Lucy
spojrzała z zaciekawieniem zza okno, przyglądając się stojącemu tłumowi przed
Smoczym Pałacem, gdzie miało się odbyć nagrodzenie jednego z generałów za
zwycięską walkę pod granicami kraju. Nigdy nie widziała tych ludzi i tego
miejsca, a jednak ciągle odnosiła wrażenie, że są one tak bliskie jej sercu.
Skuliła
się, po czym powróciła do łóżka, muskając opuszkami palców zabandażowane nogi.
Pytała, skąd wzięły się u niej te rany, jak znalazła się na Czwartym
Kontynencie i kim tam naprawdę była? Gdzieś w zakątkach umysłu kryły się
odpowiedzi, ale każde próby ich odnajdywania kończyły się jedynie
rozczarowaniem.
Nagle
rozległo się pukanie.
Gwałtownie
powstała i podbiegła aż pod sam kąt pokoju, próbując schować się przed
nieznanym gościem. W duchu błagała, by nikt więcej do niej nie przychodził.
Jednak z każdym dniem do tego pokoju przybywało coraz więcej osób. Królewski
medyk badał ciało Lucy każdego dnia, służąca zbierała ubrania i dawała jej
świeże, a Ri Han odwiedzał ją, kiedy tylko znalazł wolną chwilę. Przy każdym z
tych spotkań milczała.
Nie
umiała wykrzesać z siebie choćby jednego słowa, jakby w obawie, że one zdradzą ją
i zaprowadzą do kata.
—
Witam, pani — rzekła młoda służąca o włosach koloru kłosów zbóż, niosąc na
rękach nowe ubrania. — Czy zechciałaby pani podejść? — spytała grzecznie.
Lucy
nie miała zamiaru wstawać. Mimo to mimowolnie podniosła się i podeszła do kobiety,
stając naprzeciw niej. Już w pierwszej chwili dostrzegła znaczną równicę we
wzroście między nimi. Służąca sięgała Lucy na wysokość piersi, a jej ciało było
znacznie drobniejsze niż kobiet z Fiore. Jednak pomimo wątłej budowy kobiecie
nie przeszkadzało przesuwanie ciężkiej skrzyni, w której trzymali wszystkie
przedmioty należące do Lucy.
—
Przepraszam, pani. — Ukłoniła się, po czym zsunęła z ramion Lucy jedwabną
suknię zabarwioną na kolor morza.
Lucy
zadrżała.
Na
jej ciele znalazła się jedynie cienka, biała tunika oplatająca ją w talii.
Chwyciła się dłońmi za ramiona, lecz po chwili rozłożyła ręce, by móc zmienić
ubiór. Obie kobiety milczały, aż w końcu pożegnały się i Lucy powróciła do
beznamiętnego patrzenia w okno.
Śpiew
smoczego chóru roznosił się po stolicy, kusząc podróżnych, by zatrzymali się na
moment i weszli do świata zabawy. W myślach Lucy pojawiały się pomysły, by
siąść na otworze okiennym i rzucić się w przepaść; dołączyć do świętujących
ludzi i smoków. Jednak skazanie na samotność przyćmiewało jej największe
marzenia.
Bezustannie
powracała na łóżko, potem podchodziła pod okno i jeszcze raz, i jeszcze raz
powtarzała czynność. Aż zrozumiała, że niemożliwym jest, aby znalazła się poza
murami pałacu.
—
Boisz się?
Lucy
podskoczyła z przerażenia.
Nie
słyszała, by ktokolwiek pukał do drzwi czy przez nie wchodził. Słońce prawie
chyliło się ku zachodowi, więc nie spodziewała się nikogo więcej o tej porze. A
jednak przed nią stanął młody mężczyzna o jasnych jak słońce włosach i
niezwykle bladej skórze. Pełne uzbrojenie skrzypiało przy każdym jego ruchu,
kiedy przemierzał komnatę Lucy, przyglądając się… niczemu.
—
Milczysz? — spytał.
Kiwnęła
nieznacznie głową.
Posłał
dziewczynie cierpki uśmiech i odwrócił się. Wyjrzał na moment za drzwi,
rozglądając się we wszystkie strony, aż powrócił do pomieszczenia i złapał Lucy
za ramiona. Kobieta wzdrygnęła się, lecz nie odsunęła. Spojrzała tajemniczemu
mężczyźnie prosto w oczy, a przynajmniej na powieki, które były silnie
zaciśnięte. Nie otwierał ich, ciągle trzymał zamknięte, a mimo to widział i
czuł.
—
Przepraszam — odezwał się niespodziewanie. — Jednak muszę cię stąd zabrać!
Bez
ostrzeżenia pochwycił Lucy w pasie, podniósł ją i przerzucił przez ramię.
Dziewczyna nie opierała się, nie szukała ratunku ani nie próbowała szukać
ratunku. Posłusznie dała się wynieść za drzwi. Czuła, że nie należy do tego
miejsca; że powinna znaleźć się za murami pałacu i wyjść do ludzi. Słowa
cisnęły jej się na język, lecz każde próby przemówienia kończyły się fiaskiem.
Mężczyzna
niósł ją przez wszystkie korytarze pałacu, które wyglądem nie różniły się od
siebie. Gdyby próbowała wydostać się sama, najpewniej zgubiłaby się po kilku
zakrętach. Tajemniczy wojownik jednak dobrze znał właściwą drogę. Nie zatrzymał
się choćby na moment, uważał na przechodzących strażników i wybierał korytarze,
w których panowały całkowite pustki.
—
Już prawie… — szepnął.
Stanął
przed litą ścianą na najniższym poziomie pałacu i przybliżył się do niej,
nasłuchując i co chwilę postukując o nią. Aż w pewnym moment przydusił fragment
skały, wgniatając go do środka. Prostopadle do minerału otworzyło
zapajęczynione przejście, w którym panował całkowity mrok.
Lucy
zraziła się i cofnęła. Silna ręka mężczyzny znowu pochwyciła ją, pociągając za
sobą. Tym razem wbrew sobie weszła do wąskiego, wilgotnego przejścia, które
prowadziło przez podziemia pałacu. Wejście za nimi zamknęło się i teraz tylko
dzięki mężczyźnie wiedziała, w jakim kierunku zmierza.
—
Przepraszam, że to robię bez żadnych wyjaśnień, ale musimy dotrzeć na miejsce.
Tam ci wszystko wyjaśnię — obiecał. — Teraz musimy uciekać, inaczej będzie
nieciekawie!
Kiwnęła
głową, choć wątpiła, by to zobaczył.
Biegli
przez przejście przez jakiś czas. Nogi Lucy przestawały być posłuszne. Miała
wrażenie, że jeszcze kilka kroków i padnie w połowie drogi, a sam mężczyzna nie
będzie w stanie jej odnaleźć. Obawiała się tak wielu rzeczy, ale ku jej
zaskoczeniu ufała nieznajomemu i dała mu siebie prowadzić.
Promień
jasnego światła przebił ciemność, oślepiając Lucy.
Zasłoniła
oczy ręką, dając sobie chwilę na przystosowanie się do nowej jasności. Dla
mężczyzny nie stanowiło to najmniejszego problemu. Nadal kierował Lucy przed
siebie, dokładnie rozglądając się i sprawdzając teren wokół.
Dziewczyna
czuła muskającą ją po kostkach wysoką trawę. Dotarli na niewysokie wzgórze,
które znajdowało się w sporej odległości od samej stolicy. Lucy nie mogła
uwierzyć, że tak daleko przeszła.
Gwałtownie
zatrzymała się, wyrywając swoją rękę z uścisku mężczyzny. Cofnęła się, stając
na wzniesieniu, z którego mogła zobaczyć w pełni smoczą krainę. Granice, które
wcześniej wyznaczyła jej stolica i pałac, całkowicie zniknęły. Nic już nie
stało jej na przeszkodzie, by mogła ujrzeć piękne stepowe krajobrazy, mieniące
się kolorami zieleni i żółci. Wioski rolników były tylko niewielką plamą wśród
upraw ryżu i warzyw, a sama stolica wyglądała majestatycznie. Pałac, tak
niewielki dla osoby przebywającej wewnątrz, a tak ogromny, pokrywający niemal
ćwierć całej stolicy, z zewnątrz.
—
Przepraszam, ale możemy iść?
Z
zamyślenia wyrwał Lucy głos mężczyzny.
Odwróciła
się, ponownie podając mu swoją dłoń. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym
skierowała wzrok na czyste niebo. Nie była pewna, czego tak naprawdę oczekuje.
Może liczyła na ujrzenie prawdziwego smoka, a może szukała czegoś więcej.
Jednak nie zatrzymywała się na dłużej.
Ruszyła
wraz z nieznajomym przez gęstą trawą, która pozostawiała na jej ciele
niewielkie pręgi. Ogarniające ją zmęczenie sprawiało, że szła coraz wolniej,
ale mimo to nie zwolnili tempa.
W
pewnym momencie mężczyzna zamarł. Jego oczy nadal były zamknięte, a twarz tak
samo uśmiechnięta i spokojna, jak wtedy gdy porwał Lucy z pałacu. Pocieszał ją,
choć nie wypowiadał choćby jednego słowa. W głębi serca kiełkowały wątpliwości.
Myśl, że postępuje niewłaściwe, sprawiała, że kilkukrotnie pragnął zawrócić i
pozostawić już na zawsze dziewczynę w pałacu. Jednak zaraz odganiał od siebie
te pomysły.
Obiecał
Wiedźmie Wymiarów, że zabierze Lucy od niebezpieczeństwa za wszelką cenę. Sam
musiał uciekać jako wygnaniec, osoba zhańbiona i pozostawiona bez środków do
życia i dachu nad głową. Śmiał się z własnej niedoli i nieszczęścia. Nie
rozumiał, dlaczego ciągnął za sobą tę dziewczynę, kiedy wystarczyło wyprowadzić
ją tylko z pałacu i zostawić wśród kapłanów.
—
Przepraszam — szepnął nagle, zatrzymując się.
Dziewczyna
popatrzyła na niego z nieprzeniknioną ciekawością. Podeszła do mężczyzny i
sięgnęła dłonią, chcąc dotknąć jego policzka. Jednak jej ręka nagle została
pochwycona w nadgarstku i odsunięta przez nieznajomego.
Westchnął
ciężko, po czym przedstawił się:
—
Mam na imię Rin Ko, jestem pierworodnym króla smoków światła…
I jak rozdział??? Zapraszam także na Granicę Olimpu:
Eee to wyznanie na końcu... Takie nagłe i dziwne XD Nie rozumiem na razie, co się dzieję i dlaczego ona się tam znalazła. Ciekawi mnie też, gdzie się podziewa załoga Musici :/
OdpowiedzUsuń