29 kwietnia 2017

Rozdział 51

Porywacze minęli pierwszy postój strażników, w którym dominowała cisza i pustka. Porozrzucane wokoło bronie i tarcze świadczyły o zażartej walce, która została tu stoczona kilka godzin wcześniej. Na budowli wciąż widoczne były ślady krwi, jednak w najbliższej okolicy nie dało się dojrzeć choćby jednego ciała.
Skręcili w najbliższą drogę prowadzącą do portu i wtedy też najechali na dołek. Wóz poskoczył, a żelazna skrzynia przewróciła się, budząc wcześniej uśpioną Lucy. Wściekły Katumi kazał zatrzymać się Katherinie i szybko postawił metalowe więzienie w pierwotnej pozycji. Wrócił do towarzyszki i ruszyli w dalszą trasę.
Lucy przetarła zaspaną twarz z początku nie pamiętając, co się stało. Jednak po chwili dotarło do niej, że jest w niebezpieczeństwie. Podniosła się, otworzyła oczy i ujrzała jedynie ciemność. Przerażona, że ponownie odebrano jej wzrok, zamachnęła się i uderzyła pięścią w metalowe drzwi. Załkała, ale zaraz zrozumiała, że nadal widzi. Zamrugała.
— Wypuście mnie! — krzyknęła. Jej głos odbił się echem w metolowym pudle.
Usiadła, choć jej ruchy były skrępowane i nie mogła wygodnie ułożyć ciała. W umyśle roiło jej się od pyta. Kto był porywaczem? Dlaczego to uczynił. I najważniejsze — co chcą z nią zrobić? Pokręciła głową i wzięła głęboki wdech starając się zachować spokój.
Wnet jej ciało zalało gorąco. Temperatura nieustannie wzrastała, a przyczyna nagłego ocieplenia była dziewczynie nieznana. Lucy nie odczuwała bólu. Zimno wciął biło od metalu, więc nikt z zewnątrz nie mógł próbować jej zabić.
— Biedne dziecko — usłyszała szept odbijający się echem w umyśle.
Podniosła się i rozejrzała, choć panowały wewnątrz całkowite ciemności.
— Nie jestem biednym dzieckiem — szepnęła. — Po prostu…
—… zostałaś porwana — dokończył głos. — Moje biedne dziecko, zapomniałaś o mnie, o swoich oczach.
— Tak, i żyło mi się z tym całkiem dobrze — odburknęła.
— Nie kłam — rzekła ciepło. — Dzieciątko moje, dostałaś me oczy, lecz w twym umyśle i sercu jestem. Wiem, co czujesz, jakie masz obawy i kogo się lękasz.
Lucy uderzyła się kilkukrotnie w głowę, lecz głos nie znikł, tylko kontynuował:
— Zostałaś odrzucona przez człowieka, którego tak mocno kochałaś. Starałaś się, a on tylko odpychał cię od siebie.
— Nie.
— Kochanie — mówiła dalej — wstań i pokaż mu, jaki ogień masz w sobie.
— Nie — zaprzeczyła.
— Nie walcz ze swoim przeznaczeniem. To twoja moc i masz prawo ją wykorzystać. Nie oczy, nie Święte Bronie, bo one są niczym w porównaniu do tego, co nosisz w sobie.
— Ja nie chcę — szepnęła po raz ostatni.
Przetarła twarz z łez i podniosła się. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się. Oczy wiły się czerwienią w jej gałkach, a krew spływała zamiast łez. Włosy luźno opadały na policzki, delikatnie drażniąc wrażliwą skórę dziewczyny.
Lucy podniosła ręce i chwyciła za rękawy sukienki. Nagle szarpnęła mocno za nie i oderwała od ubrania. Rzuciła materiał na podłogę, napinając w tym czasie mięśnie. Ruchy dziewczyny były ograniczone przez ciasnotę panującą wewnątrz skrzyni. Jednak mimo to Lucy starała się uzyskać jak największą przestrzeń, by poddać się próbie.
— Poczuj magię płynącą przez twoje kończyny — szepnął jej głos.
— Nic nie czuję.
— A gorąco? Ogień płonie w twych żyłach. Potrzebuje znaleźć tylko ujście!
Wykręciła palce i skupiła się na własnym ciele. Czuła, jak od stóp po sam czubek głowy robi się jej coraz goręcej. Głos miał rację. Płonęła we własnym ciele, choć wcześniej nie była te świadoma. Rozszerzyła nogi i w przykucnięciu napięła wszystkie mięśnie.
— Co mam zrobić? — spytała Lucy, szukając pomocy u głosu.
Głos zaśmiał się.
— Uwolnić moc — rzekła tajemnicza kobieta. — Uwolnij ją i nigdy więcej nie trzymaj w sobie. Moc jest nie tylko w tobie, to z otoczenia czerpiemy siłę. W dawnych czas ludzi umieli tkać magię. Wydobywać ją ze zwierząt, roślin, powietrza, ognia, ziemi i wody. Zrób to samo. Kształtuj ogień według własnego ja. Zdobądź utraconą moc. Dotykaj skrzyni, aż iskry polecą, aż z twych palców i zaleją twe ciało.
— Dlaczego ogień?
— Możesz dotknąć każdej magii, ale jak istnieje cykl pór roku, tak ty musisz odbyć własny.
Zamilkła.
Lucy wzięła najgłębszy wdech jaki tylko mogła i raptownie i uderzyła dłońmi o górę skrzyni. Promieniujący ból przeszedł przez jej ramię, ale zatrzymał się w barkach. Delikatne drgania zabrzmiały w jej uszach. Ponownie uderzyła, tym razem w bok, kolejny raz przed siebie, aż wykręciła ręce do tyłu. Powtarzała te same ruchy, a na dłoniach zaczęła z czasem pojawiać się krew. Otarcia coraz bardziej dawały o sobie znać, ale nie poddawała się.
— Jeszcze raz — powiedziała sobie.
Uderzyła w podłoże, przykucając, i wtedy niewielka iskra rozświetliła ciemność, dając jej nową nadzieję. Podniosła się i uderzyła sufit. Większy płomień strzelił w ciemnościach.
Zaczerpnęła przez nos powietrza. Dotarł do niej zapach spalił, który wyjątkowo tym razem wprawił ją w dumę. Zewnętrzną stroną dłoni zaatakowała przód skrzyni, która wygięła się pod wpływem temperatury.
— Widzisz, Smoku Ognia — pogratulował Lucy głos.
Dziewczyna przyciągnęła do siebie ręce i zacisnęła dłonie w pięść, po czym zadawał silny cios drzwiom, robiąc w nich dziurę. Wystawiła dwa palce w każdej z rąk i włożyła je w powstały otwór. Napięła mięśnie i zaczęła wyginać metal. Powoli, po troszeczku, jednak temperatura sprawiała, że Lucy posuwała się w poczynaniach. Była już coraz bliżej sukcesu. Płomienie wirowały wokół jej palców, aż ogień stąpił na całe jej ciało i wybuchnął, robiąc otwór przed dziewczyną.
Wyskoczyła z poruszającego się więzienia i stanęła przed porywaczami. Nie pomyliła się wcześniej — Katherina wciąż żyła. Martwa kobieta objawiła się przed nią, trzymając w dłoniach charakterystyczne igły, które zaraz rzuciła w stronę Lucy.
— Spal je! — krzyknął głos.
Lucy wykonała rozkaz i zadała cios w powietrzu. Kula ognia pognała w stronę Katheriny, niszcząc jej igły i parząc ciało. Kobieta krzyknęła z bólu.
Generał Katumi zeskoczył z pojazdu i rzucił się na Lucy z mieczami. Był dużo trudniejszym przeciwnikiem. Rozważała ucieczkę, ale nie wiedziała nawet, gdzie się może znajdować.
— Witam, panienko Heartfilio! — Katumi ukłonił się. — Dawno się widzieliśmy. Ostatnio miałaś inny kolor oczu.
— Wiele się zmieniło — odparła.
Rozejrzała się wokoło i wtedy dopiero pojęła, że znajdują się w lesie. Wokół rosły jedynie wysokie na kilka metrów drzewa. Ziemię pokrywał drobny mech i niewielkie chwasty. Poza tym nie istniało nic innego.
— Co chcecie ze mną zrobić? — spytała.
— Nic, po prostu przesłaliśmy twoim przyjaciołom zaproszenie do dawnej stolicy Sarycji, do miasta nieszczęść i tragedii sprzed czterystu lat… — wyjaśnił Katumi.
— Co chcecie osiągnąć? — Nie stała już w miejscu. Powoli przechadzała się po ścieżce, potajemnie rozglądając się za najlepszą z możliwych dróg ucieczki. Katumi najwyraźniej zauważał jej próby ratowania siebie, ale był pewien, że nie zdoła tego dokonać.
— Wiele i nic. — Wzruszył ramionami. — Powiedziałbym, że zemsta, niewyrównane rachunki sprzed lat i tym podobne bzdety, ale nie lubię się powtarzać. Może chodzi po prostu o dobrą zabawę? — zaproponował.
— Jesteś chory!
— A ty mniej sprytna niż sądzisz — odpowiedział. — Przestań się bawić w te podchody. Nie wiem, skąd masz moc ognia, ale nie umiesz się nią posługiwać, dlatego grzecznie wróć do skrzyni. Spotkasz się z przyjaciółmi na miejscu.
Lucy zaśmiała się.
Obróciła się na jednej nodze, a z drugiej wystrzeliła strumień ognia, który poleciał na Katumi’ego. Mężczyzna podskoczył i uniknął ataku, jednak w tym czasie Lucy odwróciła się i pognała w nieznanym jej kierunku. Generał opamiętał się i ruszył w pościg, gdy usłyszał krzyki dobiegające z przeciwnej strony.
— Pościg.
Odwrócił się do Katherina, która wciąż trzymała się za poparzony policzek. Spoliczkował ją i rozkazał biec za Lucy, sam natomiast ruszył w kierunku osób, które próbowały odnaleźć porwaną.
Uśmiechnął się złowieszczo i ruszył, wierząc, że uda mu się spotkać Natsu.
Katherina wzięła kilka głębokich wdechów i pognała za Lucy, która zdążyła już przejść przez rzekę. Ucieczka po nierównym terenie, w którym czyhały naturalne pułapki nie był najrozsądniejszym pomysłem ze strony dziewczyny, lecz nie miała wyboru. Przeskoczyła przez nieduży kopiec z ziemi i wylądowała na pochyłym terenie. Potknęła się i przeturlała, aż na sam dół wzniesienia.
Jej ręka uderzyła o kamień. Podniosła się i złapała za obolałe ramię. W zasięgu wzroku nie widziała choćby potencjalnego miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Po kilku minutach poczuła ucisk w piersi; traciła oddech. Ponowny żar oblał jej ciało, a nieświadoma niczego Lucy sprawiła, że drzewa wokół zajęły się ogniem. Dym wniósł się, a wraz z nim znikły wszelkie nadzieje na ukrycie się.
Lucy zaczerpnęła ostatni łyk świeżego powietrza, gdy usłyszała:
— Spal wszystko.
— Dlaczego? — pytała, ale po chwili wszystko zrozumiała.
Nie powstrzymywała już mocy. Dała jej ujść z jej ciała i pochłonąć wszystko, co znajdowało się wokół. Ogień przerażał dziewczynę i, zarazem, fascynował. Przyjęła magię, jakby posiadała ją od zawsze. Może właśnie to odczuwała. Nie umiała jednym słowem opisać, co się dzieje w jej wnętrzu. Wiedziała tylko, że może zaufać swojej mocy.
Odwróciła się.
Chmury z dymu całkowicie pochłonęły las. Uśmiechnęła się i weszła za skarpę, po czym odepchnęła ogień w głąb lasu dla zmyłki, a sama skuliła się. Słyszała nadbiegającą Katherinę, która przebiegła tuż obok Lucy, nie zauważając jej. Dziewczyna jeszcze chwilę siedziała w ukryciu, po czym wyszła z niego i pobiegła w przeciwnym kierunku.
Była zmęczona, a dym niebezpiecznie przedostawał się do jej płuc. Zakaszlała, chcąc wyrwać się z tego koszmaru.
— Jeszcze trochę Lucy! — dopingowała samą siebie.
Biegła, aż wyszła z płonącego lasu. Przysiadła przy drzewie z najgrubszym pniem i wzięła głęboki wdech.

Usłyszała dobiegające zza niej klaskanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)