Chłodne
powietrzne przemknęło obok łóżka Lucy, niepokojąc ją swoich cichym, lecz
przerażającym szeptem. Każdy odgłos przyprawiał ją o dreszcze. Słowa Króla
Smoków nieustannie rozbrzmiewały w jej uszach, niczym przekleństwo rzucone
przez Wiedźmę Wymiarów. Pociła się. Ciągnęła kołdrę ku sobie. Gorączka trawiła
jej ciało, choć już dawno została wyleczona z ran.
Odruchowo
sięgnęła po miecz — nie znalazła go. Otuliła się mocniej kocem, potrzebując tak
bardzo czyjegoś dotyku i ciepła. Nikogo więcej w domu nie było. Eric próbował
za wszelką cenę ją uratować, a Rin Ko chronić przed wysłannikami króla. Oboje
ryzykowali własne życia dla niej — nic nie wartej, słabej dziewczynce, której
wydawało się, że może zostać kimś więcej. Przeliczyła się i to kosztowało ją
więcej niż mogłaby sobie wyobrazić.
Usłyszała
ćwierkanie ptaka za oknem.
Poprawiła
się na poduszce i spojrzała na siedzącego przed nią ptaszka o niebieskich jak
morze piórkach. Jego ogon — dwukrotnie dłuższy niż samo ciało — poruszył się w
równym rytmie, uderzając delikatnie w ścianę budynku i grając kojącą melodię.
—
Zapraszam — szepnęła.
Ptak
zamachał błękitnymi skrzydłami. Kropelki wody uderzyły w policzek dziewczyny.
Zamrugała. Zdziwiona starła ze skóry ciecz. Stworzenie podleciało do niej,
siadając na kołdrze, która w ciągu chwili cała przesiąkła czymś mokrym. Lucy
złapała ptaka w dłonie, lecz ten zamienił się w wodę, uciekając przed niej
uściskiem.
—
Kim jesteś? — spytała.
Ptak
przechylił głowę zaskoczony.
Drzwi
do pokoju otworzyły się. W progu stanął w nich Rin Ko trzymający koszyk z
zakupami. Zwierzę natychmiast przestraszyło się i uciekło przez okno, zanim
Lucy zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Wyskoczyła z przemoczonego łóżka,
podbiegając do parapetu.
—
Co się stało? — Rin Ko z niedowierzaniem przyjrzał się łóżku.
—
Chyba wodny ptak mnie odwiedził… — odpowiedziała niepewnie.
Wargi
mężczyzny zadrżały. Nie chciał wiedzieć nic więcej. Strażnicy Natury nigdy nie interesowali
się ludźmi. Obecność jednego z ich przedstawicieli nie wróżyła niczego dobrego.
Aczkolwiek ostatnio i tak nic nie szło po ich myśli…
Rozpakował
zakupy, rozkładając je na kolejnych półkach. Dzięki Ericowi nie musiał się
martwić, że zabraknie im jedzenia. Obiecał dać Lucy wszystko, czego tylko
potrzebowała, nie oczekując niczego w zamian — to właśnie najbardziej martwiło
Rin Ko. Nikt niczego nie robił bezinteresownie.
—
Czy mogę się nie poddawać? — Lucy założyła kosmyk włosów za ucho. Wiatr uniósł
jej krótkie, a sylfy powietrza rozczesały zlepione końcówki.
Jabłko
wypadło z rąk Rin Ko. Nie spodziewał się usłyszeć tego pytania tak wcześnie.
Jednak w oczach Lucy bił prawdziwy żar. Była gotowa, by przeciwstawić się swoim
lękom i znowu wrócić do życia.
Uśmiechnął
się.
Podszedł
do niej, złapał za nadgarstek i przyciągnął go siebie. Przytulili się. Lucy
objęła Rin Ko w pasie, kładąc prawy policzek na jego piersi.
—
Jakoś tak zawsze, gdy coś zmierza ku dobremu, ktoś musi wszystko zniszczyć —
stwierdziła.
—
Zgadzam się. — Kiwnął głową. — Chyba jesteś przeklęta, kochana siostrzyczko.
—
Możliwe, bardzo możliwe, ale… — Zawahała się. — Już nic. — Zamknęła powieki. — Czuję,
że muszę. Nie. — Pokręciła głową, zaciskając pięść. — Że mogę być silniejsza, a
nawet tak samo silna jak smoczy królowie.
Prychnął
złośliwie.
—
A jak zamierzasz to zrobić? Wątpię, żeby Eric cię nauczył.
—
Nie, nie zrobi tego — przyznała. — Ale mam jeszcze lepszego nauczyciela.
—
Starożytnego — odezwał się glos z cienia.
Lucy
i Rin Ko odsunęli się od siebie. Cień stołu uniósł się, zbierając się w jedną,
ciemną kulę. Zawirowała, a z jej wnętrza wyszedł Eric. Rzucił on trzymany przez
siebie miecz. Upadł prosto w dłonie Lucy.
—
Czy to…? — Rozpoznała charakterystyczne żłobienia i blask klinki, który był
nieporównywalny do żadnej innej. Aczkolwiek nie wierzyła, że trzyma ostrze,
które straciła w pałacu królewskim.
—
Przecież nie musisz mnie pytać o takie drobiazgi — oświadczył Eric. — Pamiętasz
je, a ono pamięta ciebie.
—
A jak je zdobyłeś? — spytał podejrzliwie Rin Ko.
—
Jestem Królem Smoków Cienia. — Wzruszył niewinnie ramionami. — Umiem przenosić
przedmioty z miejsca na miejsce, a nasz kochany król raczej nie ma ochoty
interesować się kimś takim jak Lucy.
Niemal
wypuściła miecz z rąk. Była nikim dla Króla Smoków, a jednak musiał zniszczyć
jej życie. Bez względu na powodu, bez względu na przyczyny… pragnęła zemścić
się. W głębi serca to pragnienie kiełkowało z każdym, wypowiedzianym przez
Erica słowem. Marzyła, by uciec od problemów. Zostawić za sobą wszelkie doznane
krzywdy i zacząć żyć od nowa, ale już raz tak zrobiła. I ten jeden czyn
sprowadził na nią kolejną klęskę. Kolejnej już by nie zniosła.
Zacisnęła
szczękę ze złości. Odwróciła się od Erica, nie chcąc, by w tym momencie ujrzał
jej rozwścieczoną twarz. Ostre, pełne nienawiści spojrzenie wbiła w
znajdującego się za oknem mężczyznę, który sprzedał warzywa na targu.
—
To dlaczego mnie zaatakował? — Poczuła jak się dusi. Złapała się za pierś, w
której bijące serce zdawało się ją rozrywać od środka. — Kim „nie” jestem dla
niego? Zawiodłam go?
—
Oj, nie, nie, kochanie — odparł ciepłym i delikatnym głosem. — To długa
historia i sięga jeszcze czasów, kiedy sam byłem młodym smoczkiem.
Nie
miała ochoty zaśmiać się.
—
Tak czy inaczej — kontynuował — król po prostu usłyszał od Wiedźmy Wymiarów, że
w tych czasach narodzi się dziewczyna, która będzie nosiła krew jego zmarłej
ukochanej. Ta ukochana przed śmiercią powiedziała mu, że nigdy nie umrze, że
jej krew wciąż będzie żyła, i w ten sposób uznał, że na nowo się narodzi.
Ujrzał w tobie tę kobietę.
—
We… mnie? — powtórzyła niepewnie. — Dlaczego?
—
Ponieważ jesteś troszkę do niej podobna, a jeszcze te oczy…
Wzdrygnęła
się.
Eric
pochylił się nad nią. Musnął palcem po jej policzku. Nie umiała powstrzymać
narastających dreszczy. Odsunęła się od niego, lecz ten pochwycił ją w silnym
uścisku. Oboje zamarli, jedynie wpatrując się w siebie.
—
Przestań! — Zaczęła się szarpać. — Rin Ko, pomóż mi! — wrzasnęła do brata.
—
Słucham? — Zdezorientowany nadal nie zareagował. — Nie do końca rozumiem…
Eric
gwałtownie wypuścił Lucy.
Dziewczyna
zachwiała się i upadła na podłogę, uderzając się plecami o ścianę budynku.
Rozmasowała obolałe miejsce, po czym wbiła pełne wyrzutów spojrzenie w Erica.
—
Co to miało być?
—
Przepraszam, ale… — Zawahał się. — Naprawdę jesteś do niej podobna.
—
I to wszystko?! Tylko tyle? Wszystkie moje problemy opierają się tylko na tym
że jestem podobna do jakiejś kobiety, która żyła przed wiekami?
Załamała
ręce.
Podeszła
do parapetu. Wodny ptak przemknął przed jej twarzą, po czym usiadł na jednej z
gałęzi kwitnącej wiśni. Lucy wychyliła się. Delikatny wiatr uniósł jej włosy. Ciepłe,
wiosenne powietrze załaskotało po suchej skórze. Ptak zaćwierkał. Zdała sobie sprawę,
że nic nie stoi na przeszkodzie, by udać się na trening do Starożytnego. A po tym,
co usłyszała od Erica, odkryła, że ma jeszcze więcej powodów, by to zrobić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)