Lucy
stanęła półnaga przed smokiem powietrza, dając mu lepszy dostęp do poparzeń,
które zaczął dokładnie oglądać. Dotykał dłońmi czerwonych wybrzuszeń,
równocześnie przesyłając swoją energię na ciało dziewczyny. Muśnięcia wiatru
załaskotały ją. Zadrżała, lecz po chwili ogarnęło ją przyjemne ciepełko.
Położyła
się na stosie materiałów, które miały zastępować jej łóżko. Nie podobała jej
się ta pozycja. Henry niemal wisiał nad nią, dotykając ją tak, jak kochanek
pieści swoją ukochaną, a smok zdobywa swą kobietę. Dlatego zachowywała dystans
między nimi, choć nie było to takie proste. Henry faktycznie ją leczył. Gorączka
znikła, pieczenie już niemal ustało, a obrzydliwe rany zamieniały się w
przebarwione ślady.
Henry
gwałtownie odsunął się od Lucy. Zaczął błądzić wzrokiem gdzieś po namiocie,
policzki zarumieniły mu się, a sam wydawał się drżeć. Lucy podejrzewała, że
właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
—
Przepraszam za to… wszystko, ale musiałem w tej sposób wyleczyć — powiedział,
idąc w stronę wyjścia z namiotu.
—
Nic się nie stało. — Uśmiechnęła się. — Dziękuję za pomoc.
—
Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, Lucy — zatrzymał się na moment — ja
będę na twoje rozkazy. — Ukłonił się i wyszedł.
W
przejściu minął się z Rin Ko, który z niedowierzaniem spojrzał na odchodzącego
Henry’ego.
—
Kim on jest? — spytał od razu, podchodząc do Lucy i sprawdzając, czy wszystko z
nią w porządku.
—
Nie martw się — odparła, nakładając na siebie luźną, lnianą koszulę. — To mój
nowy medyk. Doktor Henry. — Zaśmiała się.
—
Kto?
—
No… Powiedział, że ma na imię Henry i…
—
Nie, nie, nie. — Rin Ko pokręcił głową. — Doktor?
—
No… Lekarz, medyk.
—
Rozumiem. — Pokiwał głową. — Chyba kojarzę to słowo, ale raczej jest używane na
innych kontynentach.
—
Naprawdę? On nie wydawał się zaskoczony, gdy tak go nazwałam — wyjaśniła.
—
Nieważne. Jak się czujesz?
Wzruszyła
ramionami.
—
Chyba dobrze — odpowiedziała w końcu. — Nowy przyjaciel wyleczył mnie trochę i
jestem gotowa do królowania! — zażartowała, choć spotkało się to z dezaprobatą
Rin Ko.
Mężczyzna
prychnął, odwracając się od Lucy plecami. Nie spodziewała się takiej reakcji
przyjaciela, ale może faktycznie Rin Ko miał ku temu jakieś powody. Odkąd tylko
wróciła z krainy Starożytnego nie rozmawiała o tym z nikim. Tylko Rin Ko nie
był zwykłym „kimś”.
Westchnęła.
—
Jeśli obraziłeś się za to, że nie opowiedziałam ci o przygodzie ze Starożytnym,
to wybacz, ale jakoś musiałam zająć się innymi sprawami! — Żachnęła się. — Nie
możesz ode mnie oczekiwać, że w takim momencie będę pamiętać przede wszystkim o
zaciekawieniu twojej ciekawości.
—
Tu nie o ciekawość chodzi! — krzyknął.
Lucy
odsunęła się od Rin Ko. Po raz pierwszy usłyszała, by podniósł on na nią tak
głos.
—
A co?! — odparła równie ostrym tonem.
—
O to, że podjęłaś decyzję o królowaniu beze mnie — wydusił z siebie i załamał
się. Wplótł palce we włosy, a głowę skierował ku podłożu. — Mogłaś opowiedzieć
jakąś bajeczkę.
—
Co? — spytała z niedowierzaniem. — Przecież sam mi jeszcze jakiś czasu mówiłeś,
bym wzięła odpowiedzialność, a potem oddała się pod rządy Króla Smoków. Teraz
mi pieprzysz, że jednak powinnam uczynić inaczej?
Rin
Ko uderzył pięścią we własne kolano.
—
Nie chodzi mi o samo przyjęcie tytułu, ale o to, co zrobiłaś. Gdzie się tak
nauczyłaś władać ogniem?
Łzy
spłynęły po policzkach Lucy. Może i kochała Rin Ko z całego serca, ale w tym
momencie nienawiść przykryła jej wszystkie uczucia.
—
Akurat ty powinieneś wiedzieć, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wyjdź! —
rozkazała.
—
Oj, przestań się zachowywać jak dziecko, siostro!
—
WYJDŹ! — krzyknęła jeszcze głośniej.
—
Nie możesz zostać tutaj sama!
—
Wyjdź! — syknęła ostro. — Rozkazuję ci jako Król Smoków Ognia.
Lucy
położyła się, przysuwając kolana do piersi. Nie chciała ani słyszeć, ani
widzieć, jak Rin Ko wychodzi. Jednak mimo jej woli, tak się nie stało.
Przerażający ryk nienawiści zagrzmiał, gdy mężczyzna rozsunął kotarę i stanął
naprzeciw smoków ognia.
Deszcz
zaczął dudnić o gruby materiał namiotu. W ciągu chwili zewsząd zebrała się
ciemność, która przyniosła ze sobą chłód i niepokój. Jęczące kapłanki ze
świątyni ognia zaczęły płakać donośnym głosem, tańcząc ze swymi skrzydłami
wokół rozpalonego ogniska, które chroniły własnym ciałem. Obraz tego rytuału
malował się w umyśle Lucy, choć sama się tam nie znajdowała. Nikt nie mógł.
Tajemne kroki pozostawiały na ziemi wypalone ślady, a niesione przez cztery
niewolnice ofiara zanosiła krzyki i błagania do swojego boga, błagając o
ratunek. Najstarsza z kapłanek zmieniła się w człowieka. Stanęła naga na środku
ogniska, pozwalając, by płomyki muskały jej zniekształcone ciało. Niewolnice
przywiązały do słupa ofiarę, lecz ogień nie strawił jej.
Kapłanka
wyszła z ogniska, wołając donośnym głosem: „Oto obiecana królowa narodziła się
ponownie z krwi zdrajczyni i nowego króla. Ogień znowu zatańczył, a wojna
nadejdzie w chwale smoczego ryku!”. Pozostałe kapłanki ryknęły, nagle kierując
swe paszcze ku ziemi.
Ofiara
zaczęła krzyczeć i wić się w agonii, gdy ogień zaczął dotykać jego ciała.
Tańczyła wraz z płomieniami. Skóra zaczęła przybierać kolor czystej czerwieni,
by potem zamienić się w czarny popiół i zedrzeć się z umierającego mężczyzny.
Ryki
smoków ognia zabrzmiały w uszach Lucy.
Obudziła
się, zauważając wciąż leżącego obok niej Rin Ko. Trzymał ją za rękę, choć ta
płonęła, nie zajmując jednak niczego więcej poza dłonią Lucy. Podniosła się i
szybko zlustrowała pomieszczenie. Wtedy usłyszała śpiew męczarni, którą
powtarzały za płonącym człowiekiem kapłanki. Ucichły, gdy ognisko zgasło.
Słupy
ognia pojawiły się przed namiotem Lucy, rozpraszając nieprzeniknioną ciemność.
Wyjrzała na zewnątrz. Cały obóz ognia pił do upadłego, zbierając się wokół
kilku ognisk, które nie zgasły mimo obfitego deszczu.
Kilka
języków ujrzało Lucy i podeszło do niej, zamieniając się w małą jaszczurkę.
Wzięła na ręce ogniste zwierzę, przytulając do siebie. Nie mogła pozwolić, by
mała istota przez nią zgasła.
Ryk
smoków ponownie rozniósł się po obozie. Co kilka chwil zanosiły się wołania na
cześć nowej królowej, które trochę wzruszyły ją. Zastanawiała się tylko, czy te
gromkie okrzyki oznaczały początek czy koniec jej panowania? Czy smoki
faktycznie uznały ją za swego króla, czy może radośnie śpiewały, gdyż wkrótce
znajdą nowego, silniejszego władcę?
Pogłaskała
jaszczurkę, która owinęła się jej wokół szyi. Ogień był z nią, a ona była
ogniem. Czy tego chciała, czy nie, została związania z ogniem silnymi więzami,
których nie dało się zerwać? Mogła bać się, czekać na swój własny koniec, lub
wyjść naprzeciw Rin Ko i wszystkim, w którzy w nią wątpili, by udowodnić, że
się mylą.
—
Natsu — szepnęła — ty też we mnie nie wierzyłeś, prawda?
Natsu otarł łzy wstydu i powrócił do porządkowania
przedmiotów, które Wiedźma Wymiarów uzyskała w zamian za życzenie; oczu Lucy,
własnego szalika, słoika z krwią i martwym płodem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)