Z
trudem utrzymując stałą pozycję na falującym statku, dziękował wszystkim bogom
za to, że jego choroba nie daje się we znaki. Nawet nie próbował wyobrażać
sobie siebie samego w takiej sytuacji.
Kiedy
dostał się na pokład, zauważył, że deszcz nieustannie trzepocze o drewniane i
metalowe części statki, dudniąc głośnym dźwiękiem. Gdzieś w oddali słychać było
huczące grzmoty, które objawiały się w postaci złocistego światła,
rozświetlającego w ciągu chwili ciemne niebo.
Patrząc
na siłujących się załogantów, od razu ruszył im z pomocą. Cały w wodzie dotarł
do kolegów i pociągnął za linę, trzymając za maszt, który z trudem utrzymywał
się przy porywistym wietrze. Matka natura była okrutna i bezlitosna. Brała
wszystko, co tylko znajdowało się na statku, włącznie z ludźmi, którzy z trudem
walczyli o własne życia. Twardo trzymając się pokładu, błagali w duchu, aby ten
koszmar się zakończył, lecz z upływem czasu tylko bardziej narastało uczucie
niepewności, gdy wszystko wydawało się potęgować do nieznanych im rozmiarom.
Natsu
patrzył na to zdarzenie z przerażeniem wyrysowanym na twarzy. Nie sądził, że
sama natura może być tak potężna. Jeszcze kilka miesięcy temu o wszystko
oskarżyłby jakiegoś maga, lecz teraz już wiedział, czego naprawdę ma się
obawiać.
—
LĄDUJEMY! — rozległ się donośny krzyk kapitana, który zrozumiał, że dalsze
próby utrzymania właściwego kursu są daremne.
Pomagając
kolejnym towarzyszom, sam walczył o statek, nieustannie narzekając pod nosem.
—
Wydałem tyle kasy nie po to, by teraz użerać się z cholerną burzą — syczał,
przygotowując się do lądowania.
Znajdowali
się coraz niżej, lecz to wcale nie oznaczało, że udało im się uciec przed
szalejącymi wiatrami. Znosiło ich na nieznane tereny, przez co mogło ich to
kosztować później dużo więcej czasu niż mogli się spodziewać. Lecz ich życia
były ważniejsze.
Pioruny
trzaskały w oddali, powodując strach u rabusiów nie mniejszy niż na ogromnych
wysokościach.
Prosząc,
by to był już koniec, trzymali się z całych sił swoich pozycji, licząc, że w
końcu uda im się szczęśliwie dotknąć ziemi.
Sam
Dragon dziękował sobie, że nie pozwolił Lucy wejść do tego piekła. Nawet nie
wyobrażał sobie, co mogłoby się jej stać, gdyby tutaj była.
Potrząsnął
głową i powrócił do rzeczy, które były obecnie priorytetowe.
Ręce
piekły go od nieustannego trzymania liny, a mięśnie dokładnie dawały znać o
swoim istnieniu. Każdy, nawet ten najmniejszy pokazywał, że ma swoją rolę do
odegrania, pulsując równomiernie przy nawet najmniejszym jego napięciu. Po
czole spadał pot zmieszany z kropelkami wody, która już dawno oblepiła całe
ciała marynarzy.
Ląd zdawał się być coraz bliżej nich. Ich
twarze, pełne nadziei, patrzyły na skrawek ziemi, która mogłaby być dla nich
wybawieniem. Niczym na otwartym morzu, walczyli z potęgą żywiołów, nie chcąc
zostać przez nią pokonani.
Niespodziewanie
z gęstwiny drzew wyskoczyła dość pokaźnych rozmiarów rezydencja, na którą
właśnie pędzili. Nie mogą już w tej chwili powstrzymać statku, pociągnęli
jeszcze raz za cumy, próbując lekko zmienić kurs statku. Doświadczeni
niebiańscy żeglarze znali bardzo dobrze układ trajektorii lądowania i możliwość
manipulacji tak ogromną bestią.
—
Cholera! — przeklął Natsu, zdając sobie sprawę, że krew wsiąka w splot, coraz
bardziej mu się wyślizgując. Nie był on jednak jedynym. Cała załoga od dawna
toczyła bitwę ze swoimi organizmami, wystawiając je na wysiłek poza ich
możliwości.
Wnet
zerwał się kolejny powiew, który całkowicie zmienił położenie statku, dając tym
samym idealną szansę na uniknięcie stojącego pod nimi domu.
Zahaczając
powoli o kolejne wyrwy trawy, modlitwą wspierali kochany statek, aby w końcu
zatrzymał się. Ściskali wodze ostatkami energii, aż w końcu nastąpił ten
moment, gdy rąbnęli o dość duże drzewo, całkowicie wżynając się w ziemię.
— W
końcu! — krzyknął radośnie Natsu, mogąc nareszcie odetchnąć z ulgą.
Puścił
liny, które wbijały mu się w skórę dłoni, i upadł na drewniane łącza z trudem
łapiąc oddech. Nie tylko on, a także reszta załogi, postanowiła w ten sposób
postąpić.
Była
to ciężka noc. Stanowiła wyzwanie, którego do tej pory nie doświadczyli. Lecz
było to dla nich niezwykłą nauką, której już woleli nie powtarzać.
—
Żyjecie? — Po pokładzie rozniósł się wrzask zaniepokojonej Lucy.
Widząc
padniętych towarzyszy, bezzwłocznie podążyła w ich stronę. Ktoś mógł
potrzebować pomocy medycznej, a ona jako jedyna był w stanie cokolwiek działać.
Nawet sam Musica, który zazwyczaj niechętnie brał się do tak brudnej roboty,
teraz po odważnym boju leżał padnięty niedaleko Kurtisa, wyglądającego na
wypoczętego w porównaniu do reszty mężczyzn.
Kiedy
dotarła do Natsu, ujrzała jego zakrwawioną rękę, która wymagała
natychmiastowego opatrunku. Tak sama sytuacja wyglądała u ludzi, którzy razem z
nim walczyli dzielnie w żywiołem, ponosząc lekkie, lecz niebezpieczne
uszczerbki na zdrowiu. Jeśli rana zostałaby zainfekowana, nikt nie mógł przewidzieć
co się wydarzy w obcym kraju, gdzie panowało wiele nieznanych chorób.
—
Biedacy — szepnęła, przemywając skórę i nakładając na nią świeże bandaże.
—
Dzięki, Lucy — odparł Dragon, marząc o dobrym jadle i wypoczynku.
Nikt
nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło od rozpoczęcia burzy. Tak długo
walczyli z niebiosami, że całkowicie stracili rachubę. Sądzili, że
najprawdopodobniej jest noc, skoro na dworze panuje mrok, lecz mogłyby to być
jedynie pozory, a nie prawda.
—
Czy wszystko w porządku? — Rozległ się donośny krzyk, dobiegający z okolic
pola, na którym znajdowała się rezydencja. W ciemnościach dało się ujrzeć
sylwetkę jakiegoś człowieka, trzymającego w dłoniach świecę, choć była ona na
tyle niewyraźna, że nikt nie mógł dokładnie przyjrzeć się osobnikowi.
—
Nikt nie zginął, ale mamy tu głodnych i wymęczonych marynarzy — rzekł Kurtis,
schodząc na miękki ląd. Jako zastępca kapitana miał obowiązek dowiedzieć się
kim jest mężczyzna i czego od nich chce. Sam odczuwał nocne igraszki w
kościach, lecz w porównani do innych załogantów nie mógł tak bardzo narzekać.
Kiedy
Kurtis znikł w mrokach nieznanej pory dnia, wszystkich ogarnął strach i
niepewność. Nie mogli być przy swoim przyjacielu, ani wspomóc go, gdyby
sytuacja okazała się kryzysowa. Z ręką na piersi prosili cicho, aby wrócił cały
z dobrymi wiadomościami.
Czas
mijał, lecz on się nie zjawiał. Nikt nie potrafił przewidzieć, co za kilka
minut się wydarzy. Choć znali swojego wice kapitana i jego ogromną moc, to
wciąż wątpliwości targały ich sercami.
Kiedy
jednak ujrzeli charakterystyczny blask ostrzy Kurtisa, wiedzieli, że nic mu nie
grozi. Ten prosty sygnał był dla nich znakiem, dzięki któremu mogli w końcu
odetchnąć z ulgą.
Jednak
sam Kurtis pojawił się dopiero jakieś dziesięć minut po wykonaniu
charakterystycznego gestu, mając dość dziwną i niepospolitą minę, jak na samego
siebie, która mogła jedynie świadczyć o wątpliwościach. Rozmyślając, zapewne
nad słowami tajemniczego człowieka, podszedł do szefa i wyszeptał mu coś na
ucho.
Cała
załoga w niecierpliwości czekała na wiadomości, nie mogąc znieść tego ciężkiego
uczucia niewiedzy.
—
Moi drodzy — zaczął niespodziewanie Musica — zostaliśmy zaproszeni do
rezydencji w gościnę.
Była
to dość zaskakująca informacja, która po raz kolejny wstrząsnęła ludźmi,
otulającymi pokład.
Sama
Lucy i Natsu nie wiedzieli, co mają myśleć o ludziach z willi. Z jednej strony
marzyło im się dostać pod ciepłe i wygodne łóżka po obfitym posiłku, lecz z
drugiej czuli w tym wszystkim jakiś haczyk, którego świadomość istnienia tkwiła
także w pozostałych towarzyszach.
—
Idziemy — oświadczył kapitan statku, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.
Oczywiście sam miał pewne obawy, ale dla dobra członków załogi próbował je
zignorować.
Mężczyźni
niechętnie podnieśli się, zaczynając czołgać się w kierunku zadbanej,
eleganckiej rezydencji, która z bliska wyglądała dużo mroczniej i poważniej niż
podczas lotu z góry. Lucy przypominały się dawne czasy, w których takie miejsce
mogła nazywać domem.
Przechodząc
przez ogromne, hebanowe drzwi, rozglądali się wokoło, szukając ewentualnych
pułapek, które mogły niespodziewanie ich zaskoczyć. Lecz żadna z osób nie
dojrzała nawet najmniejszej zapowiedzi oszustwa, więc z większą ufnością weszli
do korytarza, który w pełni był oświetlany przez świece, przymocowane do ściany
do kolorze jaśminu. Na ziemi leżał bordowy, niezwykle ozdobny dywan, który
oblepiał całą długość holu.
—
Witam serdecznie! — powitał ich lokaj, ubrany w zwyczajny, czarny garnitur.
Włosy miał zebrane do tyłu w mały, zgrabny kucyk, który podtrzymywał
czarno—szare kosmyki. Nie był starszy od Hughesa, choć siwizna świadczyła
zupełnie o czym innym. Patrzył na gości tym przenikliwym i surowym wzrokiem,
lustrując ich od góry do dołu.
—
Dzień dobry, a może dobry wieczór… noc… — zaplątał się Musica, wychodząc przed
kompanię.
—
Zapraszam do stołu — oświadczył lokaj, wskazując dłonią na salon, który
znajdował się dokładnie po ich prawej ręce.
Spojrzeli
na siebie, po czym puścili przodem swoich przedstawicieli, by poznać
gospodynię, która raczyła ich ugościć w tak niesprzyjających okolicznościach.
Część
załogi, w który w skład wchodzili Musica, Natsu, Lucy i Kurtis, poszła we
wskazanym kierunku, dochodząc do bardziej urządzonego pokoju, który obfitował
najróżniejsze obrazy, porozwieszane na wszystkich ścianach. Na środku
pomieszczenia widniał rozstawiony stół, przy których siedziała młoda dziewczyna
o srebrnych włosach i delikatnych rysach twarzy. Ubrana w złocistą suknię z
bufiastymi rękawami przeszywała wzrokiem nowopoznanych ludzi tymi szarymi
oczami. Nic w jej wyglądzie tak mocno nie zaskakiwało, jednak niespodziewaną
dla gości rzeczą był fakt, że owa dama spoczywała na metalowym wózku.
—
Jestem Melody de Lavish. Miło mi poznać — odezwała się jako pierwsza,
wyjeżdżając przed gości.
—
Nam również. — Kurtis ukłonił się lekko, po czym podszedł do panienki i
ucałował jej dłoń, które oplatały białe, koronkowe rękawiczki. — Bardzo
dziękujemy za przyjęcie do swego domu. Niewspółmierna to dla nas pomoc.
Zachichotała,
przystawiając palce do ust.
—
Dla mnie to ogromna przyjemność mieć zabawę z wami. — Założyła krótkie końcówki
za ucho. — Proszę, siadajcie do stołu. — Wskazała ręką na potrawy, zachęcając
jak najbardziej do spełnienia jej życzenia.
Jakie boskie zakończenie rozdziału, kochana! Bardzo to się mnie podobało. Wygląda na to, że na next będzie trzeba najwidoczniej poczekać. Nie szkodzi, ja na pewno poczekam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, ale wiecie... Powiem Ci, że w życiu bywa różnie. Wystarczy, że szybko skończę WoC i napiszę sporo rozdziałów PACa i już mam cas na Sk.
UsuńCóż mogę powiedzieć po tym rozdziale? Na pewno jedno: końcówka świetna i nurtująca ;)
OdpowiedzUsuńNic nie szkodzi, że na następne rozdziały trzeba będzie czekać, bo mogę ci obiecać, że ja na pewno skomentuje jak dodasz nowy rozdział nawet po paru miesiącach :D Więc ucz się na spokojnie i na razie nie myśl o nowych rozdziałach :)
Powodzenia w nauce! ;3
Dziękuję bardzo, ale szkoda mi zostawiać bloga... :( Dlatego zobaczę. Nie wolno planować, bo zazwyczaj nic nie wychodzi :)
UsuńBoski rozdział czytałam na jednym tchu :D! Nie szkodzi, że będę musiała czekać na następny rozdział ;) Będę i tak co jakiś czas sprawdzać czy nie jest coś dodane bo życie często zaskakuje. Czasami dobrze, czasami źle, ale potrafi ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A tu się zgadzam! Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że jednak miło uda mi się Was zaskoczyć! ;)
UsuńCudowny *-*
OdpowiedzUsuńCzekam na następny.
Zapraszam do mnie.
http://storybycanary.blogspot.com
Canary xoxoxox
końcówka rozdziału jest z teraźniejszośći przy przeszłosci?
OdpowiedzUsuńTeraźniejszość :)
Usuń