24 lipca 2017

Rozdział 63

Przetarł twarz z potu i zaczął:
— Jak już wspominałem, jestem pierworodnym Króla Smoków Światła. Oczywiście mam wielu braci, ale żaden z nich nie jest z tej samej matki. Wiesz, jak mój tatuś ma prawie sto konkubin, to mógł się postarać o potomstwo. Ale wracając — odchrząknął — według odwiecznego prawa, to zawsze pierworodny wszystko dziedziczy, włącznie z tytułem „króla smoków”. I mi przypadł ten zaszczyt. Nie chcę cię okłamywać, przez wiele lat, w zasadzie przez całe tysiąc lat mojego życia, byłem trochę rozpuszczonym dzieckiem. Łagodnym, cichym, który lubił bardziej spotykać się przy dobrym winie z kobietami, aniżeli walczyć w imię najdroższego ojca i króla. To doprowadziło do tego, że w pewnym momencie nie umiałem zaspokoić wymagań i pragnień ojca. Pięć lat temu byliśmy przeciwko zjednoczeniu się z Królem Smoków, Ri Hanem. Jednak przesądzić o tym miała bardzo ważna bitwa, którą… — zamilknął. — To wszystko moja wina.
Łzy spłynęły po twarzy Rin Ko. Złapał się za głowę rękoma, nie chcąc dłużej mówiąc o wydarzeniach sprzed pięciu lat. Trzymał prawdę z dala od siebie przez te parę lat, może w nadziei, że wstyd minie, a wybaczenie przyjdzie samo. Jednak teraz Rin Ko zdawał sobie sprawę, że jest to niemożliwe.
— Przez to, że byłem za bardzo lekkomyślny i nieodpowiedzialny, doprowadziłem do porażki ojca, a tym samym do jego przegranej — dokończył.
— Przecież…
— Wiem! — przerwał jej. — To moja wina. Gdybym tylko wtedy posłuchał ojca i zablokował z prawej strony wojska, jak mi nakazał, dziś dalej żyłbym szczęśliwie w pałacu.
— RIN KO! — wrzasnęła Lucy, przybliżając swoją twarz do jego. — To nie jest twoja wina. Popełniłeś błąd, ale ojciec nie wyrzeka się pierworodnego za coś takiego. Przegrana jest również częścią życia.
Złapał ją za dłonie i odsunął ją od siebie.
— Ale ta przegrana kosztowała więcej aniżeli mogłoby ci się zdawać, Lucy.
— To zwróć swój honor.
— Taki mam zamiar — zgodził się. — Na wiosnę zaczną się nowe walki i wtedy zapiszemy się na jedną z bitew. Podejrzewam, że król smoków zechce zaatakować królestwo lodu.
Uśmiechnęła się.
— Będzie zimno? — spytała.
— Nie inaczej.
— Będzie brutalnie?
— Zgadza się.
— Przeżyjemy?
Zawahał się.
— Nie mogę tego obiecać — odpowiedział w końcu.
— W takim razie idę z tobą — postanowiła.
Lucy podniosła się, dopiero teraz zaczynając odczuwać chłód panujący na zewnątrz. Otuliła się rękoma. Z jej ust buchnęła para, która dała jej dobitnie do zrozumienia, że musi wracać do środka. Rin Ko rozpalił w palenisku i oboje siedli przy nim, próbując się rozgrzać. Nałożyli na siebie koce, blisko siebie siadając. Ręce trzymali ze sobą splecione, a sama Lucy miała położoną głowę na ramieniu Rin Ko.
Patrzyła na tańczące płomyki, które ponownie jej przypomniały o imieniu — tak bliskim i tak dalekim zarazem. „Natsu” — tak brzmiało. Czasem podczas snu, a innym razem gdy po prostu ćwiczyła z Rin Ko wypowiadała to imię, licząc, że jego sens nagle objawi się przed nią i zrozumie, dlaczego ją tak dręczy. Jednak teraz nie chciała się tym przejmować. Wolała siedzieć w ciepłych objęciach człowieka, którego nadal praktycznie nie znała, ale z jakiegoś powodu kochała z całego serca.
Kolejne dni przyniosły chłody, których żadne z nich nie mogło się spodziewać. Ponowne polowanie Rin Ko nie przyniosło żadnych skutków, gdyż zwierzyna zmarła i została pochowana pod warstwą grubego śniegu. Gdyby nie napatoczenie się przypadkowych zbirów, nie zdobyliby grubszych ubrań i dodatkowych zapasów.
Lucy siedziała w domostwie, rozdzielając zapasy, które ukryli pod dawnym drugim łóżkiem. Wiedziała, że jeśli mrozy utrzymają się dłużej niż przewidzieli, nie starczy im pożywienia do końca. Nie pochlebiała sposobu Rin Ko na zdobywanie żywności i ubrań, ale w tych okolicznościach nie narzekała.
Po kilku tygodniach sytuacja trochę się uspokoiła i najbliższa rzeczka zaczęła dostarczać wody. Ryby ponownie spłynęły z gór, wędrując pod grubą warstwą lodu. Życie w najbliżej wsi ponownie nabrało rytmu, a szczególnie wtedy, kiedy przedstawicie króla przybył z ogłoszeniem o zbliżającej się wojnie Królestwem Lodu.
Rin Ko zaniepokoiła tak wczesna informacja o wyprawie. Poinformował o niej Lucy, ostrzegając, że zła decyzja może skazać ich tylko na niepotrzebną śmierć. Aczkolwiek dziewczyna twardo trzymała się swojego postanowienia, twierdząc, że nie mogą tak dłużej żyć.
Nic więcej nie powiedział.
Prawie tydzień przed samym terminem, w którym miała się zebrać nowa grupa tysiącznika Li Kata, Lucy i Rin Ko napadli na obozowisko rzezimieszków. Terroryzowali oni okolicznych podróżników, zbierając dobra w górskiej wsi, którą stworzyli własnymi rękoma. Lucy, gdyby nie okoliczności, nie odważyłaby się na taką decyzję, ale tym razem nie mogła odpuścić. W nocy razem z Rin ko zaczaili się i zabili wszystkich członków bandy, ogołacając ich z broni, jedzenia i ubrań. Z obrzydzeniem Lucy patrzyła na pozostawiane przez nich zwłoki. Nie tego chciała, ale nic nie umiała na to poradzić. Szli na wojnę i potrzebowali odpowiedniego ekwipunku, a szczególnie ona sama. Nie mogła dłużej pozostawiać tę kwestię przyjacielowi, sądząc, że wykpi się od poczucia winy i odpowiedzialności. Krew miała spłynąć po jej rękach, a nie czuła różnicy między zabijaniem zwierzęcia i człowieka. Pozbywała się na krótki moment emocji, jakby one całkowicie nie istniały i tylko potem dziwiła się, dlaczego tak bardzo się zmienia.
— Przepraszam — powiedział Rin Ko, kiedy szykowali się do ruszenia na wyprawę.
Lucy przepasała się w talii szerokim pasem z metalu, który utrzymywał jej lnianą koszulę. Piersi ściągnęła materiałem, a włosy zebrała w kilka niewielkich warkoczyków. Spodnie były na nią stanowczo za duże, ale w końcu złapała je i przywiązała do koszuli, tak by nie spadały. Buty trochę miały luzu, ale wcisnęła w nie kilka zużytych pasm z sukni.
— Za co mnie przepraszasz? — spytała, łapiąc za długi, cienki miecz, który zabrała bandytce.
— Za to…
— Nie martw się — przerwała. — Musiałam w końcu zabić, przecież nie będę całe życie polegała tylko na twoim mieczu.
— Wiem, ale mimo wszystko…
— Nie przejmuj się! — krzyknęła, uderzając rękoma o blat.
Chwyciła skórzane rękawice i zaciągnęła je na zabandażowane ręce. Włożyła miecz do pochwy za pas, kiwając do Rin Ko, że jest gotowa. Mężczyzna mógł tylko pozwolić jej wyjść z ich wspólnego domu. Nie zostawiali w nim nic cennego — oprócz bezcennych wspomnieć. Podejrzewali, że nawet jeśli wrócą z bitwy, przeniosą się do innego, lepszego miejsca, na które zasługiwali.
Lucy złapała Rin Ko za rękę. Dłoń drżała jej, gdy zatrzymali się w progu, choć wyraz jej twarzy się nie zmienił. Dusiła w sobie wszystkie uczucia, ale nadal potrzebowała wsparcia przyjaciela.
Rin Ko uśmiechnął się ciepło, odwzajemniając uścisk. Jakiego wsparcia Lucy by nie oczekiwała, on był gotów spełnić każde jej żądanie. Czuł, że Lucy czeka na pomoc z jego strony i nie miał zamiaru jej go bronić.
Przybliżył ją do siebie i szepnął jej do ucha:
— Kocham cię.
Uniosła głowę, spoglądając mu prosto na powieki, których nie otworzył ani razu, od kiedy się poznali.

— Ja ciebie też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)