21 lipca 2017

Rozdział 60

Wzdrygnęła się.
Nie znała praw panujących wśród smoków, a jednak czuła, że Rin Ko musiał być kimś ważnym wśród swoich. Nie rozumiała tylko, co tak wysoko postawiona osoba robi z nią poza pałacem. Liczyła poznać odpowiedzi, lecz przyszły one szybciej niż się spodziewała.
— Kiedy przybyłaś do pałacu, rozpoczęła się wrzawa — zaczął. — Nie znam przyczyny takiej niezgody, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko to, że przez ostatni czas królowie smoków debatowali nad tym, czy mają cię oszczędzić czy zabić. — Zawahał się. — Decyzja jeszcze nie zapadła, ale…
Opuściła tylko głowę.
Rin Ko ponownie pociągnął ja za sobą.
Szli przez niecałą godzinę w milczeniu, przemierzając młody, bardzo cichy las. Lucy przyglądała się z ciekawością okolicy, szczególnie zwracając uwagę na tutejszą florę. Nie umiała odpowiedzieć dlaczego, ale miała wrażenie, że to nie jest miejsce, do którego winna przynależeć. Jej umyśle kryły się inne widoki, krajobrazy, bliskie jej sercu, a nie te, które znajdowały się przed jej oczami.
Pod koniec dnia, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, oczom Lucy ukazała się skromna chatka stojąca przy spokojnie płynące rzeczce, tuż obok granicy lasu. Dach miała wyłożony strzechą, a ściany zostały zrobione z solidnego drewna. Przybliżyła się i dłonią dotknęła powierzchni chatki, przeczuwając, że to koniec wędrówki.
Rin Ko uśmiechnął się ciepło, rozłożył ręce i oświadczył:
— To nasz nowy dom.
Lucy popatrzyła na niego pytająco.
Mężczyzna oparł się rękoma o drzwi. Kilkukrotnie postukał palcami o kawał drewna, po czym gwałtownie zwrócił się do Lucy:
— Rozumiem! — Przeczesał palcami złote włosy, które gęsto przylegały mu do mokrego czoła. — Wiem, że jesteś z innego kontynentu i dostałaś się do nas za sprawą Wiedźmy Wymiarów. Nic nie pamiętasz, choć kojarzysz wszystko, a przede wszystkim nasza mowę. Nie wiedziałem, że rozdają teraz takie prezenty u tej przeklętej kobiety — mruknął pod nosem. — Ale wracając — kontynuował — jak już mówiłem, twoje życie było zagrożone. Ja natomiast troszkę naraziłem się ojcu, nawet bardzo — dodał ciszej — nie byłem zbyt dobrym dzieckiem, więc na ten moment mnie wydziedziczył. Wiedźma Wymiarów obiecała przywrócić mnie do rodziny, jeśli pomogę ci. A ja, na Trójkę Wielkich Bogów, nie wiem, co mam zrobić.
Złapał się za głowę. Plecami oparł się o drzwi, po czym wsunął się po nich, siadając przed progiem domu. Zaśmiał się nieznacznie, lecz złudna radość trwała jedynie moment. Zaraz obróciła się w rozpacz.
Z zamkniętych oczu poleciały łzy, spływając po jasnych jak słońce policzkach. Lucy złapał się za pierś, czując nieprzyjemny ucisk w sercu. Nie umiała odezwać się, choć pragnęła w końcu wydusić z siebie choćby jedno słowo.
Podeszła do Rin Ko, położyła dłoń na jego ramieniu i poklepała go delikatnie po plecach. Tylko w ten sposób potrafiła pocieszyć mężczyznę.
— Jesteś całkiem miła — odezwał się w końcu Rin Ko. — Może wiesz, jak mogę ci pomóc?
Lucy zastanowiła się.
Nie znała jednoznacznej odpowiedzi, choć kilka pomysłów błądziło po jej myślach. Większość z nich nie mogła posiadać nawet miana pomysłów, aczkolwiek nadal liczyła, że któryś z nich okaże się trafny.
Wzrokiem krążyła po miejscu, którym teraz miała nazywać domem. Nie pojmowała, dlaczego się tu znalazła. Wielu rzeczy nie pojmowała…. Poszła z obcym mężczyzną, zaufała mu, a teraz jeszcze oddała się mu pod opiekę. Dziwnie się z tym czuła, ale może to było mylne wrażenie?
Nagle ujrzała dwa miecze, schowane w pozłacanych pochwach. Nieświadomie sięgnęła po jedno z ostrzy, zaciskając dłoń na rączce miecza. Wyjęła go i natychmiast odczuła ciężkość broni — nie była w stanie jej całkowicie unieść. Kraniec miecza spoczywał na ziemi, a Lucy, jakby się nie starała, nie umiała podnieść go na wysokość choćby kostki u nóg.
Nagle doszedł do niej cichy śmiech.
Rin Ko zaśmiał się pod nosem, nadal nie podnosząc głowy. W końcu jednak sam wstał, zabierając od Lucy miecz.
— Może o to właśnie chodziło Wiedźmie Wymiarów — szepnął. — Może właśnie mam nauczyć cię walki i odzyskać utracony honor poprzez walkę. Jednak… — Zamilknął.
Lucy złapała go dłońmi za policzki i skierowała jego twarz prosto na swoją. Kiwnęła kilkukrotnie głową, zgadzając się na jego pomysł. Może i odzyskała złudną nadzieję, ale czuła, że to jedyny sposób na to, by przeżyć te ciężkie chwile. Docierało do dziewczyny, że pragnie być silna. Jej ciało, umysł i serce połączyły się w pełnej zgodności. Miała wrażenie, że od zawsze marzyła o tej sile, o możliwości samodzielnej walki i braku zmartwienia o to, że ktoś będzie musiał ją bronić.
— Nie będzie łatwo! — ostrzegł ją mężczyzna. — Naprawdę nie będzie łatwo! — Po tych słowach Rin Ko odwrócił się i wszedł do domku.
Wewnątrz panowała duchota i smród. Martwe zwierze, najprawdopodobniej wiewiórka, leżała na środku domostwa, a na jednym z łóżek wciąż spoczywało kilka myszy. Rin Ko podszedł do zwierząt, które rozjuszyły się i próbowały uciec. Złapał jednak kilka z nich, skręcił im karki i zjadł jeszcze ciepłe na oczach Lucy.
Dziewczyna cofnęła się, krzywiąc się i czując, że zbiera jej się na wymioty.
— Chcesz? — spytał, kierując jedno ze zwierzątek w stronę Lucy.
Ta pokręciła jednak energicznie głową, kategorycznie odpuszczając próbowanie smakołyka.
Rin Ko uśmiechnął się ciepło, siadając na już wyczyszczonym łóżku. Posłanie znajdowało się blisko paleniska, z którego wciąż ktoś nie zebrał popiołu. Stół częściowo powyżerały termity, więc podejrzewał, że będzie musiał w najbliższym czasie go naprawić. Zobaczył takie dwa wiadra i kilka niestłuczonych talerzy w kącie. I nic więcej.
Zrezygnowany położył się, w końcu czując ogarniające go zmęczenie. Nie lubił pieszych ucieczek. Zdecydowanie preferował lot w jego prawdziwej formie, lecz tym razem nie było to możliwe.
Raptownie podniósł się i zaczął zdejmować z siebie pozłacaną zbroję, od tradycyjnego pasa jego rodziny, aż po same buty. Lucy odwróciła się zawstydzona, nie wiedząc, co powinna począć w tej sytuacji.
— Możesz się patrzeć, mi to nie przeszkadza…
Przełknęła głośno ślinę, jeszcze bardziej się czerwieniąc.
W końcu zdecydowała się spojrzeć na Rin Ko, który pozostał jedynie w samych spodniach. Mimo że nie był tak samo przystojny jak Ro Han, którego zdążyła poznać, nadal pozostawał niezwykle kuszący i… piękny.
— Jak chcesz, możesz się rozebrać — powiedział nagle. — Smoki nie gwałcą kobiet, musimy je zdobyć poprzez ich zgodę, więc się nie martw.
Lucy zamarła. Rin Ko tylko rozłożył ręce w zrezygnowaniu.
— Naprawdę nie będzie ci wygodnie w tym spać, a musisz odpocząć. Jutro z samego rana nazbieram opału i coś upoluję, ty z kolei trochę tu posprzątasz.
Zawstydzona dziewczyna niewielkimi kroczkami podeszła do niego i wskazała palcem na jego posłanie. Nieznacznie podniósł powieki w ogromnym zdziwieniu, lecz Lucy nie zdążyła uchwycić nawet fragment jego oczu.
— Chcesz ze mną spać? — spytał Rin Ko.
Odparła kiwnięciem.
Tej pierwszej nocy bała się pozostać sama w łożu. Przynajmniej raz pragnęła czuć ciepło drugo człowieka, zasnąć bez najmniejsze obawy i, przede wszystkim, poczuć dotyk Rin Ko.
— Proszę bardzo! — Wskazał na posłanie.
Lucy zrzuciła się pierwszą warstwę sukni, pozostając jedynie w cienki, białym materiale, który przepasany był w jej talii. Chłód dotarł do jej ciała. Sutki stanęły jej z zimna, a na powierzchni skóry pojawiła się gęsia skórka. Zaraz jednak Rin Ko przybliżył ją do siebie, oddając jej ciepło ze swojego ciała.
— Przyjemne?

Jeszcze mocniej wtuliła się w jego tors. Oboje położyli się, nadal nie odsuwając się od siebie, po czym zasnęli, nie pamiętając nawet, kiedy to uczynili.

1 komentarz:

  1. Kolejny romans?! XDD Lucy się zrobiła rozrywkowa!
    Nie, a tak na serio, to ciekawie się zapowiada.

    OdpowiedzUsuń

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)