Lucy
otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, kiedy przypomniała sobie, jak ogromne
znaczenie ma dla smoków słowo „starożytny”. Ich cała kultura, zwyczaje i prawa
opierały się na tym, co ich przodkowie pozostawili po sobie. Czcią otaczano
poległych w Wielkiej Bitwie, która rozpoczęła się okrągłe tysiąc lat temu,
dziesiątkując potężną rasę.
Oniemiała.
Skoro
ktoś nazwał smoka „starożytnym”, musiało to oznaczać, że stojący przed nią
przedstawiciel gatunku był jednym z najstarszych i najpotężniejszych władców,
którzy przeżyli wszystkie wojny, kataklizmy i inne nieszczęście.
Nie
wierzyła w zaszczyt, które dostąpiła.
—
Wstań, dziecko — rozległ się głos w jej głowie.
Nikt
nie zareagował. Lucy zaczęła obawiać się, że rozkaz był skierowany do niej.
Niepewnie podniosła, wciąż jednak mając opuszczoną głowę ku ziemi.
Smok
zaśmiał się.
—
Moja siostra skonała przed twoim obliczem — rzekł Starożytny. — Weilora została
pobłogosławiona spokojną i szczęśliwą śmiercią. Ujrzała ciebie przed nieuchronnym
końcem, więc jestem wdzięczny, Lucy.
Nim
Lucy zdołała wydukać z siebie choć jedno słowo, szpony smoka zacisnęły się na
jej talii. Wrzasnęła. Serce zatrzymało się na moment, by później wybuchnąć w
piersi. Ekscytacja i strach wypełniły ją nigdy dotąd. Chłodny wiatr porywał jej
włosy we wszystkie strony. Choć pragnęła patrzeć oczami smoka, lecieli zbyt
szybko. Starożytny porwał ją w niebiosa, lecąc między górami Ha In, gdzie
leżały krainy, których widok był obcy nawet mieszkańcom kontynentu. Mgła otaczała
przestrzeń między kolejny wzniesieniami, pozwalając oczom śmiertelnika dostrzec
jedynie biały puch okalający lite skały.
Starożytny
skrzydłami zdmuchnął śnieg, zataczając pełne koło przez wylądowaniem w
głębokiej kotlinie. Ptaki odleciały z drzew wystraszone nagłym pojawieniem się
smoka, a zwierzyna spłoszyła się. Smok zionął ogniem, tworząc spalony krąg, na
którym usiadł. Wypuścił Lucy ze swoich szponów.
Dziewczyna
zachwiała się, po czym upadła na niezniszczoną część trawy.
Smok
okręcił się w miejscu, uderzając o znajdujące się w pobliżu skały. Pojedyncze
fragmenty opadły tuż obok Lucy. Zasłoniła się rękoma, jakby miało to coś jej
pomóc. Jednak już po chwili strach przeminął. Czysty podziw pięknem smoka wziął
górę nad wszystkimi emocjami i uczuciami, które wcześniej pochłaniały serce
Lucy. Podeszła do bestii, dotykając jej przepięknych, mieniących się w
promieniach słonecznych łuskach o kolorze wyblakłej czerwieni. Siwe włosy
opadały swobodnie z głowy Starożytnego, kołtuniąc się na końcach. Pysk miał
długi, zakończony dwoma kłami wystającymi z ust.
Wyglądał
inaczej niż Rin Ko, ale nadal był piękny i majestatyczny. Powodował zachwyt,
który nie mógł się równać z niczym innym na tym świecie.
—
Już się przyjrzałaś?
Lucy
odskoczyła.
—
Przepraszam. — Pochyliła nisko głowę. — Nie chciałam obrazić.
—
Nie obraziłaś, moja droga — odpowiedział, po czym westchnął ciężko, jakby ze
znużenia życiem. — Dawno już tu nikogo nie gościłem…
—
Przepraszam, o Starożytny — ponownie skłoniła się — ale mogę zapytać, dlaczego przyprowadziłeś
mnie na zakazane tereny?
—
Zakazane? — Prychnął. — Tysiąc lat temu istniał tu przepiękny pałac wielkiej
królowej smoków, niech bogowie mają w opiece jej duszę, panował urodzaj i
tętniło życie… A teraz są tu zakazane tereny? Pewnie Ro Han wydał taki rozkaz.
Zbyt bardzo mu się kojarzą z tamtą tragedią…
—
Przepraszam, ale…
—…
właśnie z tego powodu cię tutaj przyprowadziłem — odpowiedział, przerywając
Lucy. — Pokonałaś króla smoków ognia.
Kiwnęła.
—
Ach, tak. Wiedziałem, że w końcu to się stanie. Przepraszam, że wcześniej cię
nie zabrałem, ale jest już stary. Moje zmysły to nie to, co kiedyś. Poza tym w
ogonie mi już strzyka, a skrzydła zrobiły się takie wiotkie. — Oparł głowę o
wystającą skałę. — Od razu lepiej. Podejdź do tamtej groty. — Wskazał łapą na
wspomniane miejsce.
Lucy
zrobiła to, co jej nakazał. Stanęła naprzeciw wnęki, rozglądając się za czymś,
co mogłoby mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie bez powodu tu się znalazła.
Aczkolwiek nie dostrzegła niczego szczególnego.
—
Czego mam szukać? — spytała w końcu.
—
Powiedziałem, żebyś podeszła. Nie mówiłem nic o szukaniu. — Na pysku pojawił
się jakby uśmiech. — Młodzi zawsze pragnął czegoś szukać. A może po prostu
chciałem, żebyś stanęła w cieniu? Albo zrobiła coś dla zaspokojenia starczego
kaprysu?
Zagryzła
zęby, próbując powstrzymać od złośliwej uwagi.
—
A może powiesz mi, czego tak naprawdę szukałaś? Co chciałaś odnaleźć? — spytał
podejrzanie smok. — Przecież wszystko już znalazłaś.
—
Nie. — Pokręciła głową. — Nawet nie wiem, kim jestem. Skąd pochodzę, czy mam
jakąś rodzinę, przyjaciół, może jakieś dzieci, jaka byłam i co lubiłam? Nic nie
wiem…
—
Nie zawsze można odnaleźć to, czego się pragnie. Czasem samo musi do ciebie
przyjść.
—
W takim razie czego dzisiaj szukam? W tym momencie! — podkreśliła.
—
Najprawdopodobniej wyjaśnienia tego, co zdarzyło się na polu walki. Dlaczego
pokonałaś króla smoków?
Odwróciła
się. Starożytny miał rację. Cały czas ta kwestia zaprzątała jej głowę.
—
Ja nie mogę powiedzieć ci tego, co powinnaś usłyszeć od kogoś innego —
kontynuował — ale moja władza pozwala na odpowiedź, do której nawet nie znasz
pytania.
Szponem
wskazał na miejsce znajdujące się niedaleko jaskini. Krzaki przysłaniały litą
skałę, a gęsto narastająca roślinność całkowicie odbierała Lucy nadzieję, że
cokolwiek tam znajdzie. Jednak pomimo własnych wątpliwości, zaczęła odgarniać
wszystko, co stało jej na drodze „odnalezienia tego, czego nie szukała”. Miała
ochotę prychnął i poprosić o powrót do obozu. Smok wydawał się za stary na
myślenie. Podejrzewała, że stary umysł może płatać mu różne figle.
Westchnęła
cicho, tak by smok jej nie usłyszał.
Postanowiła
nadal szukać, choć oddałaby wszystko za gorącą kąpiel i nowe ubranie. Z
tułowia, z rany, którą zadał jej nieznany wojownik, wciąż leciała krew. Na całe
szczęście mogła dziękować bogom za to, że krwotok maleje.
Rozległ
się brzdęk.
Zamarła
niemal na kilka minut, po czym raptownie przyspieszyła przebieranie krzaków.
Nie zważała już na ostre gałęzie, chłód, zawstydzenie i niewygodę sięgania po
wszystko, co tylko znajdowało się poza jej zasięgiem. W końcu jej wysiłek się
opłacił. Dostrzegła zarys rękojeści miecza wbitego w ziemię. Obrastały go
pnącza i tajemniczego rośliny zakończone ostrymi szpikulcami, które
uniemożliwiały chwycenie za broń.
—
Czy mógłbyś spalić rośliny wokół? — poprosiła smoka, najgrzeczniej jak tylko
potrafiła.
—
Czyżbyś do tej pory nie nauczyła się, że aby coś zdobyć, osiągnąć, należy w to
włożyć cały wysiłek? Nic nie nabija się na miecz samo. Wtedy bitwy byłyby
strasznie nudne. — Zaśmiał się. — Złap i pociągnij — to rada ode mnie.
Zaczęła
coraz bardziej nienawidzić tego smoka.
Aczkolwiek
w tych okolicznościach nie pozostało jej nic innego jak tylko wyciągnąć miecz.
Spróbowała odgarnąć niewygodnie chwaściory, ale nabawiła się tylko kolejnych
zadrapań. W końcu odsunęła się, siadła na ziemi i zaczęła rozmyślać nad innymi
możliwościami. Najprościej byłoby to
spalić, zgodziła się ze sobą jednoznacznie, ale nie posiadała niczego, z
czego można by było wykrzesać ogień.
—
Może sama spróbujesz? — odezwał się
głos w jej głowie, pierwszy raz od jakiegoś czasu.
Smutnie
spojrzała na skałę. Czy naprawdę narodziła się pod znakiem ognia?
Rin
Ko uczył ją, że ogień to życie, niepohamowana i nieprzewidywalna energia, ale
także ciepło i miłość. Ogień daje i zabiera… „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” — mówił jej
niejednokrotnie. Nic, co symbolizowało żywioł, nie należało do niej.
—
Proszę, pomóż mi — szepnęła, licząc, że w ten sposób przysposobi sobie
przychylność ognia.
Ciepło
otuliło jej twarz. Cienie zaczęły tańczyć przed nią. Podniosła głowę, wbijając
z niedowierzaniem wzrok w gorejące ognisko, które pochłaniało nawet
najdrobniejsze liście. Ogień przybiegł do niej w postaci malutkiego królika,
wskazując na jej ramię.
W
pierwszej chwili zamierzyła się do strzepnięcia płomiennego zwierzęcia, ale nie
parzył jej. Niepewnie musnęła palcem do ciepłej, niemal kojącej powierzchni,
która przypominała futerko. Zanurzyła się w ogniu.
—
„Złap i pociągnij” — właśnie to powiedziałem — wtrącił się smok.
Lucy
już wiedziała, co miał na myśli.
Weszła
w ognisko, wyciągając rękę ku broni. Chwyciła ją za rękojeść i pociągnęła,
przyciągając miecz ku sobie. Czerwone ogniki odcisnęły na nim piętro,
pozostając czerwone jęzory na jego powierzchni. Długi, o cienkim ostrzu,
zakończonym ostrym szponem. Rękojeść była owinięta mocnym materiałem, który nie
ocierał tak bardzo trzymającej go dłoni.
Zamachnęła
się, przecinając powietrze. Z nienaturalną lekkością tańczyła wraz z
towarzyszem, zbliżając się powoli do smoka. Zatrzymała się, po czym siadła,
kładąc przez siebie zdobyty przedmiot.
—
Czy on należy teraz do mnie? — zapytała, drżąc. Nie miała pewności, czy
faktycznie wyciągnięcie miecza oznaczało jego przywłaszczenie.
—
On nie należy do nikogo — odpowiedział. — Cała ludzkość jest jego panem, ale
czy cała ludzkość powinna go dzierżyć? — Pokręcił pyskiem. — Nie. Pewnie
zostałby tutaj, ale po ma się kurzyć?
—
Ale czym on jest?
—
Przymierzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)