5 września 2016

Rozdział 31

Oszalałam… To było dziwne, ale jeszcze wtedy nie znałam odpowiedzi. Dopiero gdy bóg został okaleczony, a historia przybrała właściwy tor, dowiedziałam się, dlaczego i ja, i Natsu traciliśmy siebie… dlaczego powoli stawaliśmy się innymi ludźmi. Dalej, nawet w tych czasach, jest to dla mnie niemal niewytłumaczalne zjawisko, ale gdybym próbowała rozumieć wszystko, co zobaczyłam i doświadczyłam, to nie zdołałabym dotrzeć do takiego zakończenia.
Opowiadając tę opowieść, nie chcę tylko pokazać, jak naprawdę było, ale także ostrzec przyszłe pokolenia, które mogą przeżyć to samo, co ja. By wiedzieli, jakie decyzje podejmować, a jakich unikać.
Ja jedną rzecz źle zrobiłam… Tylko jedną… Niepotrzebnie oddałam swoje oczy.
Lucy, 869

— Czas to zakończyć! — syknęła, rzucając na bok czaszkę i idąc w kierunku końca korytarza.
Już wiedziała, gdzie znajduje się jej cel i co musi zrobić. Była jedyną, która mogła teraz tego dokonać. Do jej świadomości jednak dochodziło to, że jeśli ma rację, to nie będzie w stanie pokonać osoby, która za wszystkim stoi. Tym razem (a może i jak zawsze) będzie musiała powierzyć resztę załodze, a szczególnie Musice, Natsu i Kurtisowi.
Kiedy znalazła się przed dość małymi, srebrnymi drzwiami, zamarła. Wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła spokojnie powietrze z płuc, próbując uspokoić serce. Nie było to łatwe, ale tylko w ten sposób mogła dotknąć klamki i za nią pociągnąć.
Rozwarła szeroko wrota, przekroczyła próg i weszła do okrągłego pokoju, w którym znajdowały się same księgi, porozstawiane na półkach wokoło. Na środku placu znajdował się dziwny symbol, którego nigdy wcześniej nie widziała, choć podejrzewała, co on może oznaczać.
Nie wiedziała, że to jest to samo pomieszczenie, które miał zaszczyt odwiedzić jej mąż. Był tak blisko prawdy, a jednak nie udało mu się jej odkryć. Teraz było to zadaniem Lucy.
Pewna siebie podeszła w charakterystyczne miejsce, po czym przykucnęła i zaczęła palcami muskać kamień, dokładnie odwzorowując namalowany znak.
— To już koniec, Melody — szepnęła.
Usłyszała przełączanie się jakiś drążków. Powstała i odsunęła się, rozumiejąc, że mechanizm zaczął działać. Przed jej oczyma kolejne kostki rozsuwały się, tworząc niewielki otwór, z którego wyłaniał się piedestał, z leżącym na szczycie przedmiotem.
Z powrotem podeszła do punktu centralnego pokoju. Zniecierpliwiona dotknęła palcem wskazującym białych, atłasowych rękawic, które długością sięgały do połowy ramienia. Podniosła je i zaczęła dokładnie oglądać, sprawdzając dłonią choćby najmniejszą część delikatnego materiału.
Na jej palcu pojawiła się krew. Zdezorientowana odłożyła rękawice, po czym starła plamę, pod którą znajdowała się niewielka rana.
— Co jest? — zapytała, nie rozumiejąc, gdzie się mogła skaleczyć.
Myślała przez dobre paręnaście sekund i dopiero po tym czasie pojęła, że istnieje logiczne wyjaśnienie tego zjawiska.
Przykucnęła, dokładnie przyglądając się leżącemu przed nią materiałowi. Uśmiechnęła się na myśl, że miała rację.
— A więc jednak ktoś pociągał za sznurki — zażartowała.
Niespodziewanie usłyszała krzyki dobiegające z niższych pięter budynku. Zaniepokojona podniosła się i spojrzała w głąb korytarza. Sądziła, że może uda jej się dojrzeć kogoś, komu mogłaby powiedzieć o rozwiązaniu zagadki. Jednak nikt się nie zjawiał, a ona nie wiedziała, co ma dalej począć.
Przegryzła wargę, po czym jeszcze raz objęła wzrokiem rękawice. Przeżegnała się i pognała w stronę miejsca, z którego dobiegały dźwięki. Przyjaciele byli najważniejsi i nigdy nie chciała o tym zapominać.
Kiedy przekroczyła próg pokoju, upadła. Wszystkie siły ją opuściły, a ona sama zaczęła się dusić. Łaknąc łyka powietrza, energicznie wiła się, otwierając szeroko usta. Zipała, uderzając bezsensownie rękoma. Źrenice poszerzyły się, a ciało spowiła bladość, która nastąpiła po ostrym zimnie, który ogarnął cały pokój.
Umieram, pomyślała, zanim powieki całkowicie opadły, a wokół zapanowała ciemność.

Poranne promienie słonecznie przedzierały się przez gęstwinę liściastego lasu, który właśnie budził się do życia. Rosa delikatnie skapywała z krzewów, kwiatów i drobnych roślin, które rosły tuż przy ziemi. Przez drzewa rozbrzmiewała cicha pieśń, która niosła się na najbliższe okolice, zwiastując piękny dzień dla młodej i energicznej właścicielki niewielkiej chatki, która sprytnie ukrywała się w okolicach zagajnika, gdzie rzadko przebywali jacyś ludzie.
Białowłosa dama tańcząc wraz z letnim wiatrem zbierała zioła, chcąc przygotować kolejny napar dla ukochanego, który czekał na nią w ich wspólnym domu.
— Melody! — słysząc wołanie, natychmiast odwróciła się, podniosła wiejską sukienkę i pognała w stronę czarnowłosego, przystojnego mężczyzny, który czekał na nią z bochenkiem chleba w dłoni.
Pełna radości podbiegła do niego i rzuciła mu się na ramiona, całując namiętnie w jego pełne, męskie usta.
— Witaj, ukochany — szepnęła czule, kiedy dotarł do niej zapach świeżo upieczonego pieczywa.
— Nie kuś losu — rzekł, machając przed nią chlebkiem.
— Ty wredny kusicielu! — syknęła, wtulając swoje drobne ciałko w jego masywny tors.
— Kiedy ty w końcu urośniesz, kurduplu — zażartował złośliwie. — Starsza ode mnie, a wygląda na moją córkę.
Nic nie odpowiadając, palnęła go prosto w ramię, a trzeba było wiedzieć, że dziewczyna ma niezłą krzepę w rękach. Codziennie pracując, ćwicząc i ucząc się, stworzyła z samej siebie człowieka, który był w tym czasach na wagę złota. I choć miała możliwości, by zostać najbogatszym człowiekiem w państwie, wolała zostać w tym zaciszu i tutaj dożyć późnej starości, która niestety nie mogła nadejść.
Rozumiejąc, że te zwyczajne złośliwości ukochanego mają jakąś podstawę i nie są kłamstwem, smuciła się ukrycie, nie chcąc niepokoić Hansa.
Kiedy usiadła do stołu, dostrzegła, że naczynia lekko podskakują, a w lesie roznosi się dziwny dźwięk, przypominający stukot kopyt koni.
Wściekła podniosła się i wyjrzała za okno, dostrzegając w gęstwinie buków całą kampanię żołnierzy, na czele z królem jej państwa, którzy pędzili prosto na jej dom. Osunęła się na ziemię, oddychając ciężko. Znaleźli mnie, myślała, przełykając głośno ślinę.
Spojrzała na swojego męża, który również wyglądał na przerażonego. Pragnęli uciec, ponownie ukryć się daleko stąd, ale było za późno. Mogli jedynie stanąć do walki, nie oddając tego, na co tak ciężko pracowali przez tyle lat — spokoju.
Mężczyzna pognał natychmiast po sąsiedniego pokoju, po czym przyniósł z niego ogromną, czarną kosę z dość szerokim ostrzem i rączką, na której były wyrysowane nieznane symbole, a także parę białych rękawiczek, które podał ukochanej.
Założyła je i dała sygnał mężowi, że jest gotowa.
Wzięli głęboki wdech i wyszli z chaty, ustawiając się naprzeciw władcy, który zatrzymał konia dokładnie przed nimi.
Król zaciągnął lejce, po czym zeskoczył z wierzchowca, kłaniając się nisko przed przygotowanymi do boju magami.
— Witam! — rzekł. — Jestem Natsu I Dragon. Przybyłem w wasze skromne progi z dość delikatną propozycją.
— Tak? — syknęła Melody. — To ja mam dla ciebie propozycję. — Wskazała na niego palcem. — Bierz te swoje cztery litery i wynocha!!! — wrzasnęła na cały las.
Mężczyzna uśmiechnął się, po czym dał znać żołnierzom, by odeszli. Ostatecznie przy chatce została grupa ludzi — najbardziej zaufanych — do których należeli czarnoskóra wojowniczka i wysoki, wielce umięśniony siłacz, jednak ci oddali swe bronie, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń.
Król o przystojnej twarz, ciepłym uśmiechu i delikatnych rysach twarzy podszedł do ludzi, z którymi chciał ubić interes. Jego długie włosy falowały wraz z jego chodem, tworząc tak komiczny efekt, że Melody z trudem powstrzymywała śmiech.
— Baba, a nie facet — rzekła ostatecznie.
— Idealna do naszej kompanii — odezwała się czarnoskóra kobieta. — Przynajmniej wie, jak traktować tego zarozumiałego króla.
— Czego od nas chcecie? — zapytał mąż Melody, wychodząc naprzeciw niej. — Zgaduję, że wiecie o naszych mocach, więc nie chcę głupiej zabawy, która doprowadzi tylko do nieszczęścia. Nie ufamy wam i nigdy tego nie zrobimy. Chcemy po prostu spokoju i ciszy.
— Wiem! — przerwał mu Natsu. — Dlatego mam propozycję, która może was zainteresować.
— Jaką? — Melody nie chciała ufać temu człowiekowi, ale uważała, że najrozsądniej będzie go wysłuchać.
— Będziecie mi służyć przez kilka lat. Załóżmy … — udał zamyślonego — pięć lat, a potem dam tobie — wskazał na białowłosą — lekarstwo na nieśmiertelność.
Zamarli. To było największe marzenie Melody — dziewczyny, która dzięki swej mistrzyni otrzymała dar, a wkrótce przekleństwo. Słuchając propozycji króla, nie potrafiła już tak obojętnie wobec wszystkiego przejść i odpowiedzieć „nie”. Potrzebowała czasu, by się zastanowić, lecz miała wrażenie, że musi podjąć decyzję tu i teraz.
— Melody — szepnął czule jej ukochany, tuląc ją do siebie. — Cokolwiek teraz postanowisz, ja pójdę za tobą. Ale wiedz, że nigdy nie zaufam temu potworowi.
— Mów za siebie — prychnął Natsu.
Melody kochała swego męża, a on ją. Oboje byli świadomi konsekwencji tej decyzji, lecz pragnęli żyć i umrzeć wspólnie. Teraz nie byli w stanie tego uczynić, lecz mieli szansę spełnić to marzenie. Nie mogli jej przegapić.
— Ja, Niebiański Pogromca Smoków — zaczęła — zgadzam się na tę propozycję.
— Czyli ustalone — krzyknął radośnie Natsu.
— Ale wiedz, że jeśli mi albo Hansowi coś się stanie, to nigdy, ale to NIGDY ci nie wybaczymy — rzekła groźnym głosem.
Wszystkie dźwięki umilkły. Nawet wiatr ustał, bojąc się tych pustych, białych oczu, które zwiastowały lat nieszczęść i zła. I choć tamtego dnia nikt nie myślał o dalekiej przyszłości, to ich decyzja była tą, która zniszczyła wszystko.

4 komentarze:

  1. Mnie się bardzo podobało. Serio. Czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no tak w końcu ana jest boginią :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wszystkie komentarze. Przeczytałam oczywiście wszystkie, ale nie pod wszystkimi zostawiłam komentarze.

      Usuń

Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)