3 czerwca 2018

Rozdział 87


Natsu zamieszał drewnianą łychą substancję znajdującą się w wielkim kotle. Zabulgotała. Odsunął się w ostatniej chwili, ratując przez poparzeniami. Klejąca się maź przesunęła swe cielsko na podłodze w prawo, jakby żyła własnym życiem. Natsu wystawił język, udając odruch wymiotny, po czym chwycił za mop, wycierając obrzydliwy szlam. Usłyszał tylko cichy pisk. Bez zbędnego przejmowania się nim, wrzucił brudną szmatę do wiadra, wypłukując ją.

Drzwi stuknęły — Wiedźma Wymiarów powróciła.
Rozczesał palcami splątane końcówki, łapiąc gumką część włosów. Większość wyskoczyła z uścisku, swobodnie opadając.
— Jak minął dzisiejszy dzień? — spytała, nastawiając wodę w czajniku elektrycznym niepodłączonym do gniazdka.
— Lucy przespała się z Ericiem.
Wiedźma nabrała na metalową łyżeczkę naturalnej kawy, a następnie wsypała ją do szklanego kubka w kwieciste wzory. Obejrzała się za siebie, posyłając Natsu uśmiech. Zaśmiała się pod nosem.
— Nic nowego — szepnął, wracając do pracy.
Przechyliła głowę na prawy bok. Zmrużyła oczy, równocześnie nasłuchując, czy chłopak nie ma nic więcej do powiedzenia. Milczał — zaskoczyło to ją. Pierwszy raz odkąd przybył do jej kryjówki zachowywał się tak spokojnie, tak opanowanie.
Woda w czajniku zagotowała się. Zalała sproszkowane ziarenka kawy, przy okazji przygotowując także drugi napój. Wzięła oka kubki. Jeden z nich podała Natsu. Spojrzał podejrzliwie — raz na kubek, drugi na Wiedźmę Wymiarów. Pociągnął nosem, na moment unikając wzroku kobiety. W końcu wyszarpał z jej rąk naczynie, biorąc głęboki łyk kawy i krzywiąc się na sam gorzki smak napoju.
— Lubię słodzone — przypomniał jej.
Parsknęła śmiechem.
— Tym razem chyba będziesz wolał coś gorzkiego. — Puściła mu oczko. — Słodkości raczej przydarzają się innym.
Niemal wypluł kawę z ust. Zachłysnął się, lecz połknął wszystko. Odstawił do połowy pełny kubek, mówiąc:
— Nie chcę więcej.
Chwycił za miotłę, zaczynając zmiatać wokół kadzi, w której gotowała się obrzydliwa substancja. Wiedźma Wymiarów wylała resztę kawy do wnętrza kotła. Zabulgotało, następnie wybuchając czerwonym dymem.
Wiedźma odrzuciła za siebie przedmiot. Poprawiła opadającą sukienkę, nie chcąc, by cienkie ramiączka osunęły się za nisko w obecności Natsu.
Zakołysała powabnie biodrami. Jej palce pochwyciły twarz chłopaka, zwracając ją ku niej. Pogłaskała po jego mokrych włosach, zabierając ze sobą gumkę.
— Nie jesteś Natsu Dragneelem — szepnęła. — Dobrze wiesz, co to znaczy, choć nie wiesz, ku czemu dążysz.
Prychnął.
— Minęło tyle czasu, ale nadal nie mogę zrozumieć tych czczych gadek. — Odtrącił jej rękę. — Nie wiem i nie chce wiedzieć, co mnie czeka. Nie wierzę w przeznaczenie.
— A sen?
— Jaki sen? — Zmarszczył czoło.
— Kołyska, list…
Otworzył szeroko oczy. Pamiętał, dokładnie pamiętał sen i to, co starał mu się przekazać. Zignorował wtedy wszystkie ostrzeżenia, nie wierząc w nie. Oddalił od siebie myśl, że Lucy może mieć dziecko z kimś innym. Uznał, że w kołysce będzie spało ich maleństwo, a nie…
Złapał się za głowę. Naprawdę tak wtedy myślał? A może teraz próbował wmówić sobie te wszystkie kłamstwa, aby teraz mieć dobrą wymówkę przed samym sobą. Natsu nie znalazł odpowiedzi.
Błagalnie spojrzał na Wiedźmę Wymiarów, lecz ta powróciła już na schody. Nie przejmowała się niczym. Nie odwróciła ani razu, ani nie odezwała, choć właśnie teraz tego najbardziej potrzebował.
Usiadł przy kotle, opierając się plecami o jego nagrzaną powierzchnię. Jeszcze kilka lat temu zjadłby skrzeczący pod nim ogień, rozkoszując się płynącym gorącem we wnętrzu swojego ciała. Dziś odsunął się gwałtownie, nie chcąc doznać dotkliwych poparzeń. Czerwony ślad pozostał na jego skórze. Syknął, wylewając na siebie zimną jak lód wodę.
— To moja wina, prawda, Lucy? — spytał przez łzy. — Nie powinienem cię tak nie doceniać. Eric dał ci wszystko, czego potrzebowałaś? Zgadza się…
Postukał opuszkami palców o podłogę. Zaraz obok tego miejsca zebrały się w jedną plamę kropelki łez. Nie otarł twarzy. Nie zmusił siebie do przestrzenia… Za późno było na żal, ale tylko on mu teraz pozostał…

***

Lucy stanęła na najwyżej znajdującym się schodku, który prowadził na plac tuż przed salą tronową Króla Smoków. Wokół panowała niemalże absolutna cisza. Smoki spały w głębokim śnie, pozostawiając na straży jedynie zmęczone smoki cienia, których blask księżyca osłabiał. Zanurzyły się we własnych cieniach, warcząc na przechodzącą obok Lucy. Na rozkaz Erica nie wyszły z ukryć, dając jej swobodnie przejść. Ogień w pochodni zaskwierczał.
Sięgnęła ku płomieniom, lecz te przeszły przez jej palce, wyrywając się ku siedzącemu na tronie królowi. Czerwona jak krew szata zafalowała na chłodnym wietrze, tańcząc wraz z ogniem, który osłaniał swojego pana.
— Przyznam, że nie spodziewałem się ciebie po tak długim czasie…
Nalał do jednego kielicha trochę wina. Wziął łyk, a resztę wylał w stronę ognia, który wybuchł od alkoholu.
— Starożytny mnie ochronił przed zagrożeniem — wyjaśniła.
— Eric zresztą się też zbuntował — dodał od siebie — i Starożytny. — Przewrócił oczami, a potem już tylko prychnął. — Co za mnie za król smoków, skoro wszyscy wolą ratować ciebie i przeciwstawiać się mi… Bez sensu.
Machnął ręką od niechcenia.
— Dlatego przyszłam — stwierdziła. Otworzyła usta, lecz zaraz zamknęła je, nie wiedząc, jak dalej ubrać w słowa to, co tak długo leżało jej na języku. Aż zadrżała. Złapał się za zziębnięte ramiona, ogrzewając je własnym ogniem. — Chcę wyjaśnić wszystko zanim znowu wydarzy się jakaś tragedia. Skoro to ja jestem źródłem wszystkim problemów, to może warto by było zrobić coś, aby w przyszłości ich uniknąć — powiedziała na jednym wydechu. Szybko i bez żadnych przerw.
Ri Han usiadł na tronie, łagodnie głaszcząc po kilkumilimetrowym zaroście. Uśmiechnął się.
— Chodź za mną.
Wystawił przed siebie dłoń, jednoznacznie nakazując Lucy, by chwyciła za nią. Postawiła jeden krok, zatrzymując się po jego wykonaniu. Zachwiała się, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem. Wzięła głęboki wdech, przecierając pot, który spływał po jej bliźnie, podrażniając ją. Wokół panowało przerażające gorąco. Serce przyspieszyło jej w piersi, kiedy postawiła kolejny krok. Wykonała następny i jeszcze następny, aż położyła palce na wyciągniętej dłoni Ri Hana.
Wzięła głęboki wdech, czując, jak całe ciśnienie z niej opada. Nic się nie wydarzyło. Nikt nie zaatakował, nadal żyła, a król smoków nie wydawał się trzymać w zanadrzu żadnego planu unicestwienia jej.
— Obiecuję, nie skrzywdzę cię — rzekł.
Pokręciła głową, cicho śmiejąc się.
— Możesz obiecywać, naprawdę. — Wzięła głęboki, ożywiający wdech. — Już raz mnie tu zaprosiłeś, prawda, panie? — Schyliła głowę przed królem.
Mężczyzna zacisnął pięść. Uderzył nią w ścianę — zadrżała, ale na jej powierzchni nie pojawiło się choćby jedno pęknięcie.
— Nie żartuj sobie ze mnie — nakazał. — Po prostu… — Zamknął powieki. — Po prostu wydało mi się, że próbujesz kopiować moją ukochaną. Że ukradłaś jej twarz…
— Czyją twarz?
— Mojej ukochanej — powtórzył wyraźnie. Fuknął, spluwając tuż przed butem Lucy.
Odsunęła się.
— Czyją twarz? — spytała jeszcze raz; tym samym, spokojnym tonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)