12 marca 2018

Rozdział 79


Chłodne powietrzne przemknęło obok łóżka Lucy, niepokojąc ją swoich cichym, lecz przerażającym szeptem. Każdy odgłos przyprawiał ją o dreszcze. Słowa Króla Smoków nieustannie rozbrzmiewały w jej uszach, niczym przekleństwo rzucone przez Wiedźmę Wymiarów. Pociła się. Ciągnęła kołdrę ku sobie. Gorączka trawiła jej ciało, choć już dawno została wyleczona z ran.

Odruchowo sięgnęła po miecz — nie znalazła go. Otuliła się mocniej kocem, potrzebując tak bardzo czyjegoś dotyku i ciepła. Nikogo więcej w domu nie było. Eric próbował za wszelką cenę ją uratować, a Rin Ko chronić przed wysłannikami króla. Oboje ryzykowali własne życia dla niej — nic nie wartej, słabej dziewczynce, której wydawało się, że może zostać kimś więcej. Przeliczyła się i to kosztowało ją więcej niż mogłaby sobie wyobrazić.
Usłyszała ćwierkanie ptaka za oknem.
Poprawiła się na poduszce i spojrzała na siedzącego przed nią ptaszka o niebieskich jak morze piórkach. Jego ogon — dwukrotnie dłuższy niż samo ciało — poruszył się w równym rytmie, uderzając delikatnie w ścianę budynku i grając kojącą melodię.
— Zapraszam — szepnęła.
Ptak zamachał błękitnymi skrzydłami. Kropelki wody uderzyły w policzek dziewczyny. Zamrugała. Zdziwiona starła ze skóry ciecz. Stworzenie podleciało do niej, siadając na kołdrze, która w ciągu chwili cała przesiąkła czymś mokrym. Lucy złapała ptaka w dłonie, lecz ten zamienił się w wodę, uciekając przed niej uściskiem.
— Kim jesteś? — spytała.
Ptak przechylił głowę zaskoczony.
Drzwi do pokoju otworzyły się. W progu stanął w nich Rin Ko trzymający koszyk z zakupami. Zwierzę natychmiast przestraszyło się i uciekło przez okno, zanim Lucy zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. Wyskoczyła z przemoczonego łóżka, podbiegając do parapetu.
— Co się stało? — Rin Ko z niedowierzaniem przyjrzał się łóżku.
— Chyba wodny ptak mnie odwiedził… — odpowiedziała niepewnie.
Wargi mężczyzny zadrżały. Nie chciał wiedzieć nic więcej. Strażnicy Natury nigdy nie interesowali się ludźmi. Obecność jednego z ich przedstawicieli nie wróżyła niczego dobrego. Aczkolwiek ostatnio i tak nic nie szło po ich myśli…
Rozpakował zakupy, rozkładając je na kolejnych półkach. Dzięki Ericowi nie musiał się martwić, że zabraknie im jedzenia. Obiecał dać Lucy wszystko, czego tylko potrzebowała, nie oczekując niczego w zamian — to właśnie najbardziej martwiło Rin Ko. Nikt niczego nie robił bezinteresownie.
— Czy mogę się nie poddawać? — Lucy założyła kosmyk włosów za ucho. Wiatr uniósł jej krótkie, a sylfy powietrza rozczesały zlepione końcówki.
Jabłko wypadło z rąk Rin Ko. Nie spodziewał się usłyszeć tego pytania tak wcześnie. Jednak w oczach Lucy bił prawdziwy żar. Była gotowa, by przeciwstawić się swoim lękom i znowu wrócić do życia.
Uśmiechnął się.
Podszedł do niej, złapał za nadgarstek i przyciągnął go siebie. Przytulili się. Lucy objęła Rin Ko w pasie, kładąc prawy policzek na jego piersi.
— Jakoś tak zawsze, gdy coś zmierza ku dobremu, ktoś musi wszystko zniszczyć — stwierdziła.
— Zgadzam się. — Kiwnął głową. — Chyba jesteś przeklęta, kochana siostrzyczko.
— Możliwe, bardzo możliwe, ale… — Zawahała się. — Już nic. — Zamknęła powieki. — Czuję, że muszę. Nie. — Pokręciła głową, zaciskając pięść. — Że mogę być silniejsza, a nawet tak samo silna jak smoczy królowie.
Prychnął złośliwie.
— A jak zamierzasz to zrobić? Wątpię, żeby Eric cię nauczył.
— Nie, nie zrobi tego — przyznała. — Ale mam jeszcze lepszego nauczyciela.
— Starożytnego — odezwał się glos z cienia.
Lucy i Rin Ko odsunęli się od siebie. Cień stołu uniósł się, zbierając się w jedną, ciemną kulę. Zawirowała, a z jej wnętrza wyszedł Eric. Rzucił on trzymany przez siebie miecz. Upadł prosto w dłonie Lucy.
— Czy to…? — Rozpoznała charakterystyczne żłobienia i blask klinki, który był nieporównywalny do żadnej innej. Aczkolwiek nie wierzyła, że trzyma ostrze, które straciła w pałacu królewskim.
— Przecież nie musisz mnie pytać o takie drobiazgi — oświadczył Eric. — Pamiętasz je, a ono pamięta ciebie.
— A jak je zdobyłeś? — spytał podejrzliwie Rin Ko.
— Jestem Królem Smoków Cienia. — Wzruszył niewinnie ramionami. — Umiem przenosić przedmioty z miejsca na miejsce, a nasz kochany król raczej nie ma ochoty interesować się kimś takim jak Lucy.
Niemal wypuściła miecz z rąk. Była nikim dla Króla Smoków, a jednak musiał zniszczyć jej życie. Bez względu na powodu, bez względu na przyczyny… pragnęła zemścić się. W głębi serca to pragnienie kiełkowało z każdym, wypowiedzianym przez Erica słowem. Marzyła, by uciec od problemów. Zostawić za sobą wszelkie doznane krzywdy i zacząć żyć od nowa, ale już raz tak zrobiła. I ten jeden czyn sprowadził na nią kolejną klęskę. Kolejnej już by nie zniosła.
Zacisnęła szczękę ze złości. Odwróciła się od Erica, nie chcąc, by w tym momencie ujrzał jej rozwścieczoną twarz. Ostre, pełne nienawiści spojrzenie wbiła w znajdującego się za oknem mężczyznę, który sprzedał warzywa na targu.
— To dlaczego mnie zaatakował? — Poczuła jak się dusi. Złapała się za pierś, w której bijące serce zdawało się ją rozrywać od środka. — Kim „nie” jestem dla niego? Zawiodłam go?
— Oj, nie, nie, kochanie — odparł ciepłym i delikatnym głosem. — To długa historia i sięga jeszcze czasów, kiedy sam byłem młodym smoczkiem.
Nie miała ochoty zaśmiać się.
— Tak czy inaczej — kontynuował — król po prostu usłyszał od Wiedźmy Wymiarów, że w tych czasach narodzi się dziewczyna, która będzie nosiła krew jego zmarłej ukochanej. Ta ukochana przed śmiercią powiedziała mu, że nigdy nie umrze, że jej krew wciąż będzie żyła, i w ten sposób uznał, że na nowo się narodzi. Ujrzał w tobie tę kobietę.
— We… mnie? — powtórzyła niepewnie. — Dlaczego?
— Ponieważ jesteś troszkę do niej podobna, a jeszcze te oczy…
Wzdrygnęła się.
Eric pochylił się nad nią. Musnął palcem po jej policzku. Nie umiała powstrzymać narastających dreszczy. Odsunęła się od niego, lecz ten pochwycił ją w silnym uścisku. Oboje zamarli, jedynie wpatrując się w siebie.
— Przestań! — Zaczęła się szarpać. — Rin Ko, pomóż mi! — wrzasnęła do brata.
— Słucham? — Zdezorientowany nadal nie zareagował. — Nie do końca rozumiem…
Eric gwałtownie wypuścił Lucy.
Dziewczyna zachwiała się i upadła na podłogę, uderzając się plecami o ścianę budynku. Rozmasowała obolałe miejsce, po czym wbiła pełne wyrzutów spojrzenie w Erica.
— Co to miało być?
— Przepraszam, ale… — Zawahał się. — Naprawdę jesteś do niej podobna.
— I to wszystko?! Tylko tyle? Wszystkie moje problemy opierają się tylko na tym że jestem podobna do jakiejś kobiety, która żyła przed wiekami?
Załamała ręce.
Podeszła do parapetu. Wodny ptak przemknął przed jej twarzą, po czym usiadł na jednej z gałęzi kwitnącej wiśni. Lucy wychyliła się. Delikatny wiatr uniósł jej włosy. Ciepłe, wiosenne powietrze załaskotało po suchej skórze. Ptak zaćwierkał. Zdała sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by udać się na trening do Starożytnego. A po tym, co usłyszała od Erica, odkryła, że ma jeszcze więcej powodów, by to zrobić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)