Rin
Ko natychmiast chwycił za miecz i rzucił go Lucy. Ta pochwyciła przedmiot,
przyjmując odpowiednią pozycję. Mężczyzna uzbroił się i zaatakował jako
pierwszy. Obroniła się, zaraz wykonując kontratak. Jeszcze parę miesięcy temu
Lucy nie uwierzyłaby w to, że umiałaby walczyć niemal jak prawdziwy wojownik.
Wciąż popełniała błędy, które kosztowały ją kolejne rany, tak jak w przypadku
pierwszej bitwy. Mimo to nie poddawała się. Z dnia na dzień widziała rezultaty
swojej ciężkiej pracy. Wraz z upływem czasu nawet Rin Ko zdawał się na poważnie
brać ich walki, nie oszczędzając dziewczyny w niczym.
—
A znasz może, kochanie, legendę o bogach? — spytał niespodziewanie Rin Ko
podczas jednego z treningów.
—
Ja nic nie pamiętam, chyba jeszcze coś takiego kojarzysz?
—
No tak. — Kiwnął głową, lecz nagle musiał się uchylić przed nieprzewidywalnym
ciosem Lucy. — Dobrze — pochwalił ją. — A wracając do bogów, według legend nasz
świat stworzyli trzej bogowie.
—
A mówisz mi to, bo…
—…
masz wiedzieć — odpowiedział stanowczo. — Trzej bogowie zstąpili na ziemię,
kiedy zostali zrzuceni ze swych tronów. Ich ciała nie mogły istnieć w naszym
świecie, więc odrodzili się pod postacią ludzi i tak, aż po nasz dzień wędrują
po tym świecie, szukając swojego rodzeństwa i zemsty.
—
Jak romantycznie. — Zaśmiała się. — Nikomu nie życzę…
—
Książę Rin Ko?! — rozległo się nagłe wołanie.
Przyjaciele
zamarli.
Pod
sam dom podszedł wysłannik królewski z opieczętowanym listem. Oddał honory
księciu, pod czym podał mu list z pieczęcią jego ojca. Usiadł na drewnianej
ławce, zaczytując się w słowach, które chciał mu przekazać ojciec i król. Po
kilku minutach wstał i zwrócił się do wysłannika:
—
Dziękuję za wiadomość. Poinformuj króla, że się zjawię.
—
Tak jest! — odparł, po czym odszedł do konia i odjechał.
—
Co się stało? — zapytała od razu zaniepokojona Lucy. — Co chce od ciebie
ojciec?
—
To… Skomplikowane — rzekł.
—
Skomplikowane? — Chwyciła go za koszulę i przyciągnęła do siebie. — Proszę,
wyjaśnij mi znaczenie tego słowa!
—
Lucy… — Próbował wymigać się od odpowiedzi.
—
Co Lucy?! — wrzasnęła.
—
Ojciec chce mnie przywrócić na stanowisko następcy tronu, jeśli wezmę udział w
jego wyprawie przeciwko Królowi Smoków Ognia! — wykrzyczał na jednym wydechu.
—
A co w tym złego?
Położyła
dłoń na jego ramieniu.
—
Nic. — Rin Ko oparł się o wejście od domu. — Po prostu to nowe życie naprawdę
przypadło mi do gustu. Lubię je i ciebie, więc nie wiem, czy chcę wracać.
Westchnęła.
—
Nie będę decydowała za ciebie, ale wiedz, że jakiej decyzji nie podejmiesz, to
w końcu i tak pozostaniesz pierworodnym króla smoków, to się nigdy nie zmieni,
Rin Ko.
—
Może i masz rację, ale… — Zamilkł. — Przecież wiedziałem, że w końcu tatuś
przypomni sobie, że ma syna. Prawa nie zmienisz, a raczej żaden z moich
braciszków nie zechce mnie zabić.
Nastało
chwilowe milczenie.
—
Hej — Lucy szturchnęła Rin Ko w ramię — nie jest tak źle.
—
Prawda. — Zaśmiał się. — Chyba i tak nie mam wyboru, skoro się już zgodziłem.
—
Szybko podjąłeś decyzję.
—
Wiem, ale ty chyba też chcesz iść.
Zastanowiła
się przez moment i odpowiedziała:
—
Raczej tak.
—
W takim razie dalej kontynuujemy naszą przygodę — podsumował Rin Ko.
—
Przygodę z zabijaniem?
—
Nie inaczej, kochanie.
Wybuchli
śmiechem, lecz zaraz przestali i powrócili do ćwiczeń.
Nazajutrz
zaczęli przygotowywać się do wędrówki do odległej krainy. Zostawili za sobą
dom, tak samo pusty, jak wtedy gdy go zastali, czując, że ponownie odchodzą już
na zawsze.
Gdy
dotarli do lasu, zatrzymali się niedaleko jaskini, w której Rin Ko nakazał Lucy
poczekać. Dziewczyna zgodziła się.
Usiadła
na niewielkim kamieniu, a następnie wpatrzyła się w Rin Ko, który nagle zmienił
swą postać w smoczą. Gwałtownie podniosła się, gdy spłynął na nią ciepły blask.
Smok uśmiechnął się i wystawił łapę przed grotę, by Lucy mogła na niego wejść.
Dziewczyna
uśmiechnęła się, ostrożnie chodząc po smoczej łapie. Rin Ko podniósł ją i
położył wraz z przedmiotami na swoim grzbiecie. Usiadła najwygodniej jak tylko
potrafiła zaciskając uda na ciele smoka. Złapała się za wystającą łopatkę, lecz
zaraz grube, złote pasma oplotły się wokół jej ciała.
—
Mówiłam już, że jesteś piękny? — wykrzyczała.
Smok
odpowiedział ryknięciem.
Lucy
przytuliła się do Rin Ko, wiedząc, że wkrótce ten wzbije się w powietrze — nie
myliła się. Chwilę później skrzydła poruszyły się w jednym rytmie, zaczynając
wznosić się nad lasem. Coraz wyżej i wyżej, piękniej i niebezpieczniej, ale
Lucy wiedziała, że Rin Ko za nic w świecie nie pozwoli jej spaść.
Obrócił
się we właściwym kierunku i z prędkością światła ruszył w stronę wojska. Siła
powietrza sprawiała, iż kilkukrotnie Lucy, w obawie o swoje życie, jeszcze
mocniej wtuliła się w ogromne cielsko Rin Ko. Jednak w pewnym momencie
zrozumiała, że nic jej nie grozi. Odsunęła się trochę od pleców smoka,
zaczynając z pierwszego lotu na podniebnej bestii. Pędził tak szybko… Nie znał
żadnych granic. Przemierzał tereny, których przejście wymagałoby poświęcenia
kilku tygodni. Sami natomiast dotarli prawie na miejsce w ciągu kilku godzin.
Zatrzymali
się w na polanie, na której Rin Ko ponownie przybrał ludzką formę. Wyraźnie
zmęczony oparł na niską trawę, zostając pochwycony w delikatne objęcia Lucy.
Dziewczyna podniosła go, choć sam starał się wspomóc ją w trudach. Przeszli
kawałek i zatrzymali się na spadku, z którego ujrzeli całe obozowisko.
—
To tutaj? — spytała Lucy, widząc z tej odległości największy namiot w całym
obozie.
—
Tak — odparł Rin Ko. — I pewnie już znalazłaś mojego tatusia.
—
Tak mi się zdaje. Zostawisz mnie tutaj?
Rin
Ko stanął o własnych siłach, dając znać Lucy, że teraz już sobie poradzi.
—
Nie, Lucy — odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie.
—
Słucham? — Nie ukrywała zdziwienia.
—
Idziesz ze mną, przecież muszę przedstawić tacie siostrę — wyjaśnił niewinnie.
Złapał
Lucy za ręki pociągnął ją za sobą. Kiedy tylko weszli do obozu rozległy się
szepty i nieprzyjemne uwagi rzucane w stronę księcia. Jednak sam Rin Ko nie
przejmował się nimi, a przynajmniej tego nie okazywał. Przede wszystkim teraz
pragnął dotrzeć do ojca i odbyć z nim poważną rozmowę.
—
A więc powrócił słabeusz! — rzucił jeden z żołnierzy.
—
Masz na myśli kobitkę czy księcia — zażartował drugi.
—
Zamknąć się! — rozbrzmiał ryk bestii.
Nastało
całkowite milczenie.
Z
namiotu wyszedł mężczyzna wyższy od Lucy niemal dwukrotnie. Mięśnie oplatały
całe jego ciało. Twarz miał srogą, pośniętą krótkim zarostem. Włosy nadal
mieniły się kolorem czystego złota, choć wąsy już dawno poznały kolor siwizny.
Ubrany był w pełną zbroję, a w ręce trzymał glewię.
—
Miło, że zdecydowałeś się wrócić z kobietą, którą porwałeś — oświadczył król.
—
Lucy, to jest mój tata. Tato, to jest Lucy — przedstawił dziewczynę Rin Ko. — I
tak, tato, wróciłem i to z kobietą, którą porwałem.
—
Miło mi — powiedziała Lucy, zachowując zadziwiający spokój.
—
A więc miała imię. — Zaśmiał się. — Mów mi generale Ren Pa.
—
Tak jest, generale! — zwróciła się z należnymi honorariami.
—
Tato, Lucy jest moją nową siostrą — odparł niespodziewanie Rin Ko. — I chcę
przy wszystkich powiedzieć, że zamierzam zwrócić mój honor, dlatego walczę jako
setnik. Tato, ja…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)