Musica
od razu pognał do reszty towarzyszy, ciągnął ich w stronę jakże wykwintnych
zapachów. Całkowicie oddzielając od siebie zdrowy rozsądek, zajęli się
pałaszowaniem potraw, które przygotowała dla nich gospodyni, Nie próbowali
nawet zadawać sobie pytań, skąd się wzięło całe jedzenie czy kim są ci ludzie.
Najważniejsze było spełnienie ich podstawowych potrzeb życiowych.
Rozmawiali
radośnie z gospodynią, która, jak się okazało, straciła rodziców za młodu i od
tamtej pory żyła samotnie w tej wielkie rezydencji. Dziecko, które niewiele
widziało z świata, zostało przykute do wózka, musząc znosić trudy odrzucenia i
niezwykłego uprzedzenia ze strony tutejszych mieszkańców. Wszyscy słuchali jej
opowieści z zapartym tchem, nie wierząc, jak można być okrutnym wobec tak
zwykłego dziecka. Jej srebrne włosy były dość nienaturalne, ale ich piękno
roztaczało wokół młodej damy aurę spokoju i ciepła, niepozwalającego odepchnąć
jej od siebie. Nikt nie pojmował, jak ktoś mógł dopuścić do tak wielkiego
nieszczęścia. Jednak sama panienka nie przejmowała się swoim życiem, twierdząc,
że jest szczęśliwa, mogąc pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują.
Goszcząc
u siebie młodych wędrowców, z onieśmieleniem słuchała o ich wspólnych
podróżach, choć nie tylko ona. Sami Natsu i Lucy mieli szansę usłyszeć o
przygodach załogi, które do tej pory były przed nimi skrywane. Większość z nich
po prostu przypominała te z Fairy Tail, lecz były też takie, które z pewnością
mogli pominąć w czasie rozmowy. Okrutne i bezlitosne rabunki, których się
dopuszczali, nie były czymś, co warto było opowiadać młodej właścicielce, lecz
załoganci nie wstydzili się ich, a wręcz przeciwnie. Z dumą mówili o napaści na
statek arystokracki czy rabunku na starą rezydencję przy granicy Eledonii.
Czas
mijał nieubłaganie, a zmęczenie z każdą chwilą narastało, dając się we znaki.
Ziewając
i sapiąc, dziękowali Melody, powoli zbierając się do snu.
Lokal
zaprowadził każdego do własnego pokoju, których w żaden sposób nie brakowało.
Jedynie Natsu i Lucy, wciąż zachowując pozory szczęśliwego małżeństwa,
zdecydowali się na wspólne dzielenie łoża w najdalszym zakątku rezydencji.
Idąc
sami z czarnowłosym lokajem, kilkukrotnie próbowali podjąć jakiś temat do
rozmowy, ale za każdym razem ten ich zbywał milczeniem.
Nie
chcąc dłużej go męczyć, po prostu wzruszyli ramionami.
Kiedy
dotarli do wyznaczonej im komnaty, przystanęli przed drzwiami i rzekli
równocześnie:
—
Dziękujemy.
—
Proszę — odparł, ku ich zaskoczeniu, mężczyzna. — Ale uważajcie. W tym domu są
niespokojne duchy.
Zadrżeli.
Słowa
lokaja nie brzmiały jak ostrzeżenie, lecz jak groźba. Wiele już przeżyli, ale
kontaktu z duchami woleli uniknąć za wszelką cenę, więc jedynie uśmiechnęli się
i podziękowali, niepewnie jednak rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało
ono dość zwyczajnie. Mniej więcej na środku pokoju, przy ścianie, ustawione było
ogromne łoże z fioletowym baldachimem, przykryte jasną kapą. Stare, prawie
zabytkowe biurko zdobiło kąt pokoju, dumnie stojąc niedaleko szafy na ubrania.
Dokładnie naprzeciw miejsca do spania wisiało lekko zakurzone lustro z ręcznie
zdobionym obramowaniem. Obok niego przywierał do ściany obraz z przedstawionym
na nim wizerunkiem smutnej kobiety. Nic nadzwyczajnego, pomyśleli,
podchodząc do miękkiego materaca i rzucając się niego. Marzył im się błogi sen.
Wnet
do ich uszu doszedł donośny, wręcz krzykliwy pisk, który natychmiast ich
zmobilizował. Podnieśli się, rozglądając ponownie po pomieszczeniu.
Minęło
kilka minut i nic się nie działo, więc uznali, że jakiś z towarzyszy zrobił
kawał drugiemu. Lecz Lucy coś zaintrygowało. Wstała i podeszła do obrazu, odkładnie
mu się przyglądając. Mogłaby w tym momencie przysiąc na wszystko co posiada, że
wcześniej namalowana kobieta smuciła się. Teraz na jej twarzy widniał promienny
uśmiech, który nie był wybrykiem wyobraźni blondynki.
—
Natsu! — zwróciła się do męża. — Coś tu jest nie tak!
—
Oj, tak — odparł. — Ty, skoro jeszcze nie poszłaś spać.
—
Nie. — Pokręciła głową. — Mówię o tym pokoju. Mam wrażenie, że ktoś nas
obserwuje.
Kiedy
odkryła, że jej mąż ją po prostu ignoruje, wzruszyła ramionami i ponownie
spojrzała na malowidło.
—
NATSU! — wrzasnęła, odskakując od tworu, który przedstawiał sięgające w jej
stronę zakrwawione ręce.
—
Co znowu!? — Był wyraźnie wściekły, lecz gdy ujrzał to co dziewczyna,
zrozumiał, że to nie są przelewki. Musieli działać natychmiast, gdyż groźba
lokaja właśnie zaczęła działać.
Ruszyli
w stronę drzwi, lecz gdy tylko do nich dotarli, poczuli dziwny chłód
wydobywający się za ich pleców.
Przełykając
ślinę, ostrożnie obrócili ciałami, ale niczego nie dostrzeli. Odetchnęli z
ulgą, ciesząc się, że za nimi nikogo nie ma.
Bez
żadnych wątpliwości odwrócili się, gdy nagle ujrzeli przed sobą czarnego niczym
smoła potwora, utworzonego z kłębu dymu, który patrzył na nich czerwonymi
ślepiami, szczerząc ostre jak nóż zęby.
Krzyknęli,
po czym uciekli w stronę okna, próbując je otworzyć. Szarpiąc i walcząc z
klamką, odkryli, iż jest to czynność niemożliwa.
Brakowało
im tchu. Dusili się ze strachu, energicznie walcząc z metalowym tworzywem,
które po kilku mocniejszych szarpnięciach, ułamało się.
Natsu
podniósł zniszczony przedmiot, po czym rzucił nim w potwora, który powoli się
do nich zbliżał, lecz owa rzecz przeszła jedynie przez jego ciało, uderzając w
drzwi.
To
było dla nich za wiele. Musieli się dostać do wyjścia. Nie mieli żadnej, innej
możliwości.
Na
trzy kiwnęli do siebie głowami i ruszyli z impetem, przeskakując obok stwora —
Natsu turlając się po łóżku, a Lucy okręcając się przy obrazie. Z walącymi
sercami pognali do drewnianych wrót i otworzyli je.
Załamali
się.
Ich
oczom ukazała się przepiękna, świeżo wytynkowana ściana, całkowicie blokująca
przejście na drugą stronę.
Oparli
się o jeszcze mokry tynk i wstrzymali oddech.
Czarny
duch był coraz bliżej nich. Przesuwał się, otaczając cały pokój poszarzałą
aurą, która jeszcze bardziej podsycała atmosferę niepewności i grozy.
Wstrząśnięci
małżonkowie chwycili się za ręce, modląc się o ratunek. Jak Natsu przeklinał
siebie za to, że zapomniał wziąć ze statku nowo otrzymanej broni. Przynajmniej
mógłby się nią bronić, a tak był zdany jedynie na łaskę zjawy. Spojrzał na
swoje metaliczne ramię, próbując znaleźć sposoby, by go użyć, lecz nic nie
przychodziło do tego pustego łba.
— Jesteście
tylko marą, tylko snem — rzekł duch, spoglądając im prosto w oczy.
Ten
dzień był coraz bardziej zaskakujący. To „coś” mówiło. Takiego przebiegu akcji
się nie spodziewali i woleliby nigdy więcej czegoś podobnego nie doświadczyć
(jeśli przeżyją dzisiejszą noc).
Nagle
pod stopami chłopaka otworzył się właz. Czarna szczelina porwała niewinnego
Pogromcę Smoków całkowicie oddzielając go od żony.
—
Natsu! — wrzasnęła przerażona Lucy.
Lecz
nic więcej nie słyszała. Nie mogła nawet przedostać się do miejsca, do którego
znikł jej mąż, gdyż przejście się zamknęło.
Wnet
poczuła dziwny pęd powietrza. Podniosła się i spojrzała na korytarz. Jeszcze chwilę
temu nie miała do niego żadnego dostępu, a teraz bez przeszkód mogła do niego
przejść.
Nie
chcąc czekać na kolejne niebezpieczeństwo, natychmiast wyskoczyła na zewnątrz,
przeklinając głupie obcasy, które niezbyt dobrze się sprawdzały podczas biegu.
Gdyby nie sięgały jej aż tak daleko, zrzuciłaby je z siebie, lecz teraz
pozostawało to jedynie marzeniem. Nie mogła się zatrzymać.
—
Co się dzieje? Co się dzieje? Co się dzieje? — powtórzyła trzykrotnie, pędząc
jak szalona przed siebie.
Ani
myślała o odwracaniu się i sprawdzaniu, czy przypadkiem nowy przyjaciel nie
chce jej przywitać. Wolała pędzić przez siebie i dotrzeć do jakiegokolwiek
członka załogi.
Jednak
gdy dotarła do schodów, które wcześniej mijała wraz z Natsu i lokajem, odkryła
z ogromnym zdziwieniem, że prowadzą one jedynie na górę. Stanęła jak wryta
przed nimi i rozcapierzyła buzię, uderzając się następnie się w policzki.
—
Lucy... — Zabrzmiało wołanie, które rozniosło się po całym korytarzu.
Bez
wahania ruszyła przed siebie. Lepsze było uciekanie niż stanie w miejscu i
czekanie na przybycie tego potwora.
***
Przystawiając
ucho do drzwi, starał się pojąc, czym są te tajemnicze dźwięki, które
wydobywają się z pomieszczenia, które znajdowało się zaraz przed nim.
Jakieś
ciche jęki, a potem wołania, mrożące krew w żyłach. Czuł się gorzej, niż przy
pilnowaniu jeszcze młodej księżniczki, które w tamtym okresie naprawdę
zasługiwało na miano sportu wyczynowego.
Próbując
odrzucić od siebie myślenie o Amelii, powrócił do nasłuchiwania, lecz wszystko
umilkło. Nie zaprzeczał, było to dla niego dość specyficzne.
Nie
chciał wychodzić na tchórza, ale bał się przeraźliwie. Nie wiedział, co może
czyhać na niego za drzwiami. Sama rezydencja wydawała mu się podejrzana i
widział haczyk w tym całym zaproszeniu, ale podjął ryzyko i teraz jego
obowiązkiem było wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
—
Dobra, idę! — postanowił na głos, zatrzymując rękę na klamce.
Całkowicie
oblał go pot, gdy usłyszał jakieś ciche wołania. Potrząsając głową, wyrzucał z
siebie myśli o ucieczce (bo i gdzie).
Uderzył
się wolną ręką o pierś i wyszedł z pomieszczenia, kierując się w stronę
ogromnych schodów. Był świadomy, że jako pierwszego musi odwiedzić Kurtisa,
który w takich sytuacjach myśli najlogiczniej. Nie chciał posądzać innych o
brak rozumu, ale to jego zastępca twardo stąpał po ziemi, nie bojąc się nigdy
zjawisk, których inni nie rozumieli. Może to było związane z jego przeszłością,
ale nigdy się nie dopytywał.
—
Dobra, panie odważny — powiedział do samego siebie — czas na nową przygodę.
Chwycił
w swoje szpony srebrną czaszkę, chcąc mieć ją pod ręką podczas ewentualnego
ataku.
Rozglądał
się na okrągło, mając cichą nadzieję, że kogoś znajdzie — oby tylko
przyjaciela.
Kiedy
dotarł pod pierwszy pokój, w którym zatrzymał się członek załogi, niepewnie
zapukał. Lecz nikt mu nie odpowiedział. Bojąc się najgorszego, szybko wparował
do środka, zastając jedynie przed sobą pusty pokój.
Przełknął
dość donośnie ślinę i zamknął drzwi, nie chcąc kusić losu.
Niespodziewanie
usłyszał za sobą jakieś kroki. Nie wiedząc, czy ma się odwracać, głęboko
westchnął. Modlił się do wszystkich bogów, by był to tylko przyjaciel, choć
szczerze w to wątpił.
— Do
odważnych świat należy — pomyślał, uśmiechając się do siebie słodko.
Wnet
poczuł na swoim karku czyjś oddech. Zanim zdążył zareagował, do jego nerwów
dotarł przeogromny ból. Wiedział, że traci przytomność. Miał mroczki przed
oczyma, przez co nie potrafił dojrzeć sylwetki postaci, która uderzyła go w
głowę jakimś twardym narzędziem.
Powieki
opadły mu ciężko, aż w pewnym momencie po prostu odleciał, nie mając sił dłużej
się wstrzymywać.
Niby to smutne, ale ubawił mnie ten tekst ze ślepiami. Trzecie kontynent brzmi naprawdę ciekawie ;) Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Was nie zawiodę ;)
UsuńCzuję, że będzie się działo. Już nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że tak!
UsuńWchodzę przez przypadek, patrzę, a tu nowy rozdział dostępny już od 4 dni! Jak ja to zrobiłam, że nie przeczytalam go wcześniej to nie mam pojęcia :-/
OdpowiedzUsuńJuż się nie mogŕ doczekać Trzeciego Kontynentu! Czuje, że tam to dopiero będzie się działo :D
O niektórych rzeczach pissesz tak tajemniczo, że ja nawet pewnie kawałka prawdy nie znam ;) To mi się bardzo podoba w twoim blogu, bo czasami pewnych rzeczy nie da się przewidzieć <3
A ta końcówka jest po prostu świetna! :D
Pozdrawiam i ślę wenę! :3
Skutecznie, kochana, skutecznie! ;)
UsuńNo ja mam nadzieję, że wy niczego nie będziecie w stanie przewidzieć ;)
dziękuję bardzo za komentarz!
lucy i nie lucy, zastanawiam się co to znaczy
OdpowiedzUsuń