Przetarł
twarz z potu i zaczął:
—
Jak już wspominałem, jestem pierworodnym Króla Smoków Światła. Oczywiście mam
wielu braci, ale żaden z nich nie jest z tej samej matki. Wiesz, jak mój tatuś
ma prawie sto konkubin, to mógł się postarać o potomstwo. Ale wracając —
odchrząknął — według odwiecznego prawa, to zawsze pierworodny wszystko
dziedziczy, włącznie z tytułem „króla smoków”. I mi przypadł ten zaszczyt. Nie
chcę cię okłamywać, przez wiele lat, w zasadzie przez całe tysiąc lat mojego
życia, byłem trochę rozpuszczonym dzieckiem. Łagodnym, cichym, który lubił
bardziej spotykać się przy dobrym winie z kobietami, aniżeli walczyć w imię
najdroższego ojca i króla. To doprowadziło do tego, że w pewnym momencie nie
umiałem zaspokoić wymagań i pragnień ojca. Pięć lat temu byliśmy przeciwko
zjednoczeniu się z Królem Smoków, Ri Hanem. Jednak przesądzić o tym miała
bardzo ważna bitwa, którą… — zamilknął. — To wszystko moja wina.
Łzy
spłynęły po twarzy Rin Ko. Złapał się za głowę rękoma, nie chcąc dłużej mówiąc
o wydarzeniach sprzed pięciu lat. Trzymał prawdę z dala od siebie przez te parę
lat, może w nadziei, że wstyd minie, a wybaczenie przyjdzie samo. Jednak teraz
Rin Ko zdawał sobie sprawę, że jest to niemożliwe.
—
Przez to, że byłem za bardzo lekkomyślny i nieodpowiedzialny, doprowadziłem do
porażki ojca, a tym samym do jego przegranej — dokończył.
—
Przecież…
—
Wiem! — przerwał jej. — To moja wina. Gdybym tylko wtedy posłuchał ojca i
zablokował z prawej strony wojska, jak mi nakazał, dziś dalej żyłbym
szczęśliwie w pałacu.
—
RIN KO! — wrzasnęła Lucy, przybliżając swoją twarz do jego. — To nie jest twoja
wina. Popełniłeś błąd, ale ojciec nie wyrzeka się pierworodnego za coś takiego.
Przegrana jest również częścią życia.
Złapał
ją za dłonie i odsunął ją od siebie.
—
Ale ta przegrana kosztowała więcej aniżeli mogłoby ci się zdawać, Lucy.
—
To zwróć swój honor.
—
Taki mam zamiar — zgodził się. — Na wiosnę zaczną się nowe walki i wtedy
zapiszemy się na jedną z bitew. Podejrzewam, że król smoków zechce zaatakować
królestwo lodu.
Uśmiechnęła
się.
—
Będzie zimno? — spytała.
—
Nie inaczej.
—
Będzie brutalnie?
—
Zgadza się.
—
Przeżyjemy?
Zawahał
się.
—
Nie mogę tego obiecać — odpowiedział w końcu.
—
W takim razie idę z tobą — postanowiła.
Lucy
podniosła się, dopiero teraz zaczynając odczuwać chłód panujący na zewnątrz.
Otuliła się rękoma. Z jej ust buchnęła para, która dała jej dobitnie do
zrozumienia, że musi wracać do środka. Rin Ko rozpalił w palenisku i oboje
siedli przy nim, próbując się rozgrzać. Nałożyli na siebie koce, blisko siebie
siadając. Ręce trzymali ze sobą splecione, a sama Lucy miała położoną głowę na
ramieniu Rin Ko.
Patrzyła
na tańczące płomyki, które ponownie jej przypomniały o imieniu — tak bliskim i
tak dalekim zarazem. „Natsu” — tak brzmiało. Czasem podczas snu, a innym razem
gdy po prostu ćwiczyła z Rin Ko wypowiadała to imię, licząc, że jego sens nagle
objawi się przed nią i zrozumie, dlaczego ją tak dręczy. Jednak teraz nie
chciała się tym przejmować. Wolała siedzieć w ciepłych objęciach człowieka,
którego nadal praktycznie nie znała, ale z jakiegoś powodu kochała z całego
serca.
Kolejne
dni przyniosły chłody, których żadne z nich nie mogło się spodziewać. Ponowne
polowanie Rin Ko nie przyniosło żadnych skutków, gdyż zwierzyna zmarła i
została pochowana pod warstwą grubego śniegu. Gdyby nie napatoczenie się
przypadkowych zbirów, nie zdobyliby grubszych ubrań i dodatkowych zapasów.
Lucy
siedziała w domostwie, rozdzielając zapasy, które ukryli pod dawnym drugim
łóżkiem. Wiedziała, że jeśli mrozy utrzymają się dłużej niż przewidzieli, nie
starczy im pożywienia do końca. Nie pochlebiała sposobu Rin Ko na zdobywanie
żywności i ubrań, ale w tych okolicznościach nie narzekała.
Po
kilku tygodniach sytuacja trochę się uspokoiła i najbliższa rzeczka zaczęła
dostarczać wody. Ryby ponownie spłynęły z gór, wędrując pod grubą warstwą lodu.
Życie w najbliżej wsi ponownie nabrało rytmu, a szczególnie wtedy, kiedy
przedstawicie króla przybył z ogłoszeniem o zbliżającej się wojnie Królestwem
Lodu.
Rin
Ko zaniepokoiła tak wczesna informacja o wyprawie. Poinformował o niej Lucy,
ostrzegając, że zła decyzja może skazać ich tylko na niepotrzebną śmierć.
Aczkolwiek dziewczyna twardo trzymała się swojego postanowienia, twierdząc, że
nie mogą tak dłużej żyć.
Nic
więcej nie powiedział.
Prawie
tydzień przed samym terminem, w którym miała się zebrać nowa grupa tysiącznika
Li Kata, Lucy i Rin Ko napadli na obozowisko rzezimieszków. Terroryzowali oni
okolicznych podróżników, zbierając dobra w górskiej wsi, którą stworzyli
własnymi rękoma. Lucy, gdyby nie okoliczności, nie odważyłaby się na taką
decyzję, ale tym razem nie mogła odpuścić. W nocy razem z Rin ko zaczaili się i
zabili wszystkich członków bandy, ogołacając ich z broni, jedzenia i ubrań. Z
obrzydzeniem Lucy patrzyła na pozostawiane przez nich zwłoki. Nie tego chciała,
ale nic nie umiała na to poradzić. Szli na wojnę i potrzebowali odpowiedniego
ekwipunku, a szczególnie ona sama. Nie mogła dłużej pozostawiać tę kwestię
przyjacielowi, sądząc, że wykpi się od poczucia winy i odpowiedzialności. Krew
miała spłynąć po jej rękach, a nie czuła różnicy między zabijaniem zwierzęcia i
człowieka. Pozbywała się na krótki moment emocji, jakby one całkowicie nie
istniały i tylko potem dziwiła się, dlaczego tak bardzo się zmienia.
—
Przepraszam — powiedział Rin Ko, kiedy szykowali się do ruszenia na wyprawę.
Lucy
przepasała się w talii szerokim pasem z metalu, który utrzymywał jej lnianą
koszulę. Piersi ściągnęła materiałem, a włosy zebrała w kilka niewielkich
warkoczyków. Spodnie były na nią stanowczo za duże, ale w końcu złapała je i
przywiązała do koszuli, tak by nie spadały. Buty trochę miały luzu, ale
wcisnęła w nie kilka zużytych pasm z sukni.
—
Za co mnie przepraszasz? — spytała, łapiąc za długi, cienki miecz, który
zabrała bandytce.
—
Za to…
—
Nie martw się — przerwała. — Musiałam w końcu zabić, przecież nie będę całe
życie polegała tylko na twoim mieczu.
—
Wiem, ale mimo wszystko…
—
Nie przejmuj się! — krzyknęła, uderzając rękoma o blat.
Chwyciła
skórzane rękawice i zaciągnęła je na zabandażowane ręce. Włożyła miecz do pochwy
za pas, kiwając do Rin Ko, że jest gotowa. Mężczyzna mógł tylko pozwolić jej
wyjść z ich wspólnego domu. Nie zostawiali w nim nic cennego — oprócz
bezcennych wspomnieć. Podejrzewali, że nawet jeśli wrócą z bitwy, przeniosą się
do innego, lepszego miejsca, na które zasługiwali.
Lucy
złapała Rin Ko za rękę. Dłoń drżała jej, gdy zatrzymali się w progu, choć wyraz
jej twarzy się nie zmienił. Dusiła w sobie wszystkie uczucia, ale nadal
potrzebowała wsparcia przyjaciela.
Rin
Ko uśmiechnął się ciepło, odwzajemniając uścisk. Jakiego wsparcia Lucy by nie
oczekiwała, on był gotów spełnić każde jej żądanie. Czuł, że Lucy czeka na
pomoc z jego strony i nie miał zamiaru jej go bronić.
Przybliżył
ją do siebie i szepnął jej do ucha:
—
Kocham cię.
Uniosła
głowę, spoglądając mu prosto na powieki, których nie otworzył ani razu, od
kiedy się poznali.
—
Ja ciebie też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)