie.
—
Ale już się zbliżamy.
Musica
wrzasnął donośnie, odskakując daleko od tyłu. Nagły odzew Lucy, która dość
umiejętnie pojawiła się obok niego bez wydania jakiegokolwiek dźwięku,
wystarczył go na tyle, by stać się obiektem drwin załogi.
—
Musisz to robić? — zapytał dziewczynę.
—
Ale jesteśmy na miejscu — powiedziała spokojnie, wskazując palcem przed siebie.
Nie
wierząc w jej słowa, natychmiast podbiegł na czub statku. Wyglądając we
wszystkie strony szukał choć skrawka lądu, lecz na pierwszy rzut dostał jedynie
ogromny zawód. Dopiero po jakimś czasie, ze znajdującej się w oddali morskiej
mgły, zaczęły się wyłaniać pojedyncze sprawki lądu.
Przerażony
Musica spojrzał na Lucy, jednocześnie podziwiając i bojąc się jej mocy. Jednak
nie był to czas na kłótnie z własnym umysłem. Najważniejsze było teraz
znalezienie sposobu, by nie zginąć przy pierwszej okazji i szczęśliwie znaleźć
Świętą Broń.
Modląc
się do wszystkich bogów, wrzasnął do załogi, by szykowała się do lądowania, a
on sam pozostał na tym samym miejscu, obserwując powoli wyłaniające się kolejne
części kontynentu. Na początku wyglądał on tylko jak wyspa, co sprowadziło
wątpliwości na rzezimieszka, lecz z czasem zaczął rozumieć, że to wcale nie
wygląda tak, jak myśli. Początkowe fragmenty kontynentu przypominały
rozciągającą się wzdłuż plażę, za którą następnie znajdował się cały pasaż
zieleni. Był to wyjątkowo krótki odcinek, lecz wraz z przebytymi milami
rozumiał, iż tereny rozszerzają się coraz bardziej, tworząc coś na kształt
trójkąta. Jednak w pewnym momencie Musica ujrzał krajobraz, który sprawił, iż
całkowicie zatracił się w lustrowaniu tego, co widzi przed sobą. Sama Lucy,
która stała obok niego, nie potrafiła wykrztusić choćby słowa, patrząc na
wysokie, ciągnąc się niemalże na wysokość statku góry, które całkowicie
blokowały im dostęp do dalszej części kontynentu. Powoli zbliżając się do nich,
czuli ogromny chłód, który z czasem zaczął docierać również do dalszych
zakątków statku. Delikatnie drobinki śniegu z czasem zaczęły zalegać na
pokładu, a mroźny wiatr zaczął nieść mróz, który mógłby się okazać zabójczy dla
całej misji.
—
LĄDUJEMY!!! — wrzasnął do załogi Musica, wiedząc, jak wielkie niebezpieczeństwo
ze strony natury na nich czeka.
Niespodziewanie
zakołysało całym statkiem. Nie była to wina sprzętu czy człowieka. Wydawało
się, że coś uderzyło w kadłub, ale nikt nie mógł być tego pewien. Hughes zaraz
podniebi pod prawą burtę, lecz nie był w stanie wychylić się na tyle, by ujrzeć
uszkodzenia statku. Mogli się tylko modlić o szczęśliwe lądowanie.
Zaraz
nastąpiło kolejne uderzenie, a z nim poważna usterka, która doprowadziła do
tego, że statek zaczął mknąć ku zielonym polanom Trzeciego Kontynentu.
—
Szlag! — krzyknął Kurtis, po czym podbiegł do Lucy i Musici i wyskoczył z
pokładu, zostawiając przyjaciół z przerażeniem wyrysowanym na twarzy.
—
Nie! — wrzasnęli chórem załoganci.
Wiedział,
jak szalenie postąpił, ale powody były ważniejsze od próby ukrycia swoich
zdolności. Jego przyjaciele byli w niebezpieczeństwie i mógł pozwolić, by wróg
doprowadził do ich śmierci.
Wściekły
wyjął z pochwy oba miecze, po czym rzucił się prosto na przeciwnika, który
posyłał ataki prosto z ziemi. Widząc mknący pocisk, napiął mięśnie, uniósł
miecze, krzyżując je ze sobą, i zadał cios w najodpowiedniejszym momencie,
rozcinając na pół coś na kształt skorupy lodowej.
Wykonał
salto w powietrzu i wylądował gwałtownie na trawie, stając przed nieznanym
przeciwnikiem, którym okazała się młoda kobieta o włosach koloru oceanu. Jej
delikatną, jasną skórę zdobiła wyraźnie ciężka zbroja, zakrywająca cały tułów,
ramiona i uda. Z wyrzeźbionymi na napierśniku wizerunkami smoków i napisem w
obcym języku. W jednej dłoni trzymała długą włócznię, zakończoną ostrym
szpikulcem przypominającym kawałek lodu.
—
Kim jesteś i co tu robisz? — zapytała w języku z Drugiego Kontynentu.
—
Może najpierw wypadałoby się przedstawić. Mimo wszystko jesteśmy tylko gośćmi —
rzekł opanowany Kurtis.
Nagle
ujrzał spadający niedaleko miejsca jego walki, który po kilku minutach uderzył
w kilka drzew, zwalając je na ziemię. Modląc się o bezpieczeństwo załogi, nie
spuszczał oka z przeciwniczki. Pewny, że nic nie da przekomarzanie się z
dziewczyną, wziął głęboki wdech i wrzasnął:
—
Ja się zajmę przeciwnikiem! Wy idźcie wykonać misję!
Ledwo
zdołał dokończyć, gdy wojowniczka rzuciła się na mężczyznę, próbując wbić mu
ostrze prosto między żebra. Jednak ten sprytnie uchylił się, jednym mieczem
zadając cios przeciwniczce w ramię. Była to tylko powierzchowna rana, ale
pierwsze starcie należało do niego, a to było już coś.
Kobieta
uśmiechnęła się zajadle i odskoczyła, machając włócznią we wszystkie strony.
—
Akira — przedstawiła się.
—
Kurtis — odpowiedział, lekko skłaniając się przed nią. Pewny, że nie będzie to
lekki bój, nie próbował tracić czasu. Wyprostował się i zaraz naparł na kobietę,
czując, że w pewnym momencie będzie musiał użyć swojej mocy.
Odskoczył,
jednak był to zbyt powolny odruch, gdyż zaraz poczuł ranę na udzie. Spojrzał na
nią i zamiast cieknącej krwi, ujrzał rozprzestrzeniające się lodowe kolce.
Przerażony na chwilę zamarł, lecz zaraz ponownie ruszył na Akirę. Podskoczył na
jednej nodze, wzbijając się na tyle wysoko, by udawać, że próbuje kopnąć
kobietę. Gdy tylko zorientował się, że nie zauważyła jego podstępu, szybko
skrzyżował miecze i przeciął skórę wojowniczki w nadgarstkach, lecz ponownie
była to tylko płytka rana, która nic nie zmieniła w jej umiejętnościach. Kurtis
syknął, czując, jak chłód zdążył sparaliżować połowę jego nogi.
—
Może od razu się poddasz i dasz zabić? — zaproponowała Akira.
—
Dawno nie miałem takiej rozgrzewki, więc szkoda rezygnować! — odparł, mówiąc
szczerze. Był to dopiero początek walki, choć sama kobieta chyba nie zdawała
sobie sprawy z prawdziwych umiejętności wojownika.
Nie
tracąc czasu na zbędną rozmowę, szybko ruszył agresywnie na przeciwniczkę,
uderzając oboma ostrzami równocześnie. Siła ciosu była nieprawdopodobna. Choć
Akira odparowała cios, uderzenie wysłało ją na kilka metrów do tyłu. Obolała
wstała, lecz widząc rzucającego się na nią Kurtisa zrozumiała, że zamarznięta
noga nie jest przeszkodą do walki.
— Agr
Heleei Nighrt Dragon! — Jej włosy uniosły się na wysokość barków,
delikatnie mieniąc się. — Dusza jest moją siłą, a potęga moim
przeznaczeniem. Znajdź łaskę u Pana i daj mi siłę o Lodowy Panie!
Zamachnęła
się włócznią tuż przed Kurtisem, odpychając go daleko na drzewo. Mężczyzna
uderzył plecami o gałąź, po czym spadł na twarz. Obolały, lecz nadal żywy,
uderzył pięścią o podłoże. Wściekły oparł się dłonią i powstał. Po jego
policzku spływała strużka krwi, która zanim zdążyła spaść na ziemię, zamarzała.
Chłód ogarnął całą polanę. Mroźny wiatr, wijący się groźnie przed Akirą,
ukazywał jej potęgę i władzę nad żywiołem, który wydawał się słuchać każdego
jej rozkazu. Piękna niczym młoda bogini, lecz niebezpieczna jako wojowniczka.
—
Jestem Obrońcą tej krainy i nie pozwolę, by obcy nawiedzali święte sanktuaria
naszych przodków — mówiła. — Podziwiam cię jako wojownika, ale nie mam szacunku
do osoby, która wtargnęła na nasze święte ziemie.
—
Powiem tylko jedno. — Odchrząknął, po czym podszedł bliżej zamieci lodowej,
jakby nie bał się w ogóle mocy kobiety. — Z szacunku cię nie zabiję, ale musisz
ponieść karę. Wydaje ci się, że masz prawo do wygłaszania takiej przemowy, bo
bogowie obdarowali cię mocą. Lecz zapomniałaś zadać sobie pytanie. A jeśli jest
tu ktoś jeszcze, kto ma łaskę u bogów?
Uniósł
wysoko oba miecze, po czym uderzył stal o stal, wbijając donośną melodię
metalu, roznosząc ją po całej okolicy. Nagle pojedyncze odłamki zaczęły się
kruszyć. Niczym proch odleciały wysoko, powoli ukazując żarzące się niczym
węgle ostrza. Jakby wyjęte świeżo z ognia kuźni płonęły żywym ogień. Syczały
zajadle wraz unoszącym się dymem.
— Agr
Heleei Nighrt Dragon! — krzyknął Kurtis. — Dusza jest moją
siłą, a potęga moim przeznaczeniem. Znajdź łaskę u Pana i daj mi siłę o Ognisty
Panie!
— Ty jesteś…
—
Jestem Pogromcą Smoków Ognia, Kurtis Westolia, zabójca prowizorycznego Króla
Smoków Ognia, Igneela.
Świetny rozdział ;) Czekam na kontynuację ;p
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki! Niestety troszkę trzeba będzie poczekać, choć 60% rozdziału już napisane!
UsuńIle zagadek? Coraz więcej pytań... Już sama nie wiem, co mam myśleć, choć Katumi.., szkoda mi go trochę. :)
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że coś wyjaśniłam!
UsuńTo nie do końca tak.. dużo już jest wyjaśnione, ale cała historia jest bardziej skomplikowana. Nie ukrywam, że lubię takie story :) Czekam na coś przełomowego. Na coś z typu: Natsu wreszcie mówi Lu prawdę. Oni razem, bez tajemnic. Niekoniecznie jako para, ale zgrany duet :) Czekam cierpliwie, wiem, że studiując nie ma się zbyt wiele czasu na pisanie, znam to aż za dobrze. Dlatego, życzę Ci powodzenia.
UsuńCzekam na next :D
Wielkie dzięki.
UsuńI powiem ci szczerze, że to nie tak, że nie mam teraz czasu. Bardziej brakuje chęci i dobrego zorganizowania się. Zanim zaczynałam studia naprawdę potrafiłam co tydzień dawać rozdział i nie stanowiło to dla mnie najmniejszego problemu. Teraz jakoś tak nie potrafię pisać, a szkoda...