20 stycznia 2018

Rozdział 77

— Dotarliśmy…
Lucy ściągnęła wodze, zatrzymując konia tuż przy skraju lasu. Oniemiała. Stolica z daleka nie przypominała już dłużej tej, którą widziała z najwyższego okna w pałacu króla. Wydawała się okazalsza, piękniejsza, choć już z tej odległości widziała, że za tymi cudownymi murami kryje się coś niebezpiecznego. Strach ścisnął jej serce. Czarne chmury zawisły nad murami. Zbierało się na burzę…
— Królowo, musimy już jechać — oświadczył jeden z ministrów, którzy jej towarzyszyli.

Musiała, ale nie chciała. Ile by oddala, aby tylko odwrócić się i popruć jak najdalej od tego miejsca? Znaleźć się wraz z Rin Ko w ich dawnym domu i zapomnieć o wszystkich troskach? Jednak obowiązek nakazywał jej nie wycofywać się.
— Zostawić wojsko. Niech poszczególni pięciotysięcznicy zaopiekują się swoimi oddziałami. Dwóch generałów ma pozostać i pilnować wojska. Reszta, za mną! — rozkazała.
— Tak jest, pani! — Minister z szacunkiem przyjął rozkaz.
Kiwnęła wdzięcznie, posyłając mężczyźnie przyjazny, ciepły uśmiech. Jej blizna zapiekła. Syknęła, dusząc w sobie ból. Henry, jadący między tysięcznikami, zauważył to. Popędził konia, podjeżdżając pod królową. Niechętnie go przyjęła. Słabość okazywana przy własnych ludziach, szczególnie tych nie posiadających wobec nie zaufania, nie należała do najmądrzejszych decyzji.
— Nic mi, po prostu dała o sobie znać — powiedziała do Henry’ego. — Odjedź, to rozkaz. I zostań tutaj, wraz z żołnierzami – dodała, czując, że lekarz chce wyruszyć razem z nią.
Zmieszał się, ale nie robił kłopotów. Wrócił na miejsce.
Lucy, po dostarczeniu rozkazów wszystkim żołnierzom, wyruszyła w stronę stolicy; w stronę miasta, z którego niemal siła została zabrana przez Rin Ko. Zadrżała. Widok wielkich, starych murów wzniesionych za czasów panowania pierwszej Królowej Smoków, przerażały ją. Mech porastał je ze wszystkich stron, bród kumulował się przy samej podstawie. Część kamieni już dawno została wymieniona; niektóre zaraz po Wielkim Rozłamie, inne za czasów Zapomnianych Wydarzeń.
— Rin Ko? — zwróciła się do przyjaciela. — Kim była pierwsza Królowa Smoków? — zapytała wątpliwie. Dlaczego w ogóle pytała?
— Słucham? — Zamilknął. Wbił zaskoczone spojrzenie w ukochaną siostrę. — Nie pamiętam, bym ci wspominał o Królowej Smoków.
— Nie?
Faktycznie, kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, nikt nigdy nawet nie wypowiedział tego tytułu.
Złapała się za podbródek, próbując przypomnieć sobie, gdzie o niej wcześniej słyszała. Kojarzyła tylko wróżbę Kapłanek Ognia, które obwieściły przybycie „obiecanej kobiecy”. Nic więcej.
— A możesz teraz cokolwiek powiedzieć? — zapytała przyjaciela. Znała go wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie jest chętny do rozmowy. Wahał się. Uciekał od nie wzrokiem, choć nadal pragnął jej coś wyjaśnić.
— Pierwsza Królowa Smoków zjednoczyła wszystkie narody za czasów przez rozłamem kontynentów — odezwał się jeden z ministrów. — Według legend potrafiła się posługiwać wszystkimi podstawowymi żywiołami. Była zdolna pokonać każdego. Swoją wiedzę i umiejętności wykorzystała, by napiętnować zdrajców i przynieść na świat pokój.
— Nieskutecznie — szepnęła Lucy.
— Zgadza się — kontynuował. — Po kilku latach, cudownych latach, doszło do okrutnego buntu, w którym oskarżono królową o paranie się ze złymi mocami. Mówiono, że jej oczy są przekleństwem. Popełniła samobójstwo, wbijając sobie własny miecz w ciało. Ten miecz wciąż jest wbity w skałę na zboczu Tysiąca Igieł.
— Nikt nie może go wyjąć?
— Nie. — Parsknął śmiechem. — Przez wiele lat królowie byli przekonani, że problem tkwi w naszej sile, ale ostatecznie doszliśmy do wniosku, że tylko prawdziwa Króla Smoków może go wyjąć.
— Prawdziwa Królowa Smoków? — powtórzyła, po czym zamyśliła się.
Kim lub czym była taka królowa? Ile musiała stworzyć, osiągnąć, aby nie tylko uzyskać ten tytuł, ale także szacunek słynnego miecza? I czy faktycznie dało się go wyjąć? Świat smoków z każdym dniem fascynował ją coraz bardziej. Tak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała. I tak wiele z nich pragnęła poznać.
— Lucy — zaczepił ją Rin Ko. — Rozumiem. Jesteś ciekawa, ale wiesz, o tym, że kto specjalnie stąpa po ogonie smoka, musi się liczyć z ryzykiem zjedzenia przez niego?
— Co? — odpowiedziała z o oburzeniem w głosie. — Myślisz, że biorę konia i lecę wyjmować jakiś miecz, bo jakaś legenda mnie zaciekawiła?
— No… — Zastanowił się. — Tak.
Uśmiechnął się krzywo. Nie ufaj jej, ale postanowił nie mieszać się dalej w sprawy Lucy. Znaleźli się wystarczająco blisko pałacu, by zacząć rozmyślać o poważniejszych sprawach.
Oboje byli świadomi, że ryzykowali wiele, że niemal stąpali po ogonie smoka. Z jakiegoś powodu Król Smoków przetrzymywał Lucy, a jej ucieczka wywołała poruszenie w królestwie. Nawet Eric wyrażał zainteresowanie jej osobą.
Burzowe chmury przykryły całkowicie niebo. Lucy zadrżała, czując natychmiastową różnicę temperatur. Wydobyła z siebie trochę ognia, ogrzewając odsłonięte części ciała. Blizna ponownie zapiekła ją. Tym razem jednak zdusiła w sobie cały ból skutecznie.
Obywatele stolicy wyszli na ulice. Chór okrzyków rozniósł echem przez główną ulicę. Morza kwiatów zalały wchodzących przez bramę wojowników. Lucy wypięła dumnie pierś. Potem zamarła wraz z mieszkańcami miasta.
— Nie mnie spodziewali się ujrzeć — szepnęła.
Dostrzegła rozczarowanie malujące się na twarzach ludzi, którzy spędzili cały dzień w oczekiwaniu na wielką wojowniczkę ognia. Dostali jedynie ją — mizerną, poparzoną i słabą Lucy. Opuściła wzrok. Po co patrzyła się na grzywę konia? Robiła z siebie jeszcze większe pośmiewisko niż do tej pory.
Ruszyła w milczeniu.
Ludzie ponownie rozpoczęli swoje wiwaty, widząc wielkich ministrów i generałów, którzy odznaczyli się w już w poprzednich bitwach. Żaden krzyk nie wydobył się na cześć Lucy.
— Nie denerwuj się, będzie dobrze — próbował pocieszyć ją Rin Ko.
Uśmiechnęła się nienaturalnie.
Nie mogło być dobrze. Dostrzegła w jednej z wież pokój, w którym była przetrzymywana. Wydawało jej się, że miało to miejsce tak niedawno… W rzeczywistości minęło ponad pół roku, a ona wciąż się nie zmieniła. Nadal bała się tego miejsca i Króla Smoków, którego zdążyła już poznać.
— Witaj z powrotem — usłyszała obok siebie czyjś głos.
Cień poruszył się, przemykając między tłumami, aż zatrzymał się w ciemnej uliczce. Z podłoża wyszedł Eric, radośnie machając ku Lucy. Ta nie odważyła się nawet do niego zamrugać.
Odwróciła, skupiając całą swą uwagę na pałacu.
Schody znajdowały się niemal przed nią. Zeskoczyła z konia i weszła na pierwszy stopień, zostawiając za sobą ministrów i Rin Ko. Chwilę później do niej dołączyli, kiedy zatrzymała się na początku drogi. Spoglądając w górę, widziała tylko niekończące się pasmo kolejnych stopni. Prowadziły one do komnaty królewskiej, w której to miało się odbyć spotkanie wszystkich smoczych królów z przymierza.
Dotknęła miecza i rozejrzała się. Żaden strażnik nie znajdował się w jej otoczeniu. Niemal pusta przestrzeń wokół stanowiła idealną okazję dla zabójców.
— Idź — szepnął jej Eric.
Tak też uczyniła.
Bębny smoków zabrzmiały. Ogniste płomienie strzeliły ku niebiosom, rozprzestrzeniając czerwone języki nad głową królestwa. Wodne tańce okrążyły przybyszów, muskając ich ciała mokrą powierzchnią. Lucy nie umiała znaleźć innego słowa niż „piękne”. Smoki powietrza otuliły się kołdrą chmur i ziewnęły kojącym wiatrem. Młode złośliwie podbiegły do dziewczyny, gryząc ją po nogach, choć ich zęby jeszcze nie wyrosły. Największa z największych ryknęła, doprowadzając je do porządku.
Zaśmiała się.
— To nie dla ludzi, a dla smoków — zwróciła się do Rin Ko, wprawiając go w zakłopotanie.
— O czym mówisz? — zapytał.
— O wszystkim. O tych wysokich schodach, smokach latających wokół — wyjaśniła, choć z trudem znalazła słowa, które odpowiednio opisały to, co widzi i czuje.
Rin Ko rozejrzał się.
— Jak zawsze. — Wzruszył ramionami. — Przecież to kontynent należący do smoków — zauważył.
Aczkolwiek Lucy nigdy tak tego nie widziała. Otaczali ją ludzie — może i smoki w ludzkiej postaci, ale wciąż z wyglądu ludzie. Nie tak natura objawiała jej się do tej pory. Pierwszy raz w życiu ujrzała ją z tej perspektywy w kryjówce Starożytnego, a drugi właśnie w tej chwili.
— He? — Wiatr porwał jej włosy. Wyciągnęła dłoń w stronę tańczącego ogona smoka ognia. — Ja nie jestem stąd.
— Nie, nie jesteś — odezwał się trzeci głos.
Doszli na sam szczyt schodów. Złoty dywan rozłożył się na kamienistej podłodze. Smoki światła nadały blask ścieżce. Nagły chłód przybył w wizytą, tworząc lodowe sople w kształt przejścia.
Lucy weszła na wskazaną przez smoki ścieżkę. Tym razem nie opuściła głowy. Patrzyła przed siebie… Do momentu, w którym zauważyła dumnie stojącego przy kolumnie Erica. Mężczyzna uśmiechał się. Podniósł z kielich w winem, jakby wznosił toast i wypił za jednym razem zawartość kubka.
— To nie ty — rozległ się echem złowrogi, mroczny głos.
Ciarki przeszły po ciałach zebranych. Eric odłożył kielich, odwracając się. Po raz pierwszy, odkąd Lucy go spotkała, na jego twarzy zagościł prawdziwy strach. Warga zadrżała mu. Zagryzł zęby z wściekłości. Zacisnął pięść, jakby za moment miał się na kogoś rzucić.
— To nie ty. — Głos powtórnie zabrzmiał. — To nie ty — ogłosił po raz trzeci.
Zimny pot spłynął po plecach Lucy. Przymierzyła się do klęknięcia, lecz w połowie zamarła. Złowrogi ryk zagrzmiał z sali królewskiej.
— Uważaj! — wrzasnął Eric, wtapiając się w cień.
Znalazł się za Lucy. Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie; za wolno. Ognista pięść uderzyła w nią, wyrzucając prosto na kamienną ścianę. Przebiła się, lecąc w przepaść; prosto na ulice stolicy. Ogień pochłaniał ją. Twarz załkała w gorącu. Ciało topiło się w obliczu nieokiełznanego płomienia. Moc wewnątrz niej walczyła z Ri Hanem, lecz nie posiadała tyle sił, co król smoków.

Eric wraz z Rin Ko wyskoczyli za nią. Smok Światła otworzył oczy. Blask oślepił króla smoków, nakazując mu cofnąć się do ciemności. Minuty uratowały im życie. Eric wciął Lucy w swoje ramiona. I gdy tylko znaleźli się przy samej ziemi, otworzył cienisty portal, pochłaniając całą trójkę w odmęty ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)