—
Za co? — spytała podejrzliwie. — To ja powinnam cię przeprosić.
Wbił
wzrok w palenisko.
—
Praktycznie porwałem cię do tego miejsca, codziennie ćwiczysz do granic
wytrzymałości, a ja nic nie robię — wyjaśnił.
—
Nie mów tak. — Zamilkła na moment, przyglądając się zaniepokojonemu Rin Ko. — Z
jakiegoś powodu też z tobą wtedy poszłam. A pragnę się uczyć. W końcu chcę być
silna, by nikt nie musiał się o mnie troszczyć.
Zaśmiał
się.
—
Żartujesz? Ja zawsze już będę się o ciebie troszczyć. Powiedziałem już, jesteś
moją siostrą!
—
W takim razie, braciszku, opiekuj się mną jak należy.
—
Dobrze.
Wstał
z siedziska i podszedł do swojego łóżka. Schyli się, wyjął coś spod posłania i
rzucił dziewczynie. Lucy pochwyciła pakunek, wypuszczając z ręki łyżkę. Zupa
rozchlapała się po jej sukni, jednak nie przejmowała się nią, gdyż w środku
prezentu znajdowała się nowa lniana koszula, para spodni i butów. Wewnątrz
znalazła również kilka pasem materiału, które mogła wykorzystać jako bandaże.
—
Dzisiaj polowanie zajęło mi troszkę dłużej… — oświadczył.
Odłożyła
na moment wszystkie rzeczy.
—
Czy to polowanie dotyczyło ludzi? — spytała cicho. Podejrzewała, jaką może uzyskać
odpowiedź, ale nie bała się jej.
—
Może. — Podrapał się po głowie. — Tak, masz rację, ale natury nie oszukam.
—
Nie ma problemu, trochę rozumiem.
Rin
Ko odetchnął z ulgą.
Chwycił
kawałek podpłomyka i zjadł go za jednym razem.
Lucy
podejrzliwie łyżką wymieszała zupę, wyjmując z niej kawałek mięsna. Uniosła ją
na wysokość oczu, czekając.
—
To królik — wyjaśnił Rin Ko.
—
Cieszę się.
Dokończyła
posiłek w spokoju.
Po
kolacji przebrała się w nowe ubranie i położyła się wraz z Rin Ko na jednym
łóżku, z drugiego robiąc komodę z niskim stolikiem. Przybliżyła ucho do klatki
piersiowej mężczyzny, nasłuchując głośnego bicia serca, które tak bardzo ją
uspokajało.
—
A wiesz, co jeszcze dostałem od tych miłych panów? — przerwał ciszę.
—
Co?
—
Krótki miecz, idealny dla ciebie. Lekki, ale dobrze wyważony i naostrzony.
Właściciel dbał o niego.
—
A więc jutro zaczynam naukę?
—
Jeśli tylko zechcesz…
— Myślisz, że dam radę? — zapytała ciszej,
czując, że powoli opadają jej powieki. — Czy dam radę sprostać wyzwaniu?
—
Oczywiście! — oświadczył o drobinę za głośno. — Do tej pory ani razu mnie nie
zawiodłaś. — Pogładził ją po włosach.
—
Dziękuję, naprawdę dziękuję…
Następnego
ranka Rin Ko wstał skoro świt, postanawiając uzupełnić zapasy opału i mięsa na
zimę. Zbliżały się chłodne wieczory, które zwiastowały nadejście jesieni. Póki
miał okazję pragnął zdobyć potrzebne pożywienie, wiedząc, że w najbliższym
czasie poświęci się treningowi z Lucy — a przynajmniej taką miał nadzieję.
Kiedy
skończył, wrócił do ich domku, zauważając, że przydałoby się go trochę obłożyć
dodatkową warstwą gałęzi, by ograniczyć dopływ chłodu do środka. Rzucił
upolowaną sarnę przed dom, po czym usiadł na niewielkiej ławeczce, którą zrobił
kilka dni wcześniej. Rozłożył się na niej, rozkoszując się przyjemnymi
promieniami słońca. W pewnym momencie ogarnął go nieprzyjemny chłód; zrozumiał,
że Lucy stanęła przed nim.
—
I jak? — spytała.
Zaskoczony
dokładnie jej się przyjrzał, ale dopiero po chwili zauważył, że włosy
dziewczyny są znacznie krótsze niż przedtem. Wstał i dotknął o końcówek, które
były nierówno ścięte.
—
Pomyślałam, że tak będzie mi wygodniej — wyjaśniła.
—
Wygodniej może i tak, ale co ze mną?
—
Tobie raczej niż nie ubyło. — Zdziwiła się.
—
Lubiłem cię w długich.
—
A teraz?
—
No nadal kocham, ale wolałem dłuższe. — Zakłopotany roztrzepał włosy. — Idę po
miecz.
Wszedł
do ich domu.
Lucy
zbliżyła się do rzeczki, by przemyć twarz. Zebrała trochę wody w dłoniach,
przybliżając ją ku sobie. W marnym odbiciu ujrzała własną twarz, która była jej
tak obca. Nie znała siebie, dawnych przyjaciół czy nawet rodziny. Nie umiała
wybaczyć sobie, że mimo upływu czasu, nadal nic sobie nie przypominała.
Rozsunęła
dłonie. Woda opadła na jej kolana, a nieprzyjemny chłód przeszedł jej po
kościach. Wstała, biorąc do ręki miecz, który Rin Ko odebrał przypadkowym
podróżnym. Lżejszy i lepiej trzymający się w dłoni stanowił idealnego kompana
dla Lucy, ale ta wciąż miała wyrzuty sumienia. Nie potrafiła wybaczyć Rin Ko za
to, że jego natura wzięła górę.
—
Lucy! — usłyszała wołanie.
Odwróciła
się.
Rin
Ko przyjął pozycję, wystawiając jedną z nóg przed drugą, trochę zginając ją w
kolanie. Jeden ze swych mieczy chwycił w obie dłonie, po czym wskazał
dziewczynie, by uczyniła tak samo. Stanęła przed nim, próbując dokładnie
odwzorować pozycję.
—
Na polu walki nie będziesz miała czasu się ustawiać — podkreślił. — Musisz od
razu przejść do ataku. Na początek nauczę cię, jak poruszać się mieczem;
sprawić, by ten stał się z tobą jednością. Upuścisz miecz — to twój koniec.
Kiwnęła
na znak zgody.
Niespodziewanie
Rin Ko uniósł miecz, gwałtownie go opuszczając w stronę dziewczyny. Ta uczyniła
krok w tył, w ostatniej chwili unikając ciosu. Mężczyzna pokręcił w zawodzie
głową.
—
Musisz stawić czoła przeciwnikowi.
—
To mój pierwszy raz! — przypomniała.
—
I oby nie ostatni!
Ponownie
przyjęła pozycję, tym razem będąc przygotowana na atak Rin Ko. Jednak ku jej
zaskoczeniu, uderzenie padło z prawego boku. Nieświadomie zasłoniła się
mieczem, lecz siła ciosu sprawiła, iż straciła równowagę. Zachwiała się,
upadając na lewą stronę.
—
Nigdy nie wiesz, skąd zaatakuje przeciwnik. W ferworze walki jest jeszcze
gorzej, gdyż ktoś może próbować zabić cię z kilku stron. Musisz obserwować i
reagować! — Podniósł ją. — Jeszcze raz, patrz na mnie.
Lucy
miała ochotę rzucić kilka nieprzyjemnych słów w stronę przyjaciela, ale w
ostatniej chwili powstrzymała się. Powtarzała sobie, że bez tego treningu nic
nie osiągnie. Dlatego podniosła się. Stanęła. Patrzyła. I czekała.
Lżejszy,
ale na pewno nie delikatny, cios padł od góry, lecąc prosto na głowę
dziewczyny. Przychyliła miecz, osłaniając się przed atakiem. W ostatniej chwili
Rin Ko zatrzymał się i posłał Lucy ciepły uśmiech.
Uderzył
po raz kolejny, lecz stanowczo dużo lżej, jakby pierwsze próby miały
przygotować Lucy na najgorsze. Z prawej, z lewej, niżej, wyżej, z zaskoczenia…
Wszystkie kombinacje po kolei przechodziły przez wir nieustannych ćwiczeń,
które powoli wykańczały Lucy. Z początku trwały tylko kilka minut, by zrobić
chwilę przerwy i kontynuować. I tak cały dzień, codziennie, aż przez miesiąc,
by dotrzeć do pierwszych przymrozków…
Chłód
na zewnątrz stawał się nieprzyjemny dla ciała, ale mimo to Lucy stała na
zewnątrz w samej koszuli i spodniach, które dostała od Rin Ko jeszcze latem.
Wykonała obrót i przecięła powietrze w miejscu, w którym jeszcze niedawno stał
mężczyzna. Ten zaszedł ją od tyłu, lecz obróciła miecz i odepchnęła cios, po
czym odskoczyła i zadała cios. Celowała prosto w głowę, lecz Rin Ko pochylił
się nad ziemią i wymierzył mieczem w brzuch dziewczyny. Zatrzymał się w
ostatniej chwili, nie raniąc jej.
Zasapana
Lucy upadła na zaszronioną trawę, śmiejąc się najlepsze. Zaraz potem Rin Ko
położył się obok niej, łapiąc ją za dłoń. Złożył na skórze dziewczynie
delikatny pocałunek.
—
Robisz postępy — podsumował Rin Ko. — Parę miesięcy zrobiło swoje.
—
To dzięki tobie. — Podniosła się i spojrzała na mężczyznę. — Ale jeszcze nigdy
nie opowiedziałeś mi o sobie.
—
No bo…
—
Nie „no bo”, tylko mów — rozkazała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)