24 lipca 2017

Rozdział 62

— Za co? — spytała podejrzliwie. — To ja powinnam cię przeprosić.
Wbił wzrok w palenisko.
— Praktycznie porwałem cię do tego miejsca, codziennie ćwiczysz do granic wytrzymałości, a ja nic nie robię — wyjaśnił.
— Nie mów tak. — Zamilkła na moment, przyglądając się zaniepokojonemu Rin Ko. — Z jakiegoś powodu też z tobą wtedy poszłam. A pragnę się uczyć. W końcu chcę być silna, by nikt nie musiał się o mnie troszczyć.
Zaśmiał się.
— Żartujesz? Ja zawsze już będę się o ciebie troszczyć. Powiedziałem już, jesteś moją siostrą!
— W takim razie, braciszku, opiekuj się mną jak należy.
— Dobrze.
Wstał z siedziska i podszedł do swojego łóżka. Schyli się, wyjął coś spod posłania i rzucił dziewczynie. Lucy pochwyciła pakunek, wypuszczając z ręki łyżkę. Zupa rozchlapała się po jej sukni, jednak nie przejmowała się nią, gdyż w środku prezentu znajdowała się nowa lniana koszula, para spodni i butów. Wewnątrz znalazła również kilka pasem materiału, które mogła wykorzystać jako bandaże.
— Dzisiaj polowanie zajęło mi troszkę dłużej… — oświadczył.
Odłożyła na moment wszystkie rzeczy.
— Czy to polowanie dotyczyło ludzi? — spytała cicho. Podejrzewała, jaką może uzyskać odpowiedź, ale nie bała się jej.
— Może. — Podrapał się po głowie. — Tak, masz rację, ale natury nie oszukam.
— Nie ma problemu, trochę rozumiem.
Rin Ko odetchnął z ulgą.
Chwycił kawałek podpłomyka i zjadł go za jednym razem.
Lucy podejrzliwie łyżką wymieszała zupę, wyjmując z niej kawałek mięsna. Uniosła ją na wysokość oczu, czekając.
— To królik — wyjaśnił Rin Ko.
— Cieszę się.
Dokończyła posiłek w spokoju.
Po kolacji przebrała się w nowe ubranie i położyła się wraz z Rin Ko na jednym łóżku, z drugiego robiąc komodę z niskim stolikiem. Przybliżyła ucho do klatki piersiowej mężczyzny, nasłuchując głośnego bicia serca, które tak bardzo ją uspokajało.
— A wiesz, co jeszcze dostałem od tych miłych panów? — przerwał ciszę.
— Co?
— Krótki miecz, idealny dla ciebie. Lekki, ale dobrze wyważony i naostrzony. Właściciel dbał o niego.
— A więc jutro zaczynam naukę?
— Jeśli tylko zechcesz…
 — Myślisz, że dam radę? — zapytała ciszej, czując, że powoli opadają jej powieki. — Czy dam radę sprostać wyzwaniu?
— Oczywiście! — oświadczył o drobinę za głośno. — Do tej pory ani razu mnie nie zawiodłaś. — Pogładził ją po włosach.
— Dziękuję, naprawdę dziękuję…

Następnego ranka Rin Ko wstał skoro świt, postanawiając uzupełnić zapasy opału i mięsa na zimę. Zbliżały się chłodne wieczory, które zwiastowały nadejście jesieni. Póki miał okazję pragnął zdobyć potrzebne pożywienie, wiedząc, że w najbliższym czasie poświęci się treningowi z Lucy — a przynajmniej taką miał nadzieję.
Kiedy skończył, wrócił do ich domku, zauważając, że przydałoby się go trochę obłożyć dodatkową warstwą gałęzi, by ograniczyć dopływ chłodu do środka. Rzucił upolowaną sarnę przed dom, po czym usiadł na niewielkiej ławeczce, którą zrobił kilka dni wcześniej. Rozłożył się na niej, rozkoszując się przyjemnymi promieniami słońca. W pewnym momencie ogarnął go nieprzyjemny chłód; zrozumiał, że Lucy stanęła przed nim.
— I jak? — spytała.
Zaskoczony dokładnie jej się przyjrzał, ale dopiero po chwili zauważył, że włosy dziewczyny są znacznie krótsze niż przedtem. Wstał i dotknął o końcówek, które były nierówno ścięte.
— Pomyślałam, że tak będzie mi wygodniej — wyjaśniła.
— Wygodniej może i tak, ale co ze mną?
— Tobie raczej niż nie ubyło. — Zdziwiła się.
— Lubiłem cię w długich.
— A teraz?
— No nadal kocham, ale wolałem dłuższe. — Zakłopotany roztrzepał włosy. — Idę po miecz.
Wszedł do ich domu.
Lucy zbliżyła się do rzeczki, by przemyć twarz. Zebrała trochę wody w dłoniach, przybliżając ją ku sobie. W marnym odbiciu ujrzała własną twarz, która była jej tak obca. Nie znała siebie, dawnych przyjaciół czy nawet rodziny. Nie umiała wybaczyć sobie, że mimo upływu czasu, nadal nic sobie nie przypominała.
Rozsunęła dłonie. Woda opadła na jej kolana, a nieprzyjemny chłód przeszedł jej po kościach. Wstała, biorąc do ręki miecz, który Rin Ko odebrał przypadkowym podróżnym. Lżejszy i lepiej trzymający się w dłoni stanowił idealnego kompana dla Lucy, ale ta wciąż miała wyrzuty sumienia. Nie potrafiła wybaczyć Rin Ko za to, że jego natura wzięła górę.
— Lucy! — usłyszała wołanie.
Odwróciła się.
Rin Ko przyjął pozycję, wystawiając jedną z nóg przed drugą, trochę zginając ją w kolanie. Jeden ze swych mieczy chwycił w obie dłonie, po czym wskazał dziewczynie, by uczyniła tak samo. Stanęła przed nim, próbując dokładnie odwzorować pozycję.
— Na polu walki nie będziesz miała czasu się ustawiać — podkreślił. — Musisz od razu przejść do ataku. Na początek nauczę cię, jak poruszać się mieczem; sprawić, by ten stał się z tobą jednością. Upuścisz miecz — to twój koniec.
Kiwnęła na znak zgody.
Niespodziewanie Rin Ko uniósł miecz, gwałtownie go opuszczając w stronę dziewczyny. Ta uczyniła krok w tył, w ostatniej chwili unikając ciosu. Mężczyzna pokręcił w zawodzie głową.
— Musisz stawić czoła przeciwnikowi.
— To mój pierwszy raz! — przypomniała.
— I oby nie ostatni!
Ponownie przyjęła pozycję, tym razem będąc przygotowana na atak Rin Ko. Jednak ku jej zaskoczeniu, uderzenie padło z prawego boku. Nieświadomie zasłoniła się mieczem, lecz siła ciosu sprawiła, iż straciła równowagę. Zachwiała się, upadając na lewą stronę.
— Nigdy nie wiesz, skąd zaatakuje przeciwnik. W ferworze walki jest jeszcze gorzej, gdyż ktoś może próbować zabić cię z kilku stron. Musisz obserwować i reagować! — Podniósł ją. — Jeszcze raz, patrz na mnie.
Lucy miała ochotę rzucić kilka nieprzyjemnych słów w stronę przyjaciela, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Powtarzała sobie, że bez tego treningu nic nie osiągnie. Dlatego podniosła się. Stanęła. Patrzyła. I czekała.
Lżejszy, ale na pewno nie delikatny, cios padł od góry, lecąc prosto na głowę dziewczyny. Przychyliła miecz, osłaniając się przed atakiem. W ostatniej chwili Rin Ko zatrzymał się i posłał Lucy ciepły uśmiech.
Uderzył po raz kolejny, lecz stanowczo dużo lżej, jakby pierwsze próby miały przygotować Lucy na najgorsze. Z prawej, z lewej, niżej, wyżej, z zaskoczenia… Wszystkie kombinacje po kolei przechodziły przez wir nieustannych ćwiczeń, które powoli wykańczały Lucy. Z początku trwały tylko kilka minut, by zrobić chwilę przerwy i kontynuować. I tak cały dzień, codziennie, aż przez miesiąc, by dotrzeć do pierwszych przymrozków…
Chłód na zewnątrz stawał się nieprzyjemny dla ciała, ale mimo to Lucy stała na zewnątrz w samej koszuli i spodniach, które dostała od Rin Ko jeszcze latem. Wykonała obrót i przecięła powietrze w miejscu, w którym jeszcze niedawno stał mężczyzna. Ten zaszedł ją od tyłu, lecz obróciła miecz i odepchnęła cios, po czym odskoczyła i zadała cios. Celowała prosto w głowę, lecz Rin Ko pochylił się nad ziemią i wymierzył mieczem w brzuch dziewczyny. Zatrzymał się w ostatniej chwili, nie raniąc jej.
Zasapana Lucy upadła na zaszronioną trawę, śmiejąc się najlepsze. Zaraz potem Rin Ko położył się obok niej, łapiąc ją za dłoń. Złożył na skórze dziewczynie delikatny pocałunek.
— Robisz postępy — podsumował Rin Ko. — Parę miesięcy zrobiło swoje.
— To dzięki tobie. — Podniosła się i spojrzała na mężczyznę. — Ale jeszcze nigdy nie opowiedziałeś mi o sobie.
— No bo…

— Nie „no bo”, tylko mów — rozkazała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)