Wzdrygnęła
się.
Nie
znała praw panujących wśród smoków, a jednak czuła, że Rin Ko musiał być kimś
ważnym wśród swoich. Nie rozumiała tylko, co tak wysoko postawiona osoba robi z
nią poza pałacem. Liczyła poznać odpowiedzi, lecz przyszły one szybciej niż się
spodziewała.
—
Kiedy przybyłaś do pałacu, rozpoczęła się wrzawa — zaczął. — Nie znam przyczyny
takiej niezgody, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko to, że
przez ostatni czas królowie smoków debatowali nad tym, czy mają cię oszczędzić
czy zabić. — Zawahał się. — Decyzja jeszcze nie zapadła, ale…
Opuściła
tylko głowę.
Rin
Ko ponownie pociągnął ja za sobą.
Szli
przez niecałą godzinę w milczeniu, przemierzając młody, bardzo cichy las. Lucy
przyglądała się z ciekawością okolicy, szczególnie zwracając uwagę na tutejszą
florę. Nie umiała odpowiedzieć dlaczego, ale miała wrażenie, że to nie jest
miejsce, do którego winna przynależeć. Jej umyśle kryły się inne widoki,
krajobrazy, bliskie jej sercu, a nie te, które znajdowały się przed jej oczami.
Pod
koniec dnia, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom Lucy ukazała
się skromna chatka stojąca przy spokojnie płynące rzeczce, tuż obok granicy
lasu. Dach miała wyłożony strzechą, a ściany zostały zrobione z solidnego
drewna. Przybliżyła się i dłonią dotknęła powierzchni chatki, przeczuwając, że
to koniec wędrówki.
Rin
Ko uśmiechnął się ciepło, rozłożył ręce i oświadczył:
—
To nasz nowy dom.
Lucy
popatrzyła na niego pytająco.
Mężczyzna
oparł się rękoma o drzwi. Kilkukrotnie postukał palcami o kawał drewna, po czym
gwałtownie zwrócił się do Lucy:
—
Rozumiem! — Przeczesał palcami złote włosy, które gęsto przylegały mu do
mokrego czoła. — Wiem, że jesteś z innego kontynentu i dostałaś się do nas za
sprawą Wiedźmy Wymiarów. Nic nie pamiętasz, choć kojarzysz wszystko, a przede
wszystkim nasza mowę. Nie wiedziałem, że rozdają teraz takie prezenty u tej
przeklętej kobiety — mruknął pod nosem. — Ale wracając — kontynuował — jak już
mówiłem, twoje życie było zagrożone. Ja natomiast troszkę naraziłem się ojcu,
nawet bardzo — dodał ciszej — nie byłem zbyt dobrym dzieckiem, więc na ten
moment mnie wydziedziczył. Wiedźma Wymiarów obiecała przywrócić mnie do
rodziny, jeśli pomogę ci. A ja, na Trójkę Wielkich Bogów, nie wiem, co mam
zrobić.
Złapał
się za głowę. Plecami oparł się o drzwi, po czym wsunął się po nich, siadając
przed progiem domu. Zaśmiał się nieznacznie, lecz złudna radość trwała jedynie
moment. Zaraz obróciła się w rozpacz.
Z
zamkniętych oczu poleciały łzy, spływając po jasnych jak słońce policzkach.
Lucy złapał się za pierś, czując nieprzyjemny ucisk w sercu. Nie umiała odezwać
się, choć pragnęła w końcu wydusić z siebie choćby jedno słowo.
Podeszła
do Rin Ko, położyła dłoń na jego ramieniu i poklepała go delikatnie po plecach.
Tylko w ten sposób potrafiła pocieszyć mężczyznę.
—
Jesteś całkiem miła — odezwał się w końcu Rin Ko. — Może wiesz, jak mogę ci
pomóc?
Lucy
zastanowiła się.
Nie
znała jednoznacznej odpowiedzi, choć kilka pomysłów błądziło po jej myślach.
Większość z nich nie mogła posiadać nawet miana pomysłów, aczkolwiek nadal
liczyła, że któryś z nich okaże się trafny.
Wzrokiem
krążyła po miejscu, którym teraz miała nazywać domem. Nie pojmowała, dlaczego
się tu znalazła. Wielu rzeczy nie pojmowała…. Poszła z obcym mężczyzną, zaufała
mu, a teraz jeszcze oddała się mu pod opiekę. Dziwnie się z tym czuła, ale może
to było mylne wrażenie?
Nagle
ujrzała dwa miecze, schowane w pozłacanych pochwach. Nieświadomie sięgnęła po
jedno z ostrzy, zaciskając dłoń na rączce miecza. Wyjęła go i natychmiast
odczuła ciężkość broni — nie była w stanie jej całkowicie unieść. Kraniec
miecza spoczywał na ziemi, a Lucy, jakby się nie starała, nie umiała podnieść
go na wysokość choćby kostki u nóg.
Nagle
doszedł do niej cichy śmiech.
Rin
Ko zaśmiał się pod nosem, nadal nie podnosząc głowy. W końcu jednak sam wstał,
zabierając od Lucy miecz.
—
Może o to właśnie chodziło Wiedźmie Wymiarów — szepnął. — Może właśnie mam
nauczyć cię walki i odzyskać utracony honor poprzez walkę. Jednak… — Zamilknął.
Lucy
złapała go dłońmi za policzki i skierowała jego twarz prosto na swoją. Kiwnęła
kilkukrotnie głową, zgadzając się na jego pomysł. Może i odzyskała złudną
nadzieję, ale czuła, że to jedyny sposób na to, by przeżyć te ciężkie chwile.
Docierało do dziewczyny, że pragnie być silna. Jej ciało, umysł i serce
połączyły się w pełnej zgodności. Miała wrażenie, że od zawsze marzyła o tej
sile, o możliwości samodzielnej walki i braku zmartwienia o to, że ktoś będzie
musiał ją bronić.
—
Nie będzie łatwo! — ostrzegł ją mężczyzna. — Naprawdę nie będzie łatwo! — Po
tych słowach Rin Ko odwrócił się i wszedł do domku.
Wewnątrz
panowała duchota i smród. Martwe zwierze, najprawdopodobniej wiewiórka, leżała
na środku domostwa, a na jednym z łóżek wciąż spoczywało kilka myszy. Rin Ko
podszedł do zwierząt, które rozjuszyły się i próbowały uciec. Złapał jednak
kilka z nich, skręcił im karki i zjadł jeszcze ciepłe na oczach Lucy.
Dziewczyna
cofnęła się, krzywiąc się i czując, że zbiera jej się na wymioty.
—
Chcesz? — spytał, kierując jedno ze zwierzątek w stronę Lucy.
Ta
pokręciła jednak energicznie głową, kategorycznie odpuszczając próbowanie
smakołyka.
Rin
Ko uśmiechnął się ciepło, siadając na już wyczyszczonym łóżku. Posłanie
znajdowało się blisko paleniska, z którego wciąż ktoś nie zebrał popiołu. Stół
częściowo powyżerały termity, więc podejrzewał, że będzie musiał w najbliższym
czasie go naprawić. Zobaczył takie dwa wiadra i kilka niestłuczonych talerzy w
kącie. I nic więcej.
Zrezygnowany
położył się, w końcu czując ogarniające go zmęczenie. Nie lubił pieszych
ucieczek. Zdecydowanie preferował lot w jego prawdziwej formie, lecz tym razem
nie było to możliwe.
Raptownie
podniósł się i zaczął zdejmować z siebie pozłacaną zbroję, od tradycyjnego pasa
jego rodziny, aż po same buty. Lucy odwróciła się zawstydzona, nie wiedząc, co
powinna począć w tej sytuacji.
—
Możesz się patrzeć, mi to nie przeszkadza…
Przełknęła
głośno ślinę, jeszcze bardziej się czerwieniąc.
W
końcu zdecydowała się spojrzeć na Rin Ko, który pozostał jedynie w samych
spodniach. Mimo że nie był tak samo przystojny jak Ro Han, którego zdążyła
poznać, nadal pozostawał niezwykle kuszący i… piękny.
—
Jak chcesz, możesz się rozebrać — powiedział nagle. — Smoki nie gwałcą kobiet,
musimy je zdobyć poprzez ich zgodę, więc się nie martw.
Lucy
zamarła. Rin Ko tylko rozłożył ręce w zrezygnowaniu.
—
Naprawdę nie będzie ci wygodnie w tym spać, a musisz odpocząć. Jutro z samego
rana nazbieram opału i coś upoluję, ty z kolei trochę tu posprzątasz.
Zawstydzona
dziewczyna niewielkimi kroczkami podeszła do niego i wskazała palcem na jego
posłanie. Nieznacznie podniósł powieki w ogromnym zdziwieniu, lecz Lucy nie
zdążyła uchwycić nawet fragment jego oczu.
—
Chcesz ze mną spać? — spytał Rin Ko.
Odparła
kiwnięciem.
Tej
pierwszej nocy bała się pozostać sama w łożu. Przynajmniej raz pragnęła czuć
ciepło drugo człowieka, zasnąć bez najmniejsze obawy i, przede wszystkim,
poczuć dotyk Rin Ko.
—
Proszę bardzo! — Wskazał na posłanie.
Lucy
zrzuciła się pierwszą warstwę sukni, pozostając jedynie w cienki, białym
materiale, który przepasany był w jej talii. Chłód dotarł do jej ciała. Sutki
stanęły jej z zimna, a na powierzchni skóry pojawiła się gęsia skórka. Zaraz
jednak Rin Ko przybliżył ją do siebie, oddając jej ciepło ze swojego ciała.
—
Przyjemne?
Jeszcze
mocniej wtuliła się w jego tors. Oboje położyli się, nadal nie odsuwając się od
siebie, po czym zasnęli, nie pamiętając nawet, kiedy to uczynili.
Kolejny romans?! XDD Lucy się zrobiła rozrywkowa!
OdpowiedzUsuńNie, a tak na serio, to ciekawie się zapowiada.