27 maja 2018

Rozdział 86


Gajeel przytrzymał się barierki statku, nieumyślnie wychylając głowę przed granicę, której nie powinien przekraczać. Całym podłożeń zachybotało. Zakręciło mu się w głowie, a chęć wymiotowania przepysznego złomu wróciła ze zdwojoną siłą.

— Wendy… — wyciągnął przed siebie dłoń, kierując ją ku niebiosom — gdzie jesteś, gdy cię nie ma?
— Nie dramatyzuj tak, jeszcze tylko kilka minut i dotrzemy na miejsce — skarciła go Erza, przerywając na moment polerowanie miecza.
— Kilka minut a ile cierpienia! — powiedział donośnym, teatralnym głosem. — Nie wiesz, co czuję.
— Przecież wcześniej zaproponowałam, że mogę skutecznie pozbyć się wszystkich problemów jednym, solidnym uderzeniem — przypomniała.
— I przy okazji doprowadzić do zgonu — dodał Gray, szukając po całym statku zgubionych gaci.
— Słucham?!
Cisnęła szmatką o podłogę, tuż obok niewinnie siedzącego Graya, roztrzaskując kilka desek. Chłopak wzdrygnął się, odskakując na drugą stronę. Mimo to kilka drzazg wbiło się w jego dumnie odsłonięte pośladki. Erza prychnęła, po czym z żalem rzekła:
— I widzisz! Przez ciebie straciłam dobrą szmatkę.
— I niby to moja wina? — spytał, wyjmując trzecią z kolei drzazgę. — To ja tu jestem…
Ostre spojrzenie wbiło się w Graya, na dobre uciszając go. Przełknął głośno ślinę, odchodząc na drugą stronę statku, gdzie stała Lisanna. Niedaleko jej nogi zauważył niewinnie leżące gacie.
— Nie podniosę tego — oświadczyła dziewczyna.
— Nie zmuszam.
Ubrał się i oparł się o barierkę, spoglądając na zachodzące między chmurami słońce. Promienie musnęły jego policzek, ogrzewając znajdujący się na nim lód. Wiatr zakołysał żaglami. Załoganci zebrali się, chwytając za liny. Pociągnęli w jednym momencie, przetrzymując nagłą zmianę pogody. Po chwili wszystko się uspokoiło.
— I jak? Teraz mi wierzycie, że widziałam Lucy? — spytała, postukując palcami o drewno.
— Trochę tak — pokiwał głową na boki — trochę nie.
— Słucham? — Spojrzała na przyjaciela z niedowierzaniem. — Przecież ta…
—… Amelia mogła kłamać — dokończył za nią. Obejrzał się, sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje. — Naprawdę, to wszystko jest dziwne. Dlaczego po tylu latach dopiero się odezwała? Dlaczego Natsu i Lucy nie dali choćby znaku życia?
— A dlaczego my ich nie ratowaliśmy?! — wrzasnęła, uderzając pięścią o belkę. — Przepraszam.
Gray westchnął.
— Przepraszaj, bo naprawdę jest za co. — Fuknął.
— Co masz na myśli? — spytała, zaciskając dłoń. Nie, nie rozumiała, dlaczego mieli wyrzuty właśnie do niej. Nie zrobiła nic złego. Wręcz przeciwnie — robiła cokolwiek, gdy reszta siedziała w miejscu.
— Nic.
— Powiedz, natychmiast! — rzekła ostrzej.
— Po prostu… — Pobłądził wzrokiem po chmurach. — Lis, my przecież chcieliśmy ich szukać. Próbowaliśmy, ale po pewnym czasie sami straciliśmy nadzieję. Poza tym chcieliśmy ukryć przed innymi prawdę o naszych działaniach. Klucze nie odnajdywały Lucy.
— Oznaczało to, że wciąż żyje!
— Wiesz dobrze, że Lucy była wyjątkowym Magiem Gwiezdnych Duchów.
— I co z tego?
— Jak widzisz kontrakt przeszedł na tę całą Amelię. — Wskazał kciukiem na dziewczynę siedzącą przy sterach. — Nawet jeśli ich odnajdziemy, to…
Nie dokończył.
Odwrócił się i odszedł od Lisanny, pozostawiając bez ostatecznej odpowiedzi. Przysiadł się niedaleko Erzy, która rzuciła mu tylko krótkie, pełne politowania spojrzenie.
— Wierzysz, że żyją? — spytał ją.
— Wierzę — odparła po krótkim zastanowieniu. — Ale nie wierzę, że to wciąż ci sami ludzie. Nie, prostu nie wierzę…
Pokręciła przecząco głową, odkładając miecz na bok. Oparła się tyłem głowy o drewnianą ścianę.
— Dotrzemy na miejsce i się przekonamy — stwierdził ostatecznie Gray, wzruszając ramionami.
— LĄDUJEMY! — krzyknęła Amelia, zeskakując na podkład.
Klucze przywiązane do jej paska zabrzęczały. Promienie odbiły się od ich gładkiej powierzchni — wypolerowanej i w końcu używanej. Sięgnęła po nowych towarzyszy, wzywając Loki’ego, który przybył natychmiast.
— Dotarliśmy — oświadczyła.
Złota wieża wyłoniła się zza chmur. Dziesiątki ptaków wzbiły się w powietrze, atakując nieumyślne statek, który zmierzał ku portowi. Minęli jeden z powietrznych parowców lecący drugim tunelem.
Członkowie Fairy Tail podeszli do barierki, układając wzdłuż pokładu wciąż jęczącego Gajeela. Erza wyciągnęła dłoń ku przystani, na której czekało na nich miejsce. Statek przekręcił się do pozycji lądowania i miękko zahaczył o wystające pręty, które wczepiły się w jego metalową konstrukcję, przetrzymując przed zapadnięciem w powietrzne głębiny.
Wysiedli, staczając Gajeela po desce. Otrząsnął się dopiero po kilku minutach, gdy zdał sobie sprawę, że znajdując się na lądzie. Wstał, otrzepując się z brudu. Na żelaznych policzkach pojawiły się zaczerwienia.
— To nie moja wina — powiedział, szukając wymówki.
— Tak, tak. — Machnęła ręką Erza. — A teraz ruszaj ten zad i idziemy na spotkanie z królem czy z kimś tam… A może nawet i z Natsu oraz Lucy — dodała ciszej.
Prychnęła.
Rozejrzała się po porcie, trzymając kurczowo miecz za rękojeść. Zbroja była najlepszej jakości; trudno zniszczalna, a przy okazji lekka i niewyglądająca na niebezpieczną. Wolała się zabezpieczyć. Z każdej strony mogli wyskoczyć wrogowie, a zdrada aż wisiała w powietrzu.
Mężczyzna w czarnym płaszczu wyszedł zza kolumny, trzymając w dłoni metalową włócznię. Zakręcił nią przed własnym nosem, po czym rzucił w kierunku członków Fairy Tail.
— Mówiłam, to zdrajcy! — wrzasnęła Erza, uchylając się przed atakiem.
Broń zawróciła, kierując swe ostrze prosto w serce dziewczyny. Podskoczyła, zmieniając zbroję w powietrzu. Chwyciła za miecz, odpierając niegroźny, aż za łagodny atak. Nastąpił kolejny, a za nim jeszcze jeden.
Pozostali rzucili się na mężczyznę odzianego czerń. Uskoczył, lądując tu za Amelią. Skrzyżował dwa palce, a włócznia uderzyła z pełną siłą, rozcinając miecz Erzy na pół. Syknęła, dobierając kolejną broń, lecz koniec włóczni zatrzymał się tuż przy jej krtani.
Wszyscy zamarli…
— Przepraszam za to przedstawienie, ale chciałem sprawdzić waszą siłę. — Mężczyzna ukłonił się, nakazując broni wrócić do niego. Metalowy przedmiot zamienił się w płynną substancję, na końcu przybierając kształt żelaznej czaszki. — Trochę się zawiodłem — odparł złośliwie.
Amelia uderzyła go pięścią w bok. Zasyczał, kuląc się z bólu.
— Przepraszam — powiedział niemalże natychmiast.
— To nasi goście, nie miałeś ich atakować! — skarciła go. — Kocham cię, ale nie czas na dziecinne wygłupy! Przepraszam za jego zachowanie.
Ukłoniła się przed przedstawicielami Fairy Tail. Następnie wyprostowała się i uderzyła mężczyznę w tył głowy, zrzucając z niej kaptur. Czarne włosy najeżyły się od naelektryzowania. Musica fuknął, próbując wylizać wredne kosmyki i przywrócić je do ładu.
— Można powiedzieć, że Lucy i Natsu to moi przyjaciele. — Stanął przed Grayem. — Słyszałem o was, ale niezbyt chętnie rozmawiali o przeszłości. Nie chcieli, by ktokolwiek dowiedział się o ich prawdziwej tożsamości.
Gray złapał go za kołnierz, przyciągając do siebie. Musica nawet nie protestował. Oboje spojrzeli w swoje oczy. Gray szukał prawdy, a może oczekiwał znaleźć kłamstwo?  Musica nie próbował niczego ukrywać.
Po chwili odsunęli się od siebie.
— Macie jakiś dowód na poparcie swoich słów?
Cała ziemia zatrzęsła się. Statki potrzebne oderwały się od haczyków, spadając ku ziemi. Marynarze rzucili się na ratunek swoich ukochanych towarzyszy. Jeden z mężczyzn odskoczył się zjeżdżającym ku nim maszcie, łapiąc za linę, którą pociągnęli pozostali. Statek był za ciężki. Wszyscy zostali złapani w odmęty powietrza. Pozostali zamarli w przerażeniu. Wychylili się z portu, zauważając jedynie pyl, kurz unoszący się wraz z lekkim wiatrem.
— Co się dzieje?! — ryknął Gajeel.
Musica spojrzał na niego równie przerażony, co pozostali. Poruszył się, lecz zaraz zatrzymał. Uniósł trzęsącą się dłoń. Metaliczny baszyjnik zawibrował, unosząc się na wysokość jego nosa. Złapał za przedmiot, przyciskając go do piersi.
Magia wokół zerwała się, zabierając swe drobinki ku niebu. Czerwona jak krew suknia zafalowała w niebiosach, kumulując wokół siebie czystą, nieskazitelną magię, która z czasem zaczęła przybierać krwawy kolor. Kobieta unosząca się nad głową miasta uśmiechnęła się złośliwe, rozpraszając energię po całej stolicy. Zaśmiała się. Blond włosy, krótkie i lekko zabłocone, o cienkich bordowych odrostach wyskoczyły z cienkiego koku. Obrzydliwa blizna po poparzeniu powoli wypaliła się, pokrywając dymem przestrzeń wokół siebie.
Otworzyła oczy. Krwawe, bezlitosne oczy skierowały się ku Fairy Tail.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)