Wędrówka
na miejsce spotkania grupy tysiącznika trwała krócej niż się spodziewali. Droga
została wyczyszczona z bandytów, a przydrożne gospody świadczyły chętnie usługi
podróżnym. Choć Rin ko i Lucy nie posiadali wiele pieniędzy — tylko tyle, ile
udało im się ukraść od bandytów — mogli liczyć na porządny wypoczynek i
jedzenie. Na problemy napotkali dopiero w samym obozie, gdzie z dystansem
została przyjęta kobieta.
Lucy
już na samym początku dostrzegła jedynie trzy kobiety—wojowniczki, które
czyściły swoje bronie na samym krańcu obozu. Jedna z nich posługiwała się
włócznią, a pozostałe łukami; Lucy jako jedyna nosiła miecz. Kobiety popatrzyły
z zaciekawieniem na nią, machając w jej kierunku, by dołączyła do nich.
Niepewnie podeszła do nich, nie zostawiając za sobą Rin Ko.
Usiadła
przy ognisku i przedstawiła się:
—
Lucy.
—
Dziwne imię — odezwała się najniższa wojowniczka, nie odrywając wzroku od
polerowanej włóczni. — Ka Ren. To Min Ta — wskazała na brunetkę — i Ki Ham — na
najstarszą z grupy. — A ten za tobą to strażnik czy pan? — zapytała grzecznie.
—
To… przyjaciel — wyjaśniła Lucy, choć nie była pewna, czy może zdradzić imię
niedoszłego księcia.
—
Rin Ko — powiedział niespodziewanie mężczyzna.
W
obozie nastało tajemnicze milczenie. Kobiety popatrzyły na siebie ze
zdziwieniem, a mężczyźni splunęli do ogniska, odpędzając złe duchy.
—
Nie powinieneś tu przebywać, panie — ostrzegła go Ki Ham, chyląc przed nim
czoło.
—
Przestań! — rozkazał jej natychmiast Rin Ko. — Jaki ze mnie pan? Teraz jestem
zwykłym wojownikiem, który pragnie zdobyć chwałę i sławę!
Rozłożył
ręce i obwieścił swą decyzję wszystkim zebranym. Część z żołnierzy splunęła na
niego, mierząc broniami w jego kierunku, lecz niektórzy z nich zamilkli,
chowając się gdzieś w mrokach obozu.
Rin
Ko wyprostował się i wyjął oba miecze, szykując się do najgorszego. Nie martwił
się jednak na zapas, gdyż zaraz połowa wojowników zrezygnowała, wkładając
bronie z powrotem do pochew. Pozostali nieliczni, pragnący zawieruchy przed
samą bitwą.
—
Zostawcie siły na przeciwnika! Może w każdej chwili zaatakować, a wy będziecie
próbować naparzać się z synem króla smoków? — przypomniała Ka Ren.
Fuknęli
i niechętnie, ale posłuchali się kobiety. W obozie znów zapanował spokój.
—
Dziękujemy — odezwała się w końcu Lucy. — Nie chcemy kłopotów.
—
On — wskazała na Rin Ko — skazał się na kłopoty, przychodząc tutaj. Jednak
przyda się teraz każdy sprawny wojownik. Jak sądzisz? Mamy szansę wygrać?
Wzruszył
ramionami, kręcąc głową.
—
Nie mam pojęcia — odpowiedział lakonicznie.
—
Generałem ma być Król Smoków Cienia…
Ponownie
w obozie nastało milczenie.
Rin
Ko odsunął się od ogniska, potykając o samotnie leżącą włócznię. Upadł na
plecy, lecz zaraz podniósł się. Nikt z zebranych nie zaśmiał się czy nie
przypomniał mu tego potknięcia. Wszyscy patrzyli się w skupieniu, czekając na
dalsze wyjaśnienia ze strony kobiety, które nie nastąpiły.
—
O co chodzi? — zapytała nieświadoma niczego Lucy.
Wtedy
dopiero zrozumiał, że w tym całym zawirowaniu zapomniał opowiedzieć jej o
reszcie smoczych królów. Jako zwykli piechurzy podlegali tylko tysiącznikowi,
więc istniało małe prawdopodobieństwo, że spotkają kogoś wyżej postawionego —
teraz już nie miał co do tego pewności.
—
Król Smoków Cienia to jeden z najgroźniejszych królów, który z własnej woli
przystąpił do przymierza, choć mógł nas znieść z powierzchni ziemi — powiedział
niepewnie Rin Ko. — To samotnik, mimo że ma prawie tysiąc konkubin żadnej
jeszcze nie zaspokoił i nie słyszało się, by wciął do swej komnaty jakąkolwiek
kobietę. Często mówią na niego „Ciemność”, gdyż włada każdym cieniem i widzi
to, czego inni nie są w stanie dostrzec…
Obóz
zwinęli następnego dnia, kiedy przyszły rozkazy ze stolicy. Lucy i Rin Ko
zabrali swoje rzeczy, których nawet dobrze nie zdążyli rozpakować. Wędrowali
wraz z trzema kobietami, które poznali poprzedniego dnia, choć wiedzieli, że
ich drogi rozejdą się zaraz po samej walce.
Kierowali
się ku królestwu lodu od strony gór Hei, które oddzielały Zjednoczone Królestwo
od reszty. Śnieg nadal zalegał na drodze wojowników, sięgając im po same
kostki. Nikt nie pojmował decyzji generała, który zdecydował tak wcześnie
ruszyć na wojnę. Chodziły plotki po dywizji tysiącznika, iż jest spowodowane
osobistymi porachunkami króla, aczkolwiek nikt nie mógł tego potwierdzić.
Lucy
i Rin Ko nie przejmowali się takimi kwestiami. Liczył się dla nich sam fakt, że
wkrótce stoczą bitwę niedaleko granicy; choć nikt nie mógł być pewien tego, czy
przypadkiem wojska nie zaatakują ich jeszcze na terenach samego Króla Smoków
Cienia.
—
Jak myślisz, jaką strategię przyjmie król? — spytała pewnego dnia, gdy szli
przez okoliczną wioskę.
—
Hm. — Zastanowił się przed chwilę. — Król Smoków Cienia nie boi się wyzwań, ale
ta wymaga precyzji. Roztopy jeszcze nie przyszły, a nikt z nas nie jest
przyzwyczajony do walki na śniegu, w przeciwieństwie do wojowników z krain
lodu. Chyba że do tego czasu przyjdą cieplejsze dni. Nie wiem, Lucy. To
naprawdę dziwna walka. Podejrzewam, ze sam król nie stanie na czele, tylko
będzie czekał. Nie zdecyduje się również na bezpośrednią walkę. Najlepiej
będzie zaatakować od dwóch frontów i część wojsk wysłać na tyły wroga, by ich
zaskoczyć.
—
Rozumiem.
Rin
Ko westchnął, podejrzewając, że Lucy zaczyna niepotrzebnie się zamartwiać. Z
jednej strony nie dziwił jej się; była to jej pierwsza walka. On sam jeszcze
pamiętał, gdy po raz pierwszy stanął naprzeciw przeciwnika. Jednak w
przeciwieństwie do niej, sztuka walki stanowiła dla niego niemal całe życie. Od
maleńkości uczył się trzymać miecz, zabijać, tworzyć plany strategiczne,
rozpoznawać tereny i, w końcu, przewodzić wojskami. W jego naturze leżała
walka, ale mimo to raz przegrał.
—
ATAKAJĄ, ATAKUJĄ! Przegrupować się! — zabrzmiał rozkaz niosący się echem przez
cały dywizjon tysiącznika.
Nastał
jeden, wielki chaos. Wojownicy rzucili się jeden na drugiego, starając się
ogarnąć zaistniałe rozproszenie, ale nikt nie umiał zapanować nad ludźmi, nawet
sam tysiącznik.
—
SPOKÓJ, TO ROZKAZ! — wrzeszczał, ale bezskutecznie.
Lucy,
Rin Ko i trzy kobiety stanęły jak najdalej od szalejącego tłumu, szukając
wyjścia z niebezpiecznej sytuacji. Śmierć w bitwie oznaczała chwałę, ale pod
stopami własnych sprzymierzeńców? Hańba na całe pokolenia.
Nagle
nastała cisza.
Rin
Ko i Lucy w zdumienia spojrzeli w kierunku, w którym skierowały się wzroki
wszystkich wojowników.
Mężczyzna
odziany w czarny jak sam cień strój, siedzący na tak samo ciemnym koniu wspiął
się na niewielkie wzniesienie. Zdjął z głowy hełm, ukazując niezwykle
przystojną, młodą twarz, która natychmiast sprawiła, że policzki Lucy zapaliły
się czerwienią.
—
Nie dajmy się pokonać przez strach — mówił delikatnym głosem, uśmiechając się
łagodnie. — Dzisiaj czekają na nas wrogowie, w których zatopimy swe miecze,
strzały i włócznie. Ustawcie się i nie dajcie się pokonać, gdyż jutro
przybędzie do nas bezsprzecznie zwycięstwo!
Lucy
nie umiała znaleźć innego słowa niż „piękny”. Mężczyzna o twarzy tak
delikatniej i niegroźnej, a jednak nazywany wielkim królem smoków, bezlitosnym
i okrutnym. Nie widziała w tej twarzy nawet skrawka brutalności, o której tak słyszała,
nawet od Rin Ko. Biło od niego ciepło, ale i chłodny mrok. Zbroja nie wydawała
się kryć tak przystojnego młodzieńca, a jednak taka była prawda.
Gdy
schodził ze wzniesienia, na krótki moment zatrzymał się i spojrzał w kierunku
Lucy. Serce dziewczyny mocniej zabiło, gdy zrozumiała, że te czarne jak noc
oczy patrzą tylko na nią. Wzdrygnęła się, ale i podnieciła. Gdyby została z nim
sam na sam, z tą nieprzeniknioną ciemnością, nie wahałaby oddać się mu.
—
Lucy? — Z zamyślenia wyrwał ją Rin Ko.
—
Co?
—
On patrzył na ciebie…
—
Wiem — powiedziała, drżąc. — Ale teraz musimy wypełnić rozkaz, potem o tym
pogadamy!
Ruszyli
za wszystkimi żołnierzami, którzy jak jeden mąż stanęli na polu walki, czekając
na ostateczny rozkaz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)