Oszalałam…
To było dziwne, ale jeszcze wtedy nie znałam odpowiedzi. Dopiero gdy bóg został
okaleczony, a historia przybrała właściwy tor, dowiedziałam się, dlaczego i ja,
i Natsu traciliśmy siebie… dlaczego powoli stawaliśmy się innymi ludźmi. Dalej,
nawet w tych czasach, jest to dla mnie niemal niewytłumaczalne zjawisko, ale
gdybym próbowała rozumieć wszystko, co zobaczyłam i doświadczyłam, to nie
zdołałabym dotrzeć do takiego zakończenia.
Opowiadając
tę opowieść, nie chcę tylko pokazać, jak naprawdę było, ale także ostrzec
przyszłe pokolenia, które mogą przeżyć to samo, co ja. By wiedzieli, jakie
decyzje podejmować, a jakich unikać.
Ja
jedną rzecz źle zrobiłam… Tylko jedną… Niepotrzebnie oddałam swoje oczy.
Lucy,
869
—
Czas to zakończyć! — syknęła, rzucając na bok czaszkę i idąc w kierunku końca
korytarza.
Już
wiedziała, gdzie znajduje się jej cel i co musi zrobić. Była jedyną, która
mogła teraz tego dokonać. Do jej świadomości jednak dochodziło to, że jeśli ma
rację, to nie będzie w stanie pokonać osoby, która za wszystkim stoi. Tym razem
(a może i jak zawsze) będzie musiała powierzyć resztę załodze, a szczególnie
Musice, Natsu i Kurtisowi.
Kiedy
znalazła się przed dość małymi, srebrnymi drzwiami, zamarła. Wzięła głęboki
wdech, po czym wypuściła spokojnie powietrze z płuc, próbując uspokoić serce.
Nie było to łatwe, ale tylko w ten sposób mogła dotknąć klamki i za nią
pociągnąć.
Rozwarła
szeroko wrota, przekroczyła próg i weszła do okrągłego pokoju, w którym
znajdowały się same księgi, porozstawiane na półkach wokoło. Na środku placu
znajdował się dziwny symbol, którego nigdy wcześniej nie widziała, choć
podejrzewała, co on może oznaczać.
Nie
wiedziała, że to jest to samo pomieszczenie, które miał zaszczyt odwiedzić jej
mąż. Był tak blisko prawdy, a jednak nie udało mu się jej odkryć. Teraz było to
zadaniem Lucy.
Pewna
siebie podeszła w charakterystyczne miejsce, po czym przykucnęła i zaczęła
palcami muskać kamień, dokładnie odwzorowując namalowany znak.
—
To już koniec, Melody — szepnęła.
Usłyszała
przełączanie się jakiś drążków. Powstała i odsunęła się, rozumiejąc, że
mechanizm zaczął działać. Przed jej oczyma kolejne kostki rozsuwały się,
tworząc niewielki otwór, z którego wyłaniał się piedestał, z leżącym na
szczycie przedmiotem.
Z
powrotem podeszła do punktu centralnego pokoju. Zniecierpliwiona dotknęła
palcem wskazującym białych, atłasowych rękawic, które długością sięgały do
połowy ramienia. Podniosła je i zaczęła dokładnie oglądać, sprawdzając dłonią
choćby najmniejszą część delikatnego materiału.
Na
jej palcu pojawiła się krew. Zdezorientowana odłożyła rękawice, po czym starła
plamę, pod którą znajdowała się niewielka rana.
—
Co jest? — zapytała, nie rozumiejąc, gdzie się mogła skaleczyć.
Myślała
przez dobre paręnaście sekund i dopiero po tym czasie pojęła, że istnieje
logiczne wyjaśnienie tego zjawiska.
Przykucnęła,
dokładnie przyglądając się leżącemu przed nią materiałowi. Uśmiechnęła się na
myśl, że miała rację.
— A
więc jednak ktoś pociągał za sznurki — zażartowała.
Niespodziewanie
usłyszała krzyki dobiegające z niższych pięter budynku. Zaniepokojona podniosła
się i spojrzała w głąb korytarza. Sądziła, że może uda jej się dojrzeć kogoś,
komu mogłaby powiedzieć o rozwiązaniu zagadki. Jednak nikt się nie zjawiał, a
ona nie wiedziała, co ma dalej począć.
Przegryzła
wargę, po czym jeszcze raz objęła wzrokiem rękawice. Przeżegnała się i pognała
w stronę miejsca, z którego dobiegały dźwięki. Przyjaciele byli najważniejsi i
nigdy nie chciała o tym zapominać.
Kiedy
przekroczyła próg pokoju, upadła. Wszystkie siły ją opuściły, a ona sama
zaczęła się dusić. Łaknąc łyka powietrza, energicznie wiła się, otwierając
szeroko usta. Zipała, uderzając bezsensownie rękoma. Źrenice poszerzyły się, a
ciało spowiła bladość, która nastąpiła po ostrym zimnie, który ogarnął cały
pokój.
Umieram,
pomyślała, zanim powieki całkowicie
opadły, a wokół zapanowała ciemność.
Poranne
promienie słonecznie przedzierały się przez gęstwinę liściastego lasu, który
właśnie budził się do życia. Rosa delikatnie skapywała z krzewów, kwiatów i
drobnych roślin, które rosły tuż przy ziemi. Przez drzewa rozbrzmiewała cicha
pieśń, która niosła się na najbliższe okolice, zwiastując piękny dzień dla
młodej i energicznej właścicielki niewielkiej chatki, która sprytnie ukrywała
się w okolicach zagajnika, gdzie rzadko przebywali jacyś ludzie.
Białowłosa
dama tańcząc wraz z letnim wiatrem zbierała zioła, chcąc przygotować kolejny
napar dla ukochanego, który czekał na nią w ich wspólnym domu.
—
Melody! — słysząc wołanie, natychmiast odwróciła się, podniosła wiejską
sukienkę i pognała w stronę czarnowłosego, przystojnego mężczyzny, który czekał
na nią z bochenkiem chleba w dłoni.
Pełna
radości podbiegła do niego i rzuciła mu się na ramiona, całując namiętnie w
jego pełne, męskie usta.
—
Witaj, ukochany — szepnęła czule, kiedy dotarł do niej zapach świeżo
upieczonego pieczywa.
—
Nie kuś losu — rzekł, machając przed nią chlebkiem.
—
Ty wredny kusicielu! — syknęła, wtulając swoje drobne ciałko w jego masywny
tors.
—
Kiedy ty w końcu urośniesz, kurduplu — zażartował złośliwie. — Starsza ode
mnie, a wygląda na moją córkę.
Nic
nie odpowiadając, palnęła go prosto w ramię, a trzeba było wiedzieć, że
dziewczyna ma niezłą krzepę w rękach. Codziennie pracując, ćwicząc i ucząc się,
stworzyła z samej siebie człowieka, który był w tym czasach na wagę złota. I
choć miała możliwości, by zostać najbogatszym człowiekiem w państwie, wolała
zostać w tym zaciszu i tutaj dożyć późnej starości, która niestety nie mogła
nadejść.
Rozumiejąc,
że te zwyczajne złośliwości ukochanego mają jakąś podstawę i nie są kłamstwem,
smuciła się ukrycie, nie chcąc niepokoić Hansa.
Kiedy
usiadła do stołu, dostrzegła, że naczynia lekko podskakują, a w lesie roznosi
się dziwny dźwięk, przypominający stukot kopyt koni.
Wściekła
podniosła się i wyjrzała za okno, dostrzegając w gęstwinie buków całą kampanię
żołnierzy, na czele z królem jej państwa, którzy pędzili prosto na jej dom.
Osunęła się na ziemię, oddychając ciężko. Znaleźli mnie, myślała, przełykając
głośno ślinę.
Spojrzała
na swojego męża, który również wyglądał na przerażonego. Pragnęli uciec,
ponownie ukryć się daleko stąd, ale było za późno. Mogli jedynie stanąć do
walki, nie oddając tego, na co tak ciężko pracowali przez tyle lat — spokoju.
Mężczyzna
pognał natychmiast po sąsiedniego pokoju, po czym przyniósł z niego ogromną,
czarną kosę z dość szerokim ostrzem i rączką, na której były wyrysowane
nieznane symbole, a także parę białych rękawiczek, które podał ukochanej.
Założyła
je i dała sygnał mężowi, że jest gotowa.
Wzięli
głęboki wdech i wyszli z chaty, ustawiając się naprzeciw władcy, który
zatrzymał konia dokładnie przed nimi.
Król
zaciągnął lejce, po czym zeskoczył z wierzchowca, kłaniając się nisko przed
przygotowanymi do boju magami.
—
Witam! — rzekł. — Jestem Natsu I Dragon. Przybyłem w wasze skromne progi z dość
delikatną propozycją.
—
Tak? — syknęła Melody. — To ja mam dla ciebie propozycję. — Wskazała na niego
palcem. — Bierz te swoje cztery litery i wynocha!!! — wrzasnęła na cały las.
Mężczyzna
uśmiechnął się, po czym dał znać żołnierzom, by odeszli. Ostatecznie przy
chatce została grupa ludzi — najbardziej zaufanych — do których należeli
czarnoskóra wojowniczka i wysoki, wielce umięśniony siłacz, jednak ci oddali
swe bronie, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń.
Król
o przystojnej twarz, ciepłym uśmiechu i delikatnych rysach twarzy podszedł do
ludzi, z którymi chciał ubić interes. Jego długie włosy falowały wraz z jego
chodem, tworząc tak komiczny efekt, że Melody z trudem powstrzymywała śmiech.
—
Baba, a nie facet — rzekła ostatecznie.
—
Idealna do naszej kompanii — odezwała się czarnoskóra kobieta. — Przynajmniej
wie, jak traktować tego zarozumiałego króla.
—
Czego od nas chcecie? — zapytał mąż Melody, wychodząc naprzeciw niej. —
Zgaduję, że wiecie o naszych mocach, więc nie chcę głupiej zabawy, która
doprowadzi tylko do nieszczęścia. Nie ufamy wam i nigdy tego nie zrobimy.
Chcemy po prostu spokoju i ciszy.
—
Wiem! — przerwał mu Natsu. — Dlatego mam propozycję, która może was
zainteresować.
—
Jaką? — Melody nie chciała ufać temu człowiekowi, ale uważała, że najrozsądniej
będzie go wysłuchać.
—
Będziecie mi służyć przez kilka lat. Załóżmy … — udał zamyślonego — pięć lat, a
potem dam tobie — wskazał na białowłosą — lekarstwo na nieśmiertelność.
Zamarli.
To było największe marzenie Melody — dziewczyny, która dzięki swej mistrzyni
otrzymała dar, a wkrótce przekleństwo. Słuchając propozycji króla, nie
potrafiła już tak obojętnie wobec wszystkiego przejść i odpowiedzieć „nie”.
Potrzebowała czasu, by się zastanowić, lecz miała wrażenie, że musi podjąć
decyzję tu i teraz.
—
Melody — szepnął czule jej ukochany, tuląc ją do siebie. — Cokolwiek teraz
postanowisz, ja pójdę za tobą. Ale wiedz, że nigdy nie zaufam temu potworowi.
—
Mów za siebie — prychnął Natsu.
Melody
kochała swego męża, a on ją. Oboje byli świadomi konsekwencji tej decyzji, lecz
pragnęli żyć i umrzeć wspólnie. Teraz nie byli w stanie tego uczynić, lecz
mieli szansę spełnić to marzenie. Nie mogli jej przegapić.
—
Ja, Niebiański Pogromca Smoków — zaczęła — zgadzam się na tę propozycję.
—
Czyli ustalone — krzyknął radośnie Natsu.
—
Ale wiedz, że jeśli mi albo Hansowi coś się stanie, to nigdy, ale to NIGDY ci
nie wybaczymy — rzekła groźnym głosem.
Wszystkie
dźwięki umilkły. Nawet wiatr ustał, bojąc się tych pustych, białych oczu, które
zwiastowały lat nieszczęść i zła. I choć tamtego dnia nikt nie myślał o
dalekiej przyszłości, to ich decyzja była tą, która zniszczyła wszystko.
Mnie się bardzo podobało. Serio. Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy!
Usuńno tak w końcu ana jest boginią :D
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystkie komentarze. Przeczytałam oczywiście wszystkie, ale nie pod wszystkimi zostawiłam komentarze.
Usuń