Rozłożyła
ręce na boki i skierowała otwarte dłonie w przeciwne kierunki. Wzięła głęboki
wdech, skupiając całą magię w dwóch punktach, z których zaczęły wystrzeliwać
płomienie. Wahała się, ale inne wyjście nie istniało. Ogień wystrzelił z jej
dłoni, łącząc się z szalejącym wiatrem Natsu w jedno. Padały iskry, jedna za
drugą, a płomyki delikatnie łączyły się w jedność z mocą Natsu. Precyzyjnie i
bez gwałtownych ruchów kontrolowała przepływ ognia we własnym ciele, oddychając
miarowo. Każda pomyłka mogła doprowadzić do poparzenia towarzyszy, każdy błąd
dałby przeciwnikowi szansę na kontratak, a to była ostatnia rzecz, do której
chciała dopuścić.
Członkowie
załogi zatrzymali się w bezruchu, obserwując piękne ogniki, które tańczyły wraz
wiatrem Natsu. Pojedyncze języki ognia wyłaniały się spoza tornada i opadały
przed ich stopami. Mimo bliskości tego ciepła, nie czuli na sobie choćby
najmniejszych poparzeń. Lucy zaskakiwała ich coraz bardziej. Lecz obawy również
narastały w ich w sercach przez niewiedzę, której doznali. Pierwszy raz ujrzeli
potęgę Lucy, która wyłoniła się bezpośrednio z jej ciała. Nie z broni, nie z
pożyczonej mocy, a pierwotnej umiejętności, z którą się narodziła.
Lucy
musiała zakończyć przedstawienie, które sama rozpoczęła. Zamknęła przepływ
magii i ruszyła przed siebie, nie obawiając się, że moc Natsu ją zaatakuje. Ten
jeden raz wierzyła — nie w przyjaciela, Musicę, Kurtisa czy kogokolwiek innego —
tylko w samą siebie.
—
Katumi, idę do ciebie — ostrzegła przeciwnika. — I tym razem chcę się w końcu
dogadać.
Użyj mnie, szepnął w jej myślach tajemniczy głos.
Jednak Lucy jedynie wcisnęła naszyjnik głęboko w kieszeń i ruszyła na szalejący
wicher, który w ostatniej chwili przed zetknięciem, rozsunął się. Wściekła i
zarazem zdeterminowana zatrzymała się dopiero przy samym Katumi’m i
oświadczyła:
—
Jestem tu, by dobić targu.
Przeciwnik
pochylił się nad nią i szepnął:
—
To nie targ, kochana.
—
Wiem to aż za dobrze.
Ścisnęła
dłoń w pięść i zadała porządny cios w żołądek, równocześnie zaciskając wolną
rękę na rękojeści miecza. Katumi zgiął się, starając nie pokazać po sobie, jak
wielki ból sprawiła mu nastolatka. Podniósł się, lecz zaraz kolejne uderzenie
padło, tym razem w twarz. Bez cienia wątpliwości czy skruchy atakowała już od dawna
martwego przeciwnika, wiedząc, że tylko w ten sposób zakończy walkę. On nie żyje, on nie żyje, powtarzała bez
wytchnienia, pamiętając o mocy tajemniczego La Pradleya. Śmierć była częścią
życie, elementem, bez którego równowaga zostałaby zachwiana. Wskrzeszanie ludzi
należało do praktyk zakazanych przez magów, a jednak znalazł się ktoś, kto
złamał odwieczne prawo.
—
Lucy, przestań! — krzyknął Natsu, biegnąc w jej stronę.
„Uciekaj,
głupcze” — chciała powiedzieć, lecz głos ugrzązł jej w gardle. Ten jeden raz
chciała wygrać sama, bez najmniejszej ingerencji osób trzecich. Jednak
zbliżające się kroki sprawiały, że traciła nadzieję na własne zwycięstwo.
Kurtis
rzucił się z mieczami na brata, odpychając go na znaczną odległość, by w tym
czasie Natsu mógł pochwycić Lucy i zabrać ją na bezpieczną odległość. Wściekła
dziewczyna wyrywała się, krzyczała, by ją zostawili, lecz na nic nie zdały się
jej błagania.
Proszę, proszę, kolejny, złowrogi szept rozległ się w
jej umyśle. Prawie koniec, błogi koniec.
Zabij. Zniszcz. Uwolnij. Nie rozumiała tak wielu rzeczy, ale wiedziała, co ma
czynić dalej.
—
STOP! — wrzasnęła, zatrzymując się gwałtownie. — Proszę, Natsu.
Przybliżyła
się do chłopaka, kładąc rękę na jego torsie. Drugą natomiast musnęła policzek
Natsu. Kochała go — na swój, trochę nienormalny, sposób, ale kochała. Wiele
zmieniło się, od kiedy razem musieli uciec z ich domu; począwszy od wyglądu, a
kończąc na charakterze i uczuciach. Gdyby pozostali w gildii, musiałoby minąć
zbyt wiele czasu, aby w końcu zrozumiała, jak ważny jest dla niej Natsu.
—
Kocham cię — szepnęła, łącząc się z ukochanym w długim, namiętnym pocałunku — i
przepraszam.
Zdezorientowany
Natsu nie potrafił znaleźć właściwych słów. Dotknął policzka Lucy i przybliżył
do siebie jej usta, składając na nich delikatny pocałunek. Ten jeden raz
pozwolił sobie na chwilę nieuwagi. Uczucia eksplodowały w jego sercu wraz z wątpliwościami,
czy na pewno postępuje słusznie. Bo czy naprawdę ją kochał? Uśmiechnął się
ciepło, niemal tak samo jak we wspomnieniach dziewczyny, po czym szepnął:
—
Uciekaj. – Zamyślił się chwilę i wtedy dotarło do niego, że na swój głupi
sposób zawsze coś czuł do dziewczyny. Jednak dopiero cierpienie doprowadziło do
rozwoju tego uczucia, które teraz pozwoliło mu podjąć właściwą decyzję.
Odwrócił
Lucy i popchnął ją prosto w otwarte ramiona Musici. Mężczyzna pochwycił ją w
silnym uścisku, z którego nie mogła się wyrwać, i zaczął prowadzić ku reszcie
załogi. Obok nich kroczyła tylko Akira, co chwilę zerkając na walczącego Natsu
i Kurtisa. Wzrok wojowniczki był niepokojący. Łączył się z wątpliwościami,
które zakwitły w jej sercu. Momentami niemal zatrzymywała się, chcąc odwrócić
się i wspomóc przyjaciół. Jednak z drugiej strony wiedziała, że jej pomoc
zostanie odebrana jako próba ucieczki…
—
Puść mnie! — wrzasnęła Lucy. — On mnie nie zabije! Błagam, Musica!
—
Przepraszam, ale… — Zamilknął.
Rozległ
się donośny huk.
Obok
trójki załogantów przelecieli Natsu i Kurtis, rozbijając kamienną kolumnę,
która wystawała znad piasku. Obolali mężczyźni wstali, otrzepując się. Jednak
kolejny atak nastąpił nieuchronnie. Katumi ciął mieczem w szaleństwie, nie
dając najmniejszej okazji przeciwnikom na kontratak.
—
I co, braciszku? — zapytał Katumi. — Już im powiedziałeś, jak to było w naszej
wiosce. Jak czerwony smok nauczył cię magii ognia, a później wioska postanowiła
się go pozbyć? Pamiętasz, kto wbił miecz w jego ciało? Pamiętasz, kto zabił
Igneela, braciszku?
Ostatnie
pytanie wstrząsnęło Natsu. Spojrzał z niedowierzaniem na Kurtisa i, mimowolnie,
odsunął się od niego. Skrzywił się i przybliżył do Lucy, nie znajdując
odpowiednich słów. Kurtis nie zaprzeczał, nie szukał wymówek, po prostu szeptał
„przepraszam”.
—
Oj, oj, braciszku! — ponownie odezwał się Katumi. — A pamiętasz, co potem
zrobiłeś? Ja jakoś tego nie kojarzyłem, ale ZABIŁEŚ MNIE! — ryknął. — Zabiłeś
własnego brata — powtórzył spokojniej.
Oderwał
się od powietrzni i niemal zniknął w blasku zachodzącego słońca. Przerażony
Kurtis rozejrzał się wokoło, ale jego oczy nie dostrzegły brata. Próbował
odnaleźć brata, gdy nagły ból przeszył jego tors. Poczuł ciepło. Zakaszlał, po
czym pochylił głowę. Z jego ciała wystawał kawałek ostrza zbroczonego we krwi.
Nie krzyczał, nie błagał o litość, nie kontratakował…. Po prostu stał, godząc
się ze swoim nędznym losem.
Katumi
pochylił się nad bratem. Uśmiechnął się blado, ale po chwili po jego policzkach
spłynęły łzy. Oparł się czołem o plecy Kurtisa i całkowicie oddał się rozpaczy.
—
Przepraszam, ja… — zaczął, ale już nie dokończył.
Gwałtownie
wyjął miecz z ciała brata. Spojrzał na zakrwawione ostrze i zaczął energicznie
nabierać i wypuszczać powietrze. Nie tak
to miało wyglądać, pomyślał, zahaczając stopą o leżący na jego drodze
kamień. Zachwiał się i upadł na plecy.
—
Kochałem cię! — wrzasnął Katumi. — Kochałem, idioto! Nie mieliśmy rodziny,
marzyliśmy, by stać się żołnierzami w przyszłości, trenowaliśmy każdego dnia, a
ty mi nawet nie powiedziałeś, że smok nauczył cię magii? JAK!? Wymordowałeś
wszystkich! Nawet mnie… — dodał ciszej. — Ja naprawdę marzyłem, by wszystko się
ułożyło… — Zamilknął. — Po cholerę my znaleźliśmy te miecze! To one nas zabiły!
Lucy
w końcu wyrwała się z uścisku Musici. Pognała w stronę Katumi’ego i przysiadła
naprzeciw niego. Akira też nie miała zamiaru czekać. Póki Kurtis dychał,
pragnęła go uratować. Złapała go w swoje ramiona i zaczęła leczyć magią wody,
ale jej starania nie przynosiły żadnych skutków; Kurtis umierał.
—
Dlaczego? — szepnęła Akira.
Jedyną
osobą, do której docierała powaga sytuacji, była Lucy. Dopiero w tym momencie
zaczęła rozumieć, że znaleźli się w tym miejscu przez człowieka, którego
tożsamości nie znali. La Pradley — jedynie imię mówiło im, że mają do czynienia
z konkretną osobę. Ale nawet z tymi informacjami, nikt nie posiadał pewności,
że to prawdziwa tożsamość przeciwnika…
Powtarzała
sobie, że to ona musi zakończyć ten niekończący się koszmar.
Wystawiła
przed siebie naszyjnik, który wciąż trzymała mocno w dłoni. Spędziła z minutę
na zwykłym gapieniu się w niego, aż pojęła, że musi go zniszczyć. To od niego
zaczął się koszmar wojowników sprzed czterystu lat, który miał wpływ na nią i
Natsu. On stanowił powód, dla którego narodziły się Święte Bronie.
—
Czy jeśli go zniszczę, to uwolnisz ich? — spytała szeptem, licząc, że Wiedźma
Wymiarów ją usłyszy.
—
NIE RÓB TEGO! — wrzasnął tajemniczy
głos w jej głowie. — Nauczyłam cię wszystkiego,
tylko dzięki mnie byłaś w stanie zapanować nad swoimi umiejętnościami!
—
Wiem, ale to koniec — powiedziała Lucy.
Kilka
osób spojrzało z zaciekawieniem na Lucy przez moment, ale zaraz ich wzroki
skierowały się w stronę przeciwników — to była okazja dla dziewczyny. Ścisnęła
jeszcze mocniej przeklęty naszyjnik. Wkładała całą siłę w zniszczenie go, ale
wewnętrzny głos wciąż próbował ją od tego odwieść.
—
Nie, nie, nie. Jesteśmy przyjaciółkami,
zostaniesz sama, jeśli mnie zniszczysz! — mówił.
Lucy
uśmiechnęła się smutno.
Przepraszam za opóźnienia, ale po prostu tak wyszło. Za tydzień ukaże się OSTATNI rozdział tomu 1. Mam nadzieję, że będziecie go wyczekiwać!
Wiesz, powinnam nieźle Cię przetrzepać! Zdajesz sobie sprawę, że po prawie pięćdziesięciu rozdziałach akcja stała się tak cholernie ciekawa, że ciężko się oderwać?! Dlaczego musiałam tyle czekać?! Teraz to ciężko wyłączyć kompa, a praca czeka i czeka! xd
OdpowiedzUsuń