Prawda
czy rzeczywistość? Sen czy jawa? Każde z nich wydało się równie prawdopodobne
co niezwykłe.
Palące
promienie wschodzącego słońca na wybrzeżach nowo poznanego lądu muskały
niebezpiecznie o policzek wybudzającej się dziewczyny o jasnych włosach. Jej
spokojna twarz, choć pełna nienaturalnego bólu, powoli wysyłała znaki, że czas
na sen się skończył. Powoli podnoszące się powieki, czy poruszające się lekko
wargi, jakby próbowała wypowiedzieć jakieś słowa na głos, były jednymi z sygnałów
informujących o jej przebudzeniu.
Nagle
zerwała się gwałtownie, łapiąc się natychmiast za obolałą głowę. Próbując sobie
przypomnieć cokolwiek z wydarzeń z ostatniej nocy, rozejrzała się wokoło, lecz
ku jej największemu zdziwieniu, leżała na pokładzie statku wraz ze wszystkimi
załogantami, którzy jeszcze znajdowali się w krainie snu.
—
Co tu się stało? — zapytała drżącym głosem Lucy.
Uniosła
na wysokość oczu dłonie, spoglądając na nie z wielką starannością. Nie myliła
się. Na jej palcach spoczywały delikatne niczym śnieżny puch rękawiczki, wokół
których unosiły się delikatnie cienkie niteczki, przypominające pajęczą sieć.
Lecz były one jedynym dowodem, który mógł zaświadczyć o prawdziwości walki i
spotkania z dawnymi Pogromcami Smoków. Na początku była w pełni przekonana, że
wszystko wydarzyło się na jawie, ale na jej ciele nie pozostały żadne rany, a
przyjaciele wyszli bez najmniejszego szwanku.
—
Możliwe, że naprawdę wszystko wydarzyło się w naszych umysłach — powiedziała,
coraz bardziej przyjmuję tę prawdę za słuszną.
Wnet
doszły do niej ciche pojękiwania. Natychmiast domyśliła się, że jej towarzysze
muszę dochodzić do zmysłów.
Wstała
i podeszła natychmiast do Natsu, który był równie zdziwiony jak ona sama po
przebudzeniu. Wyraźnie nikt nie pojmował, co działo się z nimi przez te kilka
godzin.
—
Czy ktoś mi może wyjaśnić, co tu się do cholery dzieje?! — krzyknął wściekły
Musica.
—
Podejrzewam, że wszystko było jedynie snem — odparła natychmiast Lucy,
dotykając opuszkami palców rękawice.
—
Lucy ma rację — poparł ją zaraz Kurtis. — Możecie nam wierzyć lub nie, ale nie
znamy do końca mocy smoków i ich pogromców, a zbyt wiele rzeczy wskazuje na to,
by działo się to w rzeczywistości.
Mężczyzna
rozhuśtał się na konstrukcji masztu, po czym odpadł swobodnie na podłogę,
lądując miękko niczym kot. Z obojętnym wyrazem podszedł do Musici, po czym
rzekł cicho:
—
Komui nas oszukał.
—
Nie jest to dla mnie nic zaskakującego — odpowiedział kapitał statku.
—
Wiem, ale nie chodzi mi o jakieś błahostki. Sądzę, że posiada on jedną z broni,
tylko nie chcę się do tego przyznać — wyjaśnił szermierz, przeczesując palcami
włosy. — On naprawdę coś knuje, a nie pozwolę jeszcze raz narazić moich
towarzyszy na takie niebezpieczeństwo.
—
Skoro był to tylko sen, to i tak nic by nam się nie stało — wtrącił Natsu,
wcześniej w milczeniu słuchając wymiany zdań starszych kolegów. Lecz po kilku
minutach pojął, że nie wszystkie kwestie są dla mnie do końca zrozumiałe.
Faktycznie, jeszcze ktoś brał udział w całej maszkaradzie. On sam miał zaszczyt
spotkać jeszcze jedną grupę ludzi, która szuka Świętych Broni, ale nie zdarzyło
mu się podejrzewać Komui’a o kłamstwo.
—
Sen potrafi nieść za sobą straszniejsze konsekwencje niż rany w rzeczywistości
— zaczął tłumaczyć Kurtis. — Umysł ludzki to niepojęta broń. Od wieków uważa
się, że osoby manipulujące tym obszarem są najznakomitszymi magami na tym
świecie. Dodatkowo zaatakowali nas dawni Pogromcy Smoków, którzy byli uznawani
za najpotężniejszych w historii.
To
od początku nie była zabawa, pomyślała
Lucy, wiedząc, na jak wielkie niebezpieczeństwo są narażeni. Choć chciała
myśleć, że są to tylko niepotrzebne obawy Kurtisa, z bólem serca musiała mu
przyznać rację — także w kwestii młodego księcia. Nie znała Komui’a na tyle, by
oskarżać go o kłamstwo, jednak był on osobą niezwykle tajemniczą. Mógł posiadać
jedną z broni, a nawet znać miejsca pozostałych.
—
Wracamy do Sarycji! — oświadczyła pani Dragon.
Cała
załoga spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem, dziwiąc, że tak szybko została
podjęta decyzja. Sądzili, że dłużej trzeba będzie się głowić nad problemem,
który wszystkich męczył, lecz wyraźnie nie przeszkadzało to dziewczynie w
zabraniu głosu jako przywódca bandy. I choć pragnęli spędzić przynajmniej jeden
dzień na odpoczynku, to gdzieś w głębi serca rozumieli, że propozycja (a w
zasadzie rozkaz) Lucy jest sensowny i najbardziej adekwatny do zaistniałej
sytuacji.
—
Zgadzam się. — Kurtis kiwnął głową. — Tylko teraz istnieje pytanie, gdzie
jesteśmy. Nie wiadomo, jak bardzo zboczyliśmy z kursu i czy…
—
Sądzę, że jesteśmy gdzieś w okolicach La Morche — przerwał niespodziewanie
Tamaki. — Ciśnienie w tym miejscu jest bardzo wysokie, dlatego musimy się
znajdować na wysokości przynajmniej trzech tysięcy metrów nad poziomem morza.
Na dodatek w powietrzu unosi się delikatny, metaliczny zapach, który sugeruje
tereny państwa Eledonii.
Mężczyźnie
odpowiedziało jedynie milczenie. Zaskoczeni towarzysze nie wierzyli własnym
uszom, słuchając długiego, jednakże sensownego wywodu na temat miejsca
położenia załogi.
Wnet
unieśli ręce i zaczęli bić gromkie brawa na cześć nowej mądrości, jaka stąpiła
na jasnowłosego towarzysza, modląc się równocześnie, by go nie opuściła.
Wściekły
Tamaki rzucił na złośliwych towarzyszy, przeklinając pod nosem ich okrutny
żart. Jednak jedynym, któremu nie było do śmiechu, był Natsu. Nikt tego nie
zauważył, gdyż żaden ze zbirów nie posiadał tak wyostrzonych zmysłów jak dawny
Pogromca Smoków. W monologu Tamakiego był jeden haczyk, jeden element, który
sprawił, iż po raz pierwszy Natsu zaczął się zastanawiać, czy naprawdę może
ufać tym ludziom, powierzyć im swoje życie — jak on wyczuł metaliczny zapach?
Ach!
Pamiętam ten dzień. Dzień, w którym po raz pierwszy Natsu zaczął się
zastanawiać się, czy może ufać swoim towarzyszom. Był to ogromny błąd z jego
strony, ponieważ ich tajemnice należały tylko do nich samych, lecz jeszcze
wtedy nie potrafił pojąć, że nie tylko on skrywa mrok w swoim sercu.
Lecz
historia gnała dalej, a takie detale jeszcze wtedy nie przeszkadzały we
wspólnym podróżowaniu. Najgorsze miało dopiero nadejść, a prawdziwy ból czekał
w spokoju na swoją kolej, napawając się tym, jak wielkim zaskoczeniem będzie
dla nas — dla ludzi, którzy niczego się nie spodziewali.
Dalsza
podróż do Sarycji nie była czymś niezwykłym. Można by nawet rzecz, że była
ciekawym oderwaniem się od ciężkich dni. Choć nie ukrywam, że sama wtedy czułam
się obrzydliwie. Nosiłam na swych dłoniach symbol porażki, który z godziny na
godzinę coraz mocniej wypalał mi dziurę w sercu, przypominając, jak okrutny los
spotkał dwójkę kochanków. Chciałam wierzyć, że moc, jaką uzyskałam, pozwoli mi
na pokonanie przeznaczenia, ale były to tylko mrzonki. Nieważne ile ćwiczyłam.
Nieważne jak wiele czasu poświęcałam na treningi, sama nic nie potrafiłam
zrobić.
Do
pewnego momentu… Do poznania tego człowieka, ale to opowieść na inny rozdział…
Lucy…
i nikt więcej…
***
Niepokojące
zachowanie księcia od samego rana zdawało się intrygować nie tylko całą służbę,
ale również ojca—króla, który od pierwszych promieni słonecznych martwił się o
swe dziecko. O Komui’a, który jak szalony biegał od jednego kąta do drugiego,
wykrzykując co rusz, że zemsta zbliża się ku niemu nieubłaganie, a śmierć
będzie jedynie przystankiem do kolejnych męczarni.
I
choć większość poddanych wraz Amelią pragnęło dowiedzieć się, gdzie leży
przyczyna nadgorliwego zachowania księcia i jego przepowiedni, nie potrafili
wykrztusić od niego choćby słowa wyjaśnienia.
Rozpacz
sięgała ku najgłębszym zakamarkom serca, a ciężka atmosfera wnet objęła cały
zamek, czekając na ostateczne rozwiązane nietypowej sprawy.
—
Oj, braciszku! — rzekła Amelia, błądząc nieustannie za bratem, w nadziei, że
ten raczy wyznać jej, co leży mu na sercu.
Jednak
mężczyzna przeszedł obok dziewczyny, nieustannie trzymając w ustach
zagryzionego kciuka. Szepcząc pod nosem niewyraźne słowa, nagle zatrzymał się,
po czym rzucił się w stronę okiennicy. Wychylił ciało daleko na zewnątrz,
rozglądając się po całej okolicy stolicy, jakby w poszukiwaniu konkretnego
punktu.
—
Wrócili — jąknął Komui, zwijając się pod oknem w przerażony kłębek nerwów.
—
Zaraz… — odezwała się Amelia, opierając się o przeciwną ścianę. — Wrócili?! —
krzyknęła podekscytowana, zaraz biegnąc w stronę portu powietrznego, by tylko
przywitać przyjaciół.
Choć
chciała, by brat także jej towarzyszył w powitaniu dzielnych poszukiwaczy
przygód, jego zachowanie wyraźnie dało jej do zrozumienia, że nie ma nawet co
próbować zmienić jego nastawienie. Miała teraz ważniejsze sprawy, bo przecież…
książka sama się nie napisze.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, nie mogę się doczekać, aż Natsu z Lucy znowu zaczną normalnie rozmawiać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Dzięki wielkie no i będziesz musiała trochę poczekać na zmianę relacji Natsu - Lucy ;)
UsuńUzbrajam się w cierpliwość :)
Usuń