Słodki
zapach napełnił nozdrza nastolatki, która jeszcze chwilę temu drżała z zimna i
przerażenia.
Dawna
komnata, pełna magii i tajemnych mocy, rozmyła się w złotym pyle, pozostawiając
jeszcze po sobie grotę w jaskini. Tajemnicze kwiaty oplatały całe
pomieszczenie, wijąc się od samych podnóży aż po sufit kamiennej przestrzeni,
wypełniając ją słodką i niebezpieczną wonią. Kusiła Lucy do pozostania. Do
wtopienia się w piękno natury i złączenia w jedną całość, aż po wieki.
Aczkolwiek
kobieta wstała, nabierając powietrze jedynie przez usta. Wymęczona, jakby
podróż przez lodową krainę odebrał jej wszystkie siły, chwiejnym krokiem
ruszyła ku światłu. Dłońmi wyrywała rośliny, upychając je po kieszeniach, jakby
wierzyła, iż pewnego ich właściwości okażą się zbawcze dla ich misji.
Lucy
zmrużyła oczy. Uderzyła się energicznie w policzki i pewnym krokiem zaczęła
biec ku wyjściu. Nie miała czasu do stracenia. Świadomość, iż kolejne minuty
spędzone w jaskini śmierci, mogą się stać dla niej zabójcze, dobijała się coraz
agresywniej do jej umysłu. Miała wrażenie, że raz za razem jest atakowana przez
niewidzialny młot. Jednak biegła, nie uznając swych myśli za priorytety.
Wyszła
naprzeciw niewielkiej skarpy, za którą najwyraźniej spływało podziemne jezioro,
o czym świadczył ciszy szum wody. Uważała pod nogi, dostrzegając z czasem, iż
ścieżka dobiega do końca — dlatego wybrała najbezpieczniejszą z opcji. Chwyciła
się mocno ściany, przylegając do niej. Stawiała kroki blisko głazu. Droga
stawała się coraz węższa, ukazując, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraziła
się dziewczyna. I gdyby nie śpiew ptaków i wycie nieznanego zwierzęcia w oddali
nie poszłaby dalej. Jednak była świadoma, iż właśnie w tym miejscu jest
wyjście, które zaprowadzi ją do towarzyszy.
Pokręciła
głową i objęła wzrokiem całą przestrzeń, która groźnie wiła się na kilkanaście
metrów ku dołowi. Upadek groziłby natychmiastową śmiercią, a ona zbliżała się
do Lucy coraz bardziej przez rosnące zmęczenie. Jeden, nieuważny krok i mogła
pożegnać się ze światem śmiertelników. Jednakże niespodziewanie jej stopy
dotknęły pełnego gruntu. Jeszcze kawałek przeszła, zachowując ostrożność, lecz
gdy tylko doszła do wniosku, iż przepaść się skończyła, pewnie skierowała się
ku promieniującemu okręgu. Znajdował się kilka metrów od niej, ale czym była ta
odległość, kiedy była na wyciągnięcie ręki? Rażące światło popołudniowego
słońca gniewnie oślepiało nastolatkę, która dopiero co wyłoniła się z
ciemności. Aczkolwiek nie miało znaczenia.
Zrobiła
z dłoni daszek, powoli chcąc się przyzwyczaić do jasności miejsca, do którego
doszła. Nie była pewna, gdzie się znajduje, ale po wyglądzie przestrzeni
dookoła niej, sądziła, iż wyszła na skraj lasu, w którym mieli awaryjne
lądowanie.
—
To kapitan! — usłyszała z oddali rozmowy.
— Są!
— krzyknęła pełna radości, po czym powłóczyła nogami w stronę miejsca, z
którego dobiegało wołanie.
Skręciła
tuż przy pięknym gaju, w którym zbierało się wszelkie ptactwo i zwierzyna,
pragnąc napoić się z czystego źródła. Wyraźnie wypłoszone przez obcego gościa
rozproszyło się w strachu, szukając bezpiecznego schronienia w swych
kryjówkach. I choć kobieta nawet nie zbliżyła się do wodopoju, porośniętego
mchem i owocowymi krzewami, mieszkańcy kontynentu uciekli w popłochu. Co było
powodem takiego zachowania, Lucy zrozumiała dopiero po chwili.
—
Święci bogowie, miejcie nas w swojej opiece — szepnęła.
Gorejące
kule ognia rozpraszały szarawe chmury, opadając następnie w okolicach lasu.
Mijały sekundy a szkarłatne języki pochłaniały kolejne części polan, trawiąc je
w swych płomieniach. Żar lał się na dziewczynę, choć stała jeszcze
wystarczająco daleko od płonących drzew. Nie mniej odwróciła się i pobiegła ku
statkowi, wiedząc, że musi ostrzec całą załogę. Kontynent umierał, a bóg ognia
pochłaniał kontynent, niszcząc wszystko, co tylko napotkał na drogę.
Lucy
biegła jak oszalała, nadziewając się na wystające gałęzie drzew. Po ramionach
spływały jej cienkie strużki krwi — nawet sama twarz ucierpiała przez
nieustającą gonitwę. Jednak przerażona poszukiwaczka przygód nie zwalniała.
Odliczanie się rozpoczęło, dlatego musiała zdążyć, zanim czas się skończy — a
mieli go coraz mniej.
Wyskoczyła
jak opętana pustą przestrzeń, zauważając zakotwiczony statek, na którym
znajdowała się większość załogi. Z oddali widziała kroczącego Natsu. Wychodził
z prostopadłej części kontynentu, na której znajdowała się lodowa kraina. Szedł
wolnym, dostojnym krokiem, jakby zagrażające im niebezpieczeństwo ze strony
żywiołu nie było przeszkodą. Potrząsnęła głowę, niedowierzając. Może miała tylko
przywidzenie? Nie!, krzyknęła w myślach. Mam rację.
Katastrofa się zbliża.
Przyśpieszyła
na prostej ścieżce, nie bojąc się, że przewróci się o jakieś zagłębienie,
prędko wparowała na statek, nie słuchając wywodów członków załogi.
Zdeterminowana chwyciła się z linę i wspięła się na niej, aż po sam maszt.
Stanęła na drewnianym drągu. Wzięła kilka głębokich oddechów i wrzasnęła:
— CZY
WY JESTEŚCIE ŚLEPI? NATYCHMIAST MUSIMY STĄD ODLATYWAĆ! KONTYNENT CZEKA
ZAGŁADA!!!
Kilku
załogantów spojrzało na siebie pytająco, po czym wszyscy zaczęli rozglądać się
wokół siebie, aż dostrzegli zagrożenie. Podążając za strachem, szybko zajęli
stanowiska, przygotowując się do startu. W tym czasie Lucy zeskoczyła z masztu
i powłóczyła się po pokładzie w poszukiwaniu reszty towarzyszy. Natychmiast
dostrzegła leżącego na pokładzie Musicę i siedzącego obok niego Kurtisa.
Odetchnęła z ulgą, że tej dwójce się nic nie stało. Aczkolwiek przerażenie
powróciło, gdy dostrzegła nieznaną kobietę o niebieskich włosach,
przypominającej jej błękit kosmyków Aquarius.
Zacisnęła
pięści, będąc gotowa do boju, po czym wrzasnęła:
—
Uwaga! Na statku jest wróg!
Była
świadoma, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z doświadczoną wojowniczką,
więc liczyła na jakąkolwiek inicjatywę ze strony reszty załogi, ale ci jedynie
popatrzyli się na siebie, po czym wrócili do swoich zajęć.
Lucy
przymknęła na chwilę oczy, nie pojmując, co się dzieje. Podeszła bliżej
przeciwnika, ale ten nie zraził się jej reakcją. Tajemnicza kobieta nadal
spoglądała na panią Dragon, nie widząc w niej zagrożenia.
—
Co się dzieje? — spytała Kurtisa, podejrzewając, że ma może jakieś omamy
wzrokowe.
Mężczyzna
westchnął ciężko, po czym machnął na wojowniczkę, przedstawiając ją:
—
Lucy, to Akira. Pogromca Smoków i Strażniczka kontynentu, która uratowała
Musicę i łaskawie mnie oszukała, a teraz pragnie odejść razem z nami.
—
Że jak? — odparła Lucy.
—
Przepraszam. — Akira wystąpiła przed mężczyzn i stanęła dokładnie naprzeciw
Lucy. — Wiem, że nie wypada, bym prosiła o pomoc, ale mój dom, który chroniłam
od wieków, właśnie przepada. Ogień pochłania cały kontynent, a ja nie mam gdzie
się udać. Kurtis natomiast — wskazała na załoganta — obiecał mi pomoc.
—
Naprawdę? — Lucy spojrzała zaintrygowana na wojownika, z uwagą słuchając słów
Akiry.
—
Na dowód, że mam dobre intencje, pomogłam temu mężczyźnie. — Wskazała na
Musicę. — Wiem, że mi nie ufacie, ale proszę tylko o to, żebyście mnie zawieźli
gdziekolwiek. Tu już nie mam domu.
—
Chłopaki — usłyszała wołanie Natsu — i dziewczyny — ukłonił się lekko przez
Akirą i Lucy — lepiej stąd odlatujmy!
Jego
palec wskazał na lejący się wysokiej góry strumień czerwonego potoku który
mknął ku nim w zawrotnym tempie. Krwawa maź suwała się po zboczach, niszcząc
wszystko i wszystkich, którzy stanęli jej na drodze. Kłęby czarnego dymu
unosiły się srogo ku niebu, niszcząc wszelkie nadzieje na ucieczkę.
Widoczność była przysłaniane przez nocne niebo, a niewielkie drobinki pyłu
opadały na twarze uciekinierów, parząc ich delikatne ciała.
Wzdrygnęli
się i szaleńczo rzucili do sterów, odliczając sekundy od całkowitej zagłady.
Lucy,
będąc świadomą, iż jej rola w tej ucieczce jest ograniczona, przysiadła obok
Musici i zaczęła badać jego ciało. Rana nie wyglądała groźne, ale stanowczo
trzeba było uważać na zakażenie.
Westchnęła,
po czym spojrzała na długą, szpiczastą włócznię, która leżała tuż obok
mężczyzny. Zdawało się, że należy do Akiry. Aczkolwiek pokusa, by dotknąć
przedmiotu, stawała się coraz to potężniejsza. Kuszenie wiodło Lucy ku broni,
jakby sama włócznia rozkazywała jej dotknąć. Posłuszna nakazom zaczęła sięgać
dłonią. Zamieszanie i próby ratowania życia odwróciły całkowicie uwagę od
uwięzionej dziewczyny, która wręcz błagała, by ktoś powstrzymał ją od
ostatecznego. Ale nikt tego nie uczynił.
Opuszki
palców zahaczały o wyraźnie zimny i mokry w dotyku przedmiot. Czuła, jakby
przechodziła przez wodnistą ciecz, a nie muskała twardego przedmiotu.
Pochłonięta
dziwnym uczuciem nie zauważyła, iż świat wokół niej zamarł. Wszystko stanęło
jakby w miejscu i pozostało jedynie bolesne uczucie, które nie było związane z
żadną z dziejących się wokół niej rzeczy.
—
Co jest? — spytała, rozglądając się wokoło.
Podniosła
się, trzymając kurczowo w dłoni broń i podeszła do Natsu, który stał w miejscu
jak kamień. Wyciągnęła ku niemu dłoń, lecz zaraz zamarła, słysząc dobiegający
zza jej pleców dziesiętny chichot.
Lekko
zaskoczona spojrzała za siebie i wtedy ujrzała biegnącą dziewczynkę wraz z
chłopcem, który wyglądał niemal tak samo jak pierwsze dziecko. Trzymali się
kurczowo za małe rączki, śmiejąc się radośnie. Ich pyzate buzie promieniowały w
pełnym uśmiechu. Oczy mieli zwrócone ku stojącej na piedestale kobiecie o
jasnych, długich włosach. Jej krwiste ślepia przecinały biel pomieszczenia, w
którym się znajdowali. Była piękna, przerażająco piękna, lecz Lucy była tym
bardziej zdruzgotana, gdyż już wcześniej widziała tę damę.
—
Kim jesteś? — spytała, lecz odpowiedziało jej jedynie milczenie.
—
Pani, pani — rzekły dzieci, kłaniając się przez damą.
Kobieta
uniosła dłoń i dotknęła nią bladego jak ściana policzka.
—
Nie jestem waszą panią, przecież wiecie — powiedziała cichym, lecz
przeszywającym serce, głosem.
—
Pani, pani, obudź się! — krzyknęły bliźnięta, uderzając mały piąstkami o
szklaną podłogę.
Sala
zatrzęsła się niebezpiecznie. Tajemnicza kobieta zachwiała się i, gdyby nie
stojący obok niej filar, spadłaby na podłogę. Aczkolwiek nie przejmowała się
tym detalem, gdyż natychmiast ryknęła donośnym śmiechem.
Podwinęła
błękitną suknię, pod którą ukrywa parę czerwonym pantofelków, po czym dostojnie
zeszła na poziom dzieci. Ziemia ponownie się zatrzęsła, choć tym razem młodzi
wojownicy nie uczynili niczego.
—
To koniec, maleństwa — szepnęła, klękając. Rozłożyła ręce i otuliła bliźnięta w
ciepłym uścisku. — Acnologia i Zeref nas zdradzili, więc nas czas się skończył.
—
Wiemy, wiemy — zawtórowali.
—
Choć mój ukochany najpewniej odnajdzie jakiś sposób, by skazać nas na
potępienie… Szkoda że i tym razem się nie udało. Krew z krwi może nie przeżyć,
więc muszę tym razem odnaleźć się gdzie indziej — mówiła spokojnym głosem.
—
Kłamca, kłamca! — Wskazały na nią dzieci. — Zginiesz, zginiesz, gdyż nie
należysz do tego świata.
—
Ależ nale… — Urwała w pół słowie.
Wnet
świat Lucy powrócił do dawnego wyglądu. Załoganci skończyli krzątać się po
statku, a sam Kurtis wydał wyraźny rozkaz, aby wypłynąć na niebiosa. Jednakże
Lucy znała potęgę żywiołu ognia, z którym mieli się zmierzyć.
— Ack
Reim Galaten, niech bogowie będą z tobą — szepnęła dziewczyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Byłeś, przeczytałeś ?
Zostaw ślad po sobie.
Dla ciebie to tylko chwila, a dla mnie kamień z serca, że ktoś coś napisał :)